Wspólnota Polska
historia
.wspolnotapolska.org.pl

św. Stanisław Kostka

01.12.1550-18.09.2013

Św. Stanisław Kostka urodził się we wsi Rostków, położonej kilka kilometrów od Przasnysza, na Mazowszu, według różnych ustaleń, w październiku lub w końcu grudnia, 1550 roku. Jego ojcem był Jan Kostka, od 1564 r. kasztelan zakroczymski, a matką Małgorzata, z rodu Kryskich, z Drobnina. Obydwie rodziny były znane i znaczne, nie tylko na Mazowszu. Wuj Stanisława Kostki, Albert Kryski, posłował z ramienia króla Zygmunta Augusta do Rzymu, do cesarza Ferdynanda i króla Hiszpanii Filipa II. Inny brat matki był wojewodą mazowieckim. Z kolei, w rodzinie ojca znajdujemy Jana Kostkę, kasztelana gdańskiego i Piotra Kostkę, biskupa chełmińskiego. Małżeństwo Jana i Małgorzaty doczekało się sześciorga dzieci, czterech synów: Pawła, Wojciecha, Mikołaja i Stanisława oraz dwóch córek: Anny i jej nie znanej z imienia siostry. Rodzice i bracia św. Stanisława spoczywają dzisiaj w kaplicy Kostków, w kościele parafialnym w Przasnyszu. Brat Stanisława, Paweł, najstarszy z rodzeństwa, tak wspominał lata dzieciństwa, spędzonego z rodzicami: "Rodzice chcieli, byśmy byli wychowani w wierze katolickiej, zaznajomieni z katolickimi dogmatami, a nie oddawali się rozkoszom. Co więcej, postępowali z nami ostro i twardo, napędzali nas zawsze - sami, jak i przez domowników - do wszelkiej pobożności, skromności i uczciwości, tak żeby nikt z otoczenia, z licznej również służby, nie mógł się na nas skarżyć o rzecz najmniejszą. Wszystkim tak jak rodzicom wolno było nas napominać, wszystkich panów czciliśmy".
Stanisław Kostka dorastając pozostawał w domu rodzicielskim do czternastego roku życia i w domu też rodzinnym pobierał pierwsze nauki. Historia zachowała dla nas wiedzę tylko o jego jednym nauczycielu - Janie Bilińskim. Gdy Stanisław ukończył lat czternaście został, wraz ze starszym bratem Pawłem i wspomnianym pedagogiem Bilińskim, wysłany, dla dalszego kształcenia, do Wiednia. W Wiedniu działało, otoczone już pewną sława, która sięgnęła, jak się okazało awet Mazowsza, kolegium, założone niewiele lat wcześniej przez o.o. jezuitów. " Naonczas, gdy luterskie heretyctwo i tu w Polszcze się zajmowało, cesarz Ferdinandus Collegium Societatis Iesu w Wiedniu fundowawszy i dom też na szlacheckie dzieci, aby od złego wychowania i heretyckiej nauki obronę miały, zbudował, w którym by spólnie żyjąc pod uczonymi i pobożnymi nauczycielami, w rozum dobry i nauki, i w nabożeństwo katolickie zaprawowane były". (ks. Piotr Skarga, Żywot Błogosławionego Stanisława Kostki Societatis Iesu ...)
Przy kolegium funkcjonował również prowadzony przez ojców internat, zwany podówczas konwiktem. Stanisław wraz z bratem i opiekunem przybył do Wiednia 26 lipca 1564 roku, zamieszkał, wraz z niemałą grupą młodych rodaków, w konwikcie i rozpoczął naukę. Już w roku następnym cesarz Maksymilian, niechętny jezuitom, odebrał im konwikt, pozostawiając jedynie kolegium, co zmusiło młodych Kostków wraz z opiekunem, do szukania nowego lokum. Nową stancję znaleźli szybko, u mieszczanina Kimberkera, zaciekłego luteranina. Wraz z braćmi w tej samej stancji zamieszkał, między innymi, jeszcze ich krewny z Prus, również Stanisław Kostka oraz Bernard Maciejowski, przyszły kardynał i prymas Polski. Do wiedeńskiego kolegium jezuitów uczęszczało wówczas około 400 uczniów. Dewizą i zarazem fundamentem ideowym szkoły było następujące zdanie: "Taką pobożnością, taką skromnością i takim poznaniem przedmiotów niech się uczniowie starają ozdobić swój umysł, aby się mogli podobać Bogu i ludziom pobożnym, a w przyszłości ojczyźnie i sobie samym przynieść także korzyść". Naukę codziennie rozpoczynała i kończyła modlitwa. Codzienne uczestnictwo w Mszy świętej, comiesięczna spowiedź i Komunia święta zaprawiały wychowanków do systematycznej pobożności. Początkowo Stanisław miał z nauką pewne trudności. Wiedza przywieziona z rodzinnego domu i wszczepiana przez przygodnych nauczycieli okazała się niewystarczająca. Jednak systematyczna i wytężona praca szybko przyniosła wyniki i pod koniec trzeciego roku nauki należał do najlepszych uczniów kolegium. Do dnia dzisiejszego zachowały się szkolne zeszyty Świętego oraz  notatki do dyskusji na tematy religijne, które miały przygotować wychowanków do obrony zasad wiary katolickiej w sporach z protestantami. Trzyletni pobyt w Wiedniu to w życiu Stanisława nie tylko okres zdobywania i systematyzowania wiedzy. W tym czasie przeżywał również intensywne przebudzenie życia wewnętrznego, duchowego. Wiele czasu, tak w dzień, jak i w nocy poświęcał modlitwie, kontemplacji i pokucie, często surowej, połączonej z biczowaniem. Takie postępowanie, odbiegające od zachowania rówieśników budziło opór brata i szkolnych towarzyszy, przeradzając się zresztą, stopniowo, z perswazji w groźby i w końcu nawet bicie. Ten wyczerpujący tryb życia na tyle osłabił młody organizm, że Stanisław zapadł na groźną, niosącą śmierć chorobę. Gdy młodzieniec przygotowywał się już do ostatniej drogi, oczekując na wiatyk, okazało się, że gospodarz protestant nie dopuszcza do łoża konającego katolickiego kapłana. O wydarzeniach tych opowiadał, najbliższy czasom Świętego hagiograf, ks. Piotr Skarga:
"Wtym wielką chorobą zjęty jest, która mu nie ku śmierci była, ale aby się cudowne sprawy Boskie nad nim pokazały; i nic nad tę niemoc świetniejszego w nim nie było. Bo w niej postrachy szatańskie zwyciężył i Sakrament Przenajświęty przedziwnym obyczajem przyjął, i zdrowie mu się z boskiej mocy wróciło. Na początku niemocy tej ukazał mu się szatan w osobie srogiego, wielkiego psa i nań się z otwartą, paszczęką straszliwie miotał, chcąc go udawić. A on go wzywaniem Pana Boga i krzyżem świętym odegnał; i drugi raz jeszcze nań przyskoczył, ale go także odrzucił, aż i trzeci raz do niego przypadł, ale takąż odprawę wziął i przepadł. Po tej potyczce wygranej przystąpili aniołowie i służyli strapionemu młodzieńcowi. Bo gdy rozumiał, iż już śmierć była bliska, w wielkim smutku zostawał, iż bez Przenajświętszego Sakramentu umrzeć miał; o bracie, jako nie barzo naonczas nabożnym , zwątpiwszy, a o heretyku gospodarzu żadnej nadzieje nie mając, do Pana Boga się samego o pomoc obracał. Działo się to na początku miesiąca grudnia, gdy trochę przedtym niźli w niemoc wpadł, na święto swej patronki św. Barbary przyprawując i żywot jej czytając, trafił na on jej do wiela udany przywilej, iż kto ku niej nabożeństwo ma, bez Przeczystego Sakramentu z świata tego nie zejdzie; i począł w nadziei wielkiej do niej mówić: "Teraz czas, panno dziewico moja, abych łaski twej zażył. Uproś mi to u twego Oblubieńca dobrodziejstwo, abych bez Jego Ciała i Krwie, bez potrawy tej niebieskiej i posiłku chrześcijańskiego nie umierał". W tej modlitwie ukazała mu się św. Barbara i z nią para aniołów świetnych Sakrament Przenaświętszy przynoszący, którzy do łóżka przystąpiwszy, ze czcią mu go podali, a on też z pokorą wielką i z radością Pana i Boga swego przyjął. A za tym się barzo źle mieć i prawie konać poczynał; i już miawszy on na drogę niebieską posiłek, z radością śmierci i końca czekał, a owo mu się przeczysta Matka Boża, Dzieciątko na ręku swoich niosąc, ukazała i sługę swego cieszyła, i chcąc go hojniejszą słodkością napełnić, na łóżku jego Synaczka położyła. Z czego on przedziwnie na duszy uweselony i ucieszony, i na ciele ozdrowiał. A chcąc mu łaski przyczynić, Królowa niebieska upomniała go, aby się do zakonu Societatis Iesu Panu Bogu oddał. Zaczym wielce mu gorącej ochoty przybyło, mając i dawny ślub swój, aby się Panu Bogu poświęcił; i pobrawszy tak wielkie upominki i zdrowie, wszytkę myśl do zakonu Societatis, Panu na się tak dobrotliwemu oddając, obrócił, zwłaszcza iż to miał od matki Bożej upomnienie, które ślub jego umocniło".
Według zachowanych świadectw Stanisław wkrótce po przybyciu do Wiednia podjął postanowienie o wstąpieniu w przyszłości do Towarzystwa Jezusowego. Przeżyte doświadczenie mistyczne, tak plastycznie przez ks. Skargę opisane, tylko to postanowienie umocniło, nadając mu sankcję Boskiej zachęty. Jednak mimo ponawianych próśb przełożony wiedeńskich jezuitów, kierując się zasadą, że kandydat musi uzyskać zgodę rodziców, nie wyrażał zgody na przyjęcie Stanisława, mimo najlepszej o jego duchowych zaletach opinii. Rodzice nie wyrażali zgody, zdesperowany kandydat postanowił więc uciec z Wiednia i udać się do prowincjała niemieckich jezuitów św. Piotra Kanizego, rezydującego wówczas w Augsburgu. W jednym z zachowanych listów św. Stanisław tak opisał swoją ucieczkę z kolegium:
"Przebyłem w zdrowiu już połowę drogi. (...) Niedaleko od Wiednia dogonili mnie dwaj moi słudzy, których rozeznałem, i przed którymi schowałem się do pobliskiego lasu. W ten sposób uszedłem z ich rąk. Przebyłem już wiele wzgórz oraz lasów. Kiedy koło południa pokrzepiłem znużone ciało u przezroczystego źródła, usłyszałem naraz głos kopyt końskich. Podnoszę się i przyglądam jeźdźcowi. Był to mój brat, Paweł. Popuściwszy cugle podąża ku mnie. Koń w pianie, twarz brata rozpalona bardziej niż słońce. Możesz sobie wyobrazić, mój Erneście, w jakim musiałem być wtedy strachu, nie mając możności ucieczki. Stanąłem dla nabrania sił i pierwszy, zbliżając się do jeźdźca, proszę jako pielgrzym o jałmużnę. Zaczął dopytywać się o swojego brata. Opisał jego ubranie, wzrost i wygląd. Zwrócił uwagę, że był podobny do mnie. Odpowiedziałem, że nad ranem tędy przechodził. Na to on, nie tracąc chwili, spiął ostrogami konia i rzuciwszy mi pieniądz popędził w dalszą drogę. Podziękowałem Najświętszej Pannie, Matce mej, i by uniknąć następnej pogoni skryłem się do pobliskiej groty, gdzie przeczekawszy trochę, puściłem się w dalszą drogę".
Stanisław Kostka przybył w końcu do Augsburga, gdzie jednak nie zastał prowincjała,  który w międzyczasie udał się do Dylingi oddalonej o ponad 600 kilometrów od Wiednia. Po przyjeździe do Dylingi i dotarciu do św. Piotra Kanizego przedłożył mu swą prośbę o przyjęcie do Towarzystwa Jezusowego. Jednak w tym momencie, w miejscowym klasztorze panowała niezbyt przychylna Polakom atmosfera, jako że jednym z przywódców grupy zakonników, którzy w dramatycznych okolicznościach złamali śluby posłuszeństwa, był Polak, o. Mateusz Michoń. Jednak po usilnych prośbach prowincjał przyjął Stanisława na próbę do klasztoru, gdzie przez kilka miesięcy musiał pełnić służbę w miejscowym konwikcie, sprzątając pokoje uczniów. Po tej próbie, mając jednocześnie na uwadze ciągle aktualny brak zgody rodziców na wstąpienie syna do zakonu, wysłał św. Franciszek Kanizy Stanisława do Rzymu, do generała jezuitów św. Franciszka Borgiasza. W Rzymie Stanisław Kostka został przyjęty do nowicjatu jezuitów przy kościele św. Andrzeja. Wraz z nim nowicjat odbywało około 40 młodzieńców, wśród nich 4 Polaków. Ojciec Stanisława nie mógł się pogodzić z decyzją syna i słał do Rzymu listy z wezwaniami do powrotu do domu. Jednak młody nowicjusz, pozostając na progu spełnienia swych najgłębszych marzeń pozostał na te prośby głuchy. Wreszcie, w początku 1568 r. Stanisław złożył śluby zakonne. 1 sierpnia przybył do Rzymu św. Piotr Kanizy i zatrzymał się w domu nowicjatu gdzie głosił nauki dla adeptów. Po Spotkaniu z nauczycielem miał św. Stanisław zapowiedzieć towarzyszom swoją rychłą śmierć.
"W dzień przed śmiercią, gdy Stanisław miły powiedział, iż przyszłej nocy dokonać świata tego miał, bracia to za śmiech przyjęli, mówiąc iż: "to doprawdy nie ma podobieństwa, chyba by go Królowa niebieska, której Wniebowzięcia dzień przypadał, z sobą wziąć chciała". Po półdniu przyszła nań mdłość i zimny pot i gdy Facius rector mówił: "Nic to, tak to bywa" - on odpowiedział, iż: "tą niemocą umrę". I wnet się słowo jego stateczne iściło; poczęły w nim siły upadać i pilnie prosił aby mu na ziemi umrzeć dopuścili. Czego mu rector nie pozwalał, ale gdy nalegał prosząc, użaliwszy się go, na ziemię go z wezgłówkiem położyć dopuścił; i tak na ziemi Przenaświętsze Sakramenty z wielką swoją i drugich pociechą przyjmował. Sam na modlitwy czujnie odpowiadał. Baczyli to wszyscy przytomni, skoro się do komory Ciało Pańskie ukazało, jakoby do swego Zamiłowanego wyskoczyć chciał, na twarz się jego nad zwyczaj piękniejszą wesoły kwiat dziewictwa puścił. W tym do księdza rektora obróciwszy się, rzekł: "Krótki czas", a on dokładał słów apostolskich: reliquum etc. Lecz Stanisław na swoją potrzebę dołożył: "Gotujmy się" - i jakoby dopiero znowu na onę godzinę wieczności gotować się począł. Dwakroć się spowiadał, jakby tego potrzebował, i bracią przepraszał, iż im niedobre przykłady z siebie dawał, tak z sercem mówiąc, jakby złe, a nie przewyborne dawał. Potym inne modlitwy skończywszy, z wesołą zawżdy twarzą prosił o krucyfiks, który w ręku trzymając, rozmowę nabożeństwa pełną, jako mu do serca przychodziła, z Panem Jezusem uczynił. Dziękował za dane dobrodziejstwa, prosił o grzechów odpuszczenie i w ręce jego ducha swego oddawał; i począwszy od nóg, wszystkie członki krucyfiksa z wielką słodkościa całował. Także obraz Przeczystej Matki, którego używał, wziąwszy obejmował i całował. A iż na on ostatni raz wielkiej pomocy i wiele patronów szukać potrzeba, prosił aby mu czytano i przypominano święte, które był sobie na karcie spisał, którzy mu się na miesiąc, jako do zakonu wstąpił, dostawali.
Na koniec, gdy go pytano, co by go bolało, powiedział: "Nic mię nie boli". I drugi raz spytano, jeśli by gotów był na głos Boży z ciała wychodzić, rzekł: "Gotowe serce moje, Boże, gotowe serce moje." I w jednej ręce trzymając paciorki z ziarnkami odpustów, a w drugiej ręce świecę poświęconą, mówiąc często i powtarzając "Jezus i Maryja", z ciała wyszedł i żyć Panu Bogu począł. Tak snadnie i mile ona dusza szczęśliwa z ciała, które zawżdy mu jako wierny towarzysz usługowało, wychodziła, iż żywa barwa na twarzy i w oczach jasność zostawała, iż drudzy mniemali, aby jeszcze żywym był; i trwała na twarzy ona krasność miluchna, jakby się pomału i wdzięcznie uśmiechał.
Jest pewne świadectwo, iż mu się ukazała Przeczysta Matka Boża z wielą około siebie panienek dziewic. A wiele ich upatrowało, iż trochę przed skonaniem oczy jakoby zawarte mając a jakoby zasypiając, wargami ruszał i jakoby się uśmiechał, czegoś barzo słodkiego na on straszliwy czas kosztując. Trzeciej po północy godzinie dokonał, o której drudzy mniemają, iż Naświętsza Panna do nieba wzięta jest; i ten taki czas, i niemoc długa ani ciężka i wedle zdania lekarzów nieszkodliwa, i tak łacne skonanie, i młodzieńca onego dobrze spojonego takie siły pokazują to, iż ona śmierć nie tak była z przyrodzenia, jako nad zwyczaj i bieg pospolity z rozkazania. Taka podobno, jaka była Mojżeszowa, któremu Pan Bóg wniść na górę Nebo i tam umrzeć rozkazał".
Wieść o pięknej śmierci nowicjusza rozeszła się błyskawicznie po Rzymie. Na polecenie generała zakonu św. Franciszka Borgiasza, mistrz nowicjatu o. Juliusz Fazzio napisał pierwszy żywot św. Stanisława Kostki, rozpowszechniony we wszystkich domach zakonnych jezuitów. W trakcie przygotowań do pogrzebu przybył do Rzymu brat Świętego , Paweł z ojcowskim poleceniem sprowadzenia nieposłusznego syna do domu. W 1605 r. papież Paweł V zezwolił jezuitom na zawieszenie w kościele św. Andrzeja obrazu przedstawiającego św. Stanisława i na zawieszanie przy nim wotów. W 1670 r. Klemens X dopuścił odprawianie Mszy świętej ku czci Świętego. W cztery lata później papież ogłosił Stanisława Kostkę patronem Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Stolica Apostolska uznała te fakty za równoznaczne z beatyfikacją. W 1714 r. Klemens XI wydał dekret kanonizacyjny, zaś w 1726 r. Benedykt XIII dokonał aktu kanonizacji św. Stanisława Kostki.
Ciało Świętego spoczywa w rzymskim kościele św. Andrzeja, zaś relikwia jego głowy przechowywana jest w nowicjacie jezuickim, w Gorheim koło Sigmaringen. W Wiedniu, w dawnym pokoju, na stancji u Kimberkera, w której św. Stanisław spędził lata swojej nauki, znajduje się teraz kaplica, a w niej piękna rzeźba Pierre Le Grosa, przedstawiająca Świętego na łożu śmierci. Rzeźba ta stała się inspiracją dla Cypriana Kamila Norwida, który swe wrażenia z kaplicy zamknął ujął w poetyckiej formie:
"W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu,
na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru
taki, że widz, niechcący wstrzymuje się u progu
myśląc, że Święty we śnie zwrócił twarz od muru
i rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi.

Nad łożem tym i grobem świeci wizerunek
Królowej nieba, która z Świętych chórem schodzi
i tron opuszcza, nędzy spiesząc na ratunek.
Palm, kwiatów wiele aniołowie niosą,
skrzydłami z ram lub nogą występują bosą.

Gdzie zaś od dołu obraz kończy się ku stronie,
w którą Stanisław Kostka blade zwracał skronie,
jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci:
niby, że po obrazu stoczywszy się płótnie,
upaść ma jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię.
I nie zleciała dotąd na ziemię - i leci".

Św. Stanisławowi przypisywali niegdyś Polacy zwycięstwo odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 roku. 10 października tegoż roku jezuita, o. Oborski, widział św. Stanisława Kostkę w obłokach, błagającego Matkę Boską o zwycięstwo nad poganami. Przed cudownym obrazem św. Stanisława Kostki w katedrze lubelskiej, modlił się też w 1651 r. król Jan Kazimierz, przed bitwą z Kozakami i Tatarami pod Beresteczkiem i jego to wstawiennictwu przypisywał niespodziewaną wiktorię.