Wspólnota Polska
historia
.wspolnotapolska.org.pl

Karnawał, Zapusty, Ostatki

Nazwa karnawał  pochodzi od łacińsko – włoskiego słowa carnavale, którego człony  caro – mięso i vale – bywaj, oznaczają razem, w wolnym przekładzie, pożegnanie mięsa, a wraz z nim wszelkiego rodzaju uczt, zabaw i hulanek oraz nieuchronne zbliżanie się Wielkiego Postu. Jest to czas liczony od Nowego Roku lub Trzech Króli do wtorku zwanego kusym czyli diabelskim, poprzedzającym Środę Popielcową, czas tańców, uczt, maskarad i ogólnej wesołości.

 

Kolebką europejskich zabaw karnawałowych są  kraje śródziemnomorskie, a przede wszystkim Włochy. W wiekach średnich z obchodów karnawałowych znana była przede wszystkim Wenecja; miasto to słynie dotychczas z karnawałowych maskarad. Zabawami karnawałowymi także wsławił się Rzym, później  również  Hiszpania, Portugalia i Francja. Z czasem dotarły one na Bałkany, do Rosji, Niemiec i innych krajów Europy. Najstarsze opracowanie poświęcone karnawałowi polskiemu pochodzi z XVII w. Jest to komedia mieszczańska nieznanego autora zatytułowana Mięsopust  albo Tragicocomedia  wydana drukiem w 1622r.

 

Karnawał polski nazywano Zapustami i nazwy tej używano albo dla całego okresu od Nowego Roku do Środy Popielcowej, albo tylko dla ostatnich, najbardziej szalonych dni przed Popielcem. Te ostatnie trzy dni karnawału nosiły także staropolską nazwą Mięsopust (od słów mięsa – opust, czyli pożegnanie, opuszczenie, pożegnanie mięsa). Nazywano je również ostatkami, kusymi (diabelskimi) dniami, kusakami, dniami zapuśnymi.W Polsce, podobnie jak w innych krajach Europy, był to czas poczęstunków, tańców i swawoli. Na wsi i w miastach, we wszystkich stanach, bawiono się i stosownie do posiadanych środków i zasobów jedzono dużo, tłusto i wypijano wiele mocnych trunków. Księża bezskutecznie gromili z ambon te zapustne hulanki, wołając ze są od diabła wymyślone oraz że ..większy zysk czynimy diabłu trzy dni rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu czterdzieści dni nieochotnie poszcząc..
W miastach urządzano okazałe i bardzo wystawne uczty i bale, a wśród nich modne w Polsce, już w XVI w. kostiumowe bale dworskie zwane redutami..
Do ulubionych staropolskich rozrywek karnawałowych, urządzanych z wielką fantazją, należały szlacheckie kuligi. Była to sanna prowadzona przez wodzireja, od dworu do dworu, a w każdym czekała gości uczta i salony przygotowane do tańca.
Kipiący radością, wesoły i huczny, choć inny w charakterze był karnawał chłopski, bo i na wsi w zapusty było gwarno, suto i radośnie. Karnawał chłopski – ludowe zapusty był czasem pod każdym względem niezwykłym. Na wsi bowiem z zabawami zapustnymi, z tańcami i poczęstunkami wiązały się zawsze stare i bardzo ciekawe zwyczaje oraz obrzędy na płodność i urodzaj, które mieszkańcy wsi, obyczajem swych przodków, odprawiali u schyłku zimy.
Na wsi, tak jak wszędzie, najweselej i najhuczniej obchodzono ostatni tydzień karnawału od Tłustego Czwartku po ostatni kusy wtorek.  Tłusty - zapuśny czy inaczej Combrowy Czwartek upływał głównie na jedzeniu i piciu. We wszystkich domach gotowano dużo obficie kraszonego jadła, kaszy i kapusty ze skwarkami, stawiano na stołach słoninę i sadło, a u bogaczy również mięso i różne kiełbasy. W Tłusty Czwartek nigdzie nie mogło zabraknąć smażonych na tłuszczu słodkich racuchów, blinów i pampuchów oraz lepszych i delikatniejszych ciast, pączków i chrustów( zwanych faworkami). Już w XVII i XVIII w. chlubili się umiejętnością wyrobu doskonałych pączków cukiernicy warszawscy. Dotychczas dokładnie nie wiadomo  jakimi drogami łakocie te przywędrowały do Polski. Być może jest to przysmak turecki; być może pochodzą z Wiednia. Pewne jest natomiast, że zadomowiły się w  trwale w tradycji i kuchni polskiej i że dotychczas zajadamy się nim i w karnawale i przede wszystkim w Tłusty Czwartek. W domu smaży się je rzadko i robią to tylko bardzo dobre gospodynie, znane ze swych kulinarnych talentów. Natomiast przed wszystkimi cukierniami, w Tłusty Czwartek, ustawiają się długie kolejki kupujących.
W przeszłości Tłusty, Combrowy Czwartek był dniem zabaw kobiecych. Celowały w nich zwłaszcza przekupki krakowskie. Legenda głosi, że ostatni czwartek karnawału wziął swą nazwę od nazwiska żyjącego w XVII w. krakowskiego wójta Combra, złego i surowego dla kobiet rozstawiających swe kramy i handlujących na krakowskim rynku. W rocznicę śmierci wójta (rzekomo w Tłusty Czwartek) krakowskie kramarki, a także służące i wyrobnice urządzały wielką zabawę. Z czasem stała się ona dorocznym zwyczajem krakowskim. Wybierały spośród siebie marszałkową i -  za krzywdy i poniewierkę jakich niegdyś doznawały od wójta Combra - brały odwet na wszystkich przechodzących przez rynek mężczyznach, a już zwłaszcza tych nieżonatych. Wprzęgały ich do kloca i kazały go  ciągnąć  za to, że wywinęli się od małżeńskich obowiązków, ściągały z nich futra i szuby, stroiły -  na pośmiewisko - w słomiane wieńce, a nawet włóczyły po rynku, zmuszając do tańca i nieprzystojnych podskoków najpoważniejszych nawet mieszczan krakowskich. Trwało to tak długo, aż wykupili się brzęczącą monet.

 

Tłusty  Czwartek był jednak tylko wstępem do hucznych zabaw i różnorodnych zwyczajów, które odbywały się w ostatnie trzy dni karnawału. Podczas tych dni starano się najeść do syta dobrych rzeczy, aby przed zbliżającym się Wielkim Postem, wytańczyć, wybawić, wyśmiać i wykrzyczeć. Tańczono więc do upadłego w domach i w karczmach, a na ulice wsi, miasteczek i przedmieść wielkomiejskich wychodziły korowody wesoło pląsających i płatających figle przebierańców. Przebieranie się i wkładanie masek, czy choćby tylko czernienie sobie twarzy sadzą, było w ostatki regułą. Na wsi, która najdłużej zachowywała dawne swe zwyczaje, biegały po drogach i przychodziły do domów przebrane postacie, a wśród nich postacie zwierzęce, znane z wcześniejszych obchodów kolędniczych: koza, turoń, niedźwiedź i konik, a także bocian i żuraw (zwiastuny wiosny). Wierzono powszechnie, że wraz z nimi przychodzi do domów dostatek i urodzaj. Po ulicach biegali mężczyźni poprzebierani za kobiety, czarne, rogate diabły i inne cudacznie przyodziane postacie, zaczepiając przechodniów, porywając ich do tańca, ściskając i całując, a przy okazji czerniąc im twarze i ubrania sadzą. Wszyscy bez wyjątku przebierańcy natarczywie domagali się  datków.

 

Do końca XIX w., w ostatni dzień zapustów lub – częściej w Środę Popielcową, dziewczyny i chłopców, którzy w czasie karnawału nie stanęli na ślubnym kobierców, a nawet się nie zaręczyli wprzęgano do ciężkiej drewnianej kłody. Nazywano ją kłodą popielcową i zmuszano, aby wśród śmiechów i szyderstw, ciągnęli ją przez całą wieś lub ulicami miasta do karczmy. Tam musieli wykupić się, fundując wszystkim obecnym piwo i gorzałkę. Miało to być kara i wykup za to, iż nie podjęli jeszcze obowiązków i ciężarów stanu małżeńskiego i niezasłużenie, co najmniej przez rok, cieszyć się będą swobodami wolnego stanu. W ten sposób, zgodnie z obyczajem, piętnowano i wyszydzano staropanieństwo i starokawalerstwo.

 

Natomiast na Kujawach i w Wielkopolsce, dziewczyny, które nie wydały się podczas karnawału, brały udział w zabawie - obrzędzie zwanej podkoziołkiem.
W ostatni wtorek przed Popielcem zbierały się w karczmie, opłacały muzykę i tańczyły ze sobą, podczas każdego tańca rzucając pieniądze  na talerz ustawiony w pobliżu orkiestry, na beczce z piwem, pod  umieszczoną na niej figurką drewnianą, wyobrażającą chłopca lub kozła (symbol męskości i płodności), czyli pod koziołka. Mówiono że dają w te sposób swój podkoziołek  – czyli okup za uciechy wolnego stanu, ale także i okup składany w intencji swego przyszłego, możliwie szybkiego zamążpójścia. Śpiewały przy tym:

 

Oj, trzeba dać podkoziołek, trzeba dać,
Dobrze było cały roczek wywijać!
Oj, trzeba dać koziołkowi trzeba dać
Jeśli która z nas ma jeszcze się wydać!

 


Innym ciekawym, polskim zwyczajem zapustnym były bachuski  (nazwa pochodzi od imienia starożytnego greckiego i  rzymskiego boga Bachusa, zwanego także Dionizosem, patrona wina, wiosny, słońca, odradzającej się przyrody i miłości). Odbywały się one na Ziemi Sandomierskiej i Lubelskiej. Bachusem  nazywano tam chłopca ubranego w słomiane powrozy, albo słomianą lalkę, którą na sankach lub wózku (w zależności od pogody), obwoziła świta złożona z przebierańców, zbierających datki dla „Bachuska”, a przy okazji i dla siebie - drobne pieniądze na kufelek piwa.
W Krakowie i na całej Ziemi Krakowskiej bachusami nazywano grupę złożoną z księcia Zapusta (głównej postaci), ubranego w długą sukmanę i wysoką papierową czapkę, przybraną dzwoneczkami i kolorowymi wstążkami. Towarzyszyli mu: profesor z oślą głową, dziad i inni przebrani oberwańcy. Wchodząc do domu Zapust wygłaszał orację:

 

Ja jestem Zapust, mantuański książe.
Przychodzę z dalekiego kraju,
gdzie psi ogonami szczekają,
ludzie gadają łokciami,
a jedzą uszami.
Słońce o zachodzie wschodzi,
a o wschodzie zachodzi,
a kurcze kokoszę rodzi.
Każdy na opak gada,
A deszcz z ziemi do nieba pada.

 

Następnie przedstawiał swój orszak, zaczynając od profesora i przymawiał się o datki: o kiełbasę, o kawałek boczku, o kołacz i słodki placek, a towarzyszący mu dziad składał ukwestowane dobra do swego wielkiego kosza.

 

Wszystkich przebierańców zapustnych chętnie przyjmowano w domach i ugaszczano, i to nie tylko dlatego, że ich występy były zabawne; wierzono również w tajemnicze związki zachodzące pomiędzy ich przybyciem oraz obecnością w domu i obejściu, z ich zabawami i harcami, a rychłym już nadejściem wiosny i budzeniem się życia w przyrodzie.

 

Inne jeszcze, niezwykłe, oryginalne i bardzo ciekawe zwyczaje zapustne, przetrwały dotychczas w małym mieście  Jedlińsku na Ziemi Radomskiej. Są to jedlińskie kusaki.
W Jedlińsku (podobnie jak niegdyś we wszystkich polskich miastach i wsiach), ostatnie kuse dnii karnawału upływają na zabawach z udziałem, idących w wesołym korowodzie, rozmaitych, zwykle zamaskowanych postaci. Po uliczkach Jedlińska włóczą się więc Cyganie i Żydzi, dziady i dziadówki, niedźwiedzie i prowadzący je niedźwiednicy; nowożeńcy w ślubnych szatach; ksiądz i policjanci oraz krakusy w barwnych, regionalnych strojach oraz wiele innych postaci. Wśród nich nie może zabraknąć diabłów  i biało ubranej Śmierci, najważniejszej postaci  jedlińskich kusaków.
W kusy wtorek na rynku miasteczka odbywa się widowisko zatytułowane Ścięcie Śmierci, odgrywane według XIX – wiecznego scenopisu autorstwa ks. Kloczkowskiego. Tradycje widowiska są jednak starsze i  sięgają, prawdopodobnie, XVII w (wówczas to temat śmierci pojawiał się często w literaturze, sztukach scenicznych i malarstwie) i być może mają  związek z historią Jedlińska, któremu w XVI w. nadano prawa miejskie, magdeburskie, a wraz z nimi własne sądy i prawo wykonywania wyroków, także wyroków śmierci, przez ścięcie mieczem (czyli tzw. prawo miecza – ius gladi).
Przed trybunałem, w skład którego wchodzą : burmistrz, wójt, ławnicy, staje Śmierć, którą udaje się pojmać, na Spalonej Grobli nad rzeką Tymianą, bo się w kusaki upiła i swoją kosę zgubił” (zgodnie z tekstem przedstawienia). Długi przewód sądowy toczy się na rynku miasta i zawsze kończy wyrokiem skazującym Śmierć na śmierć, przez ścięcie mieczem.
Po wykonaniu wyroku, wśród wielkiej wrzawy składa się zwłoki śmierci (a naprawdę jej białe szat) do trumny z surowych desek i ustawia ją na wozie. W kondukcie, który podąża przez całe miasto, na oczach wszystkich mieszkańców, jedzie  kat i diabły. Na posterunku policji kat składa meldunek o wykonaniu wyroku; na plebanii prosi księdza o wpisanie tego wydarzenia  w księgi parafialne i wydanie  aktu zgonu Śmierci. Wszystko to odbywa się wśród iście diabelskiego hałasu, bo siedzące na trumnie diabły walą z całej siły w jej wieko pięściami lub drewnianymi pałkami, a prócz tego czynią wielki łoskot potrząsając drewnianymi kołatkami i terkotkami. Wreszcie wywozi się Śmierć poza granice miasta, a wszyscy wracają na rynek i aż do północy (a więc do Środy Popielcowej), bawią się, piją, tańczą i śpiewają.

 

W ostatnich dniach karnawału, w dawnej  Polsce niszczono  i  symbolicznie zabijano (najczęściej przez ścięcie) również i inne postacie.
Jeszcze w XIX w., na staromiejskim Rynku Głównym w Krakowie odbywało się  ścinanie Mięsopusta, słomianej kukły, która wcześniej włóczono po placach i ulicach.
Podobny zwyczaj występował na Kujawach, gdzie na zakończenie ostatkowych zabaw pozorowano zabijanie grajka.  Gdy zbliżała się północ, obecni w karczmie mężczyźni chwytali przygrywającego do tańca muzykanta i na taczkach wywozili go na miejsce stracenia, zwykle na rozstajne drogi i tam symulowano wykonanie wyroku śmierci, uderzając go lekko po głowie workiem wypełnionym popiołem. Potem na miejscu egzekucji rozpalano wielki ogień.
Czasami wieszano grajka (a dokładnie części garderoby męskiej, kapelusz oraz skrzypce) na drzwiach karczmy, na znak że odtąd musi bezwarunkowo zamilknąć wszelka muzyka.

 

Innym znakiem nadchodzącego Postu, wraz z którym, na długie tygodnie, znikało ze stołów smaczne, mięsne jedzenie, był garnek z żurem, o północy wnoszony do karczmy, w której odbywało się ostatnie, zapustne granie. Niekiedy wnoszono także śledzia na patyku, rybi szkielet lub śledzia wyciętego z tektury. Znaczyło to, że nastał już Wielki Post, a cienki żur i śledź zajmą główne miejsce w codziennym jadłospisie.
W bogatszych domach (głównie szlacheckich i mieszczańskich) oznaką nadchodzącego postu była późna maślna kolacja, zwana podkurkiem, bo spożywana przed pierwszym pianiem koguta, złożona ze śledzi, ryb, nabiału i pieczywa. Czasem w półmisku z podkurkiem ukrywano żywego wróbla. Gdy pan domu zdejmował pokrywę - ptak ulatywał. Był to znak, że wraz nim na całe sześć tygodni odlatują sute poczęstunki i zabawy.
Wszystkie te zwyczaje oznaczały nie tylko pożegnanie karnawału i wszystkich jego uciech. Symbolizowały również pożegnanie zimy, zbliżanie się przedwiośnia, wiosny, zapowiadały odnowę roślin po zimowym spoczynku i mające się niebawem rozpocząć prace gospodarskie.

 

Troskę o pomyślny przebieg tych prac i o ich wyniki, a więc o urodzaj, wyrażały obrzędowe tańce kobiet – na wysoki len i konopie.
Niegdyś w całej niemal Polsce, w ostatki (a czasami także w Środę Popielcową), zebrane w karczmie kobiety tańczyły, a właściwie wysoko i rytmicznie podskakiwały, wołając:

 

Na len, na konopie
żeby się rodziły,
żeby nasze dzieci nago nie chodziły!

 

W przeszłości z uprzędzonych własnoręcznie nici lnianych i konopnych (także z owczego runa) tkano na domowych warsztatach materiały na koszule i ubrania. Tkanie zaś i przędzenie należało do tradycyjnych kobiecych zajęć.
Niekiedy w intencji swoich upraw, skakali wysoko mężczyźni, lub podrzucali czapki pod sufit wykrzykując głośno:

 

Na owies, na pszenicę,
na żyto, na ziemniaki!

 

Prawie wszystkie dawne wierzenia, obrzędy i zabawy zapustne, tak niegdyś liczne, różnorodne i bogate odeszły w przeszłość. Nieliczne tylko dotrwały do naszych czasów. Można jeszcze zobaczyć (podobnie jak występy kolędników), inscenizacje pochodów i zabaw zapustnych podczas konkursów i imprez folklorystycznych.
Zachowały się jeszcze, chociaż w niewielkim już stopniu, tradycje poczęstunków i spotkań a czasami i zabaw tanecznych ostatkowych, ale nie mają one dawnego rozmachu i dawnej swej żywiołowości.
W obecnych czasach obchody karnawałowe sprowadzają się w zasadzie do zabawy sylwestrowej oraz zabaw, wieczorków tanecznych, dyskotek młodzieżowych, spotkań towarzyskich i poczęstunków urządzanych głównie w ostatnią sobotę karnawału.
Warto może jednak urozmaicić te spotkania i zabawy zgodnie z ich bogatą tradycja, z której przecież można wybierać to co pasuje do naszych czasów, potrzeb i upodobań.
Każda współczesna zabawa karnawałowa zyska, jeśli wprowadzi się do nie korowód taneczny w maskach i ciekawych kostiumach. Można tu wzorować się na kostiumach tradycyjnych, ale można również wykorzystać własne, nowe pomysły. Zapustnej maskarady nie ograniczają żadne reguły. Można wyjść na ulicę w pochodzie tanecznym z pochodniami. Można urządzić konkurs z nagrodami na najlepszy, z fantazją wykonany kostium lub maskę. Zabawa karnawałowa otwiera wiele różnych możliwości.
Warto także sięgnąć do tradycyjnych przepisów i przygotować na spotkanie lub ostatkową zabawę z tańcami przyrządzone po staropolsku mięsa, bigos i słodkie wypieki: pączki, chrusty i róże karnawałowe.

6 stycznia Święto Trzech Króli

Dzień Trzech Króli jest wielkim świętem O b j a w i e n i a   B o g a  światu po grecku zwanym Epifaneją, ustanowionym i obchodzonym już w III w. na pamiątkę hołdu, jaki Trzej Królowie- Trzej Mędrcy ze Wschodu, z Indii, Persji i Arabii – Kacper, Melchior i Baltazar – złożyli Dzieciątku Jezus. Pierwsi chrześcijanie w tym właśnie  dniu świętowali Boże Narodzenie i tradycję tę zachowują dotychczas chrześcijanie obrządku wschodniego, wyznawcy Prawosławia i greko – katolicy.
Dopiero w końcu IV w. do liturgii Kościoła Powszechnego wprowadzone zostały dwie odrębne uroczystości: Boże Narodzenie - 25 grudnia i święto Trzech Króli - Objawienia Pańskiego - 6 stycznia. Zamyka ono cykl uroczystości religijnych - cykl świąteczny Bożego Narodzenia.

 

W dawnej Polsce ze świętem tym wiązały się różne zwyczaje domowe. Dzień Trzech Króli, szczodry i święty, był ostatnim spośród dwunastu szczodrych dni i wieczorów, był więc dniem poczęstunków, odwiedzin, wręczania sobie drobnych darów. Do domów przychodzili różni kolędnicy, a wśród nich chłopcy przebrani za Trzech Króli, w złotych, tekturowych koronach i - niekiedy - w szatach liturgicznych, starych i podniszczonych kapach i ornatach, wypożyczonych z zakrystii kościelnej. Tak jak inni kolędnicy, składali gospodarzom życzenia i wypraszali datki.
Na pamiątkę cennych darów: mirry, kadzidła i złota, które Trzej Królowie, przed wiekami, ofiarowali Dzieciątku Jezus, w dniu ich święta królowie polscy obdarzali swych dworzan. Za dobre sprawowanie prezenty otrzymywała czeladź dworska. Upominki wymieniali pomiędzy sobą krewni z zamożnych rodzin. We wszystkich zaś domach, i na wsi i w mieście, rozdawano dzieciom czerwone jabłka oraz orzechy, które miały im zapewnić rumieńce zdrowia i mocne zęby. Nikomu w tym dniu nie szczędzono jedzenia i jałmużny. Wszystkich przybywających do domu kolędników suto  ugaszczano i rozdawano im szczodrakowe bułki. Na Kurpiach i Podlasiu, podobnie jak w wigilię Nowego Roku pieczono zwierzątka z ciasta i nowe latka.
W miastach natomiast i na szlacheckich dworach, w wieczór Trzech Króli, bawiono się w wybory króla migdałowego.  Zabawa ta popularna w Europie zachodniej, m.in. we Francji i Anglii, z czasem przyjęła się także i w Polsce. W wyborze króla migdałowego pomocne były specjalne ciasta: pierniki lub słodkie rożki. W jednym z nich ukrywano migdał, a osoba która go znalazła obwoływana była królem migdałowym. W ten sam sposób odbywała się elekcja królowej migdałowej. Para królewska zajmowała honorowe miejsce przy stole. Prócz tego zaszczytu miała jednak i obowiązki towarzyskie – musiała zabawiać gości i organizować im zabawę.

 

Zabawa w króla migdałowego czasami jeszcze odbywa się w domach w których są dzieci , emocjonujące się poszukiwaniem migdałów w ciastkach i pozyskaniu tytułu króla.
Obecnie święto Trzech Króli to przede wszystkim uroczystość kościelna, podczas której święci się kawałki kredy i mirrę (czyli zmieszane z żywicą zioła). Do niedawna, na południu Polski, zwłaszcza na wsi, świeciło się w tym dniu przyniesioną z domu, chociażby najskromniejszą biżuterię, aby przynosiła swym właścicielom szczęście i bogactwo. Także i w obecnych czasach przyniesioną do z kościoła do domu, poświęconą kredą opisze się na drzwiach wejściowych datę  bieżącego roku i poprzedzielane krzyżykami litery K+M+B, pierwsze litery imion Trzech Króli.
 

Post Wielki, wielkanocny i połpoście

 

Obchody Wielkanocy poprzedza Post zwany Wielkim. Pierwsze wzmianki źródłowe, o Wielkanocy, które  zawdzięczamy Tertulianowi, rzymskiemu pisarzowi chrześcijańskiemu, żyjącemu w II w., dotyczą liturgii dwudniowego wówczas postu (poprzedzającego Wielkanoc), obowiązującego w Wielką Środę i Wielki Piątek. O tygodniowym Poście Wielkanocnym, odprawianym w Galii, ok.190r., pisał inny autor wczesnochrześcijański autor – św.Ireneusz. W VII w. Środa Popielcowa wyznaczona została  na pierwszy dzień liturgii  Wielkiego Postu, którego czas stale zwiększano. Obecnie Wielki Post trwa pełne sześć tygodni, a niekiedy nieco dłużej i jak wszystkie chrześcijańskie posty, ma znaczenie oczyszczające. Zgodnie z nauką Kościoła Post Wielki powinien być czasem umartwień wzmożonej pobożności. Ma przybliżać wiernym najważniejsze tajemnice wiary i przygotować ich do godnego uczestnictwa w wielkim święcie Zmartwychwstania Pańskiego.

Przodkowie nasi, a zwłaszcza mieszkańcy wsi, przez wieki całe, bardzo gorliwie wypełniali zalecenia Kościoła na Wielki Post, zgodnie z przysłowiem , które powiadało, że : Polak woli człowieka zabić( w innej wersji – rękę stracić) niż złamać post. W wielu domach szczególnie tych uboższych, mięso tłuszcze zwierzęce, a nawet cukier, miód i nabiał na całe sześć tygodni znikały ze stołów. Żywiono się głównie żurem postnym, kartoflami, gotowaną i surową, kwaszoną kapustą, gotowaną brukwią, śliwkami suszonymi, rozgotowanymi na gęstą zupę, śledziami, chlebem i innymi skromnymi potrawami, które skąpo kraszono olejem lnianym. Tylko w niedzielę pozwalano sobie na trochę lepsze i obfitsze jadło. Poza tymi dniami, przez cały Post Wielki przykładnie suszono. Jedynie na magnackich i szlacheckich dworach  i niektórych bogatych plebaniach i klasztorach post nie bywał zbyt dokuczliwy bo spożywano tam wiele dań rybnych, przyrządzanych na różne sposoby (przez Kościół uznawanych i dozwalanych jako pokarmy postne) oraz dobre pieczywo, masło, jaja , mleko i sery.
Podczas Wielkiego Postu wiele osób rezygnowało z picia alkoholu i palenia tytoniu. Fajki i woreczki z tytoniem lub machorka odkładano do schowków i sięgano po nie dopiero w Niedzielę Wielkanocną. Odkładano - i dla pewności zamykano na klucz - instrumenty muzyczne. Niedozwolona była muzyka, ustawały śpiewy, wszelkie zabawy i spotkania, a młodzież i dzieci karcono za głośniejsze śmiechy i krzyki. Na całe sześć tygodni (z małymi tylko przerwami) ustawało życie towarzyskie. Zastępowały je wspólnie odmawiane modlitwy, czasem – głównie na dworach, wspólna lektura pobożnych książek. Wszystkim tym rygorom ludzie poddawali się bez protestu i z wielką skwapliwością oddawali się wielkopostnym praktykom.
  Tę wielkopostną, ciszę, spokój i powagę przerywały niegdyś, prawie już zapomniane, obchody półpościa. W dniu w którym przypadała połowa Wielkiego Postu, po ulicach wsi i miast biegali chłopcy, hałasując drewnianymi kołatkami i terkotkami, waląc z hukiem drewnianymi młotami, inaczej szlagami -- co zwało się wybijaniem półpościa - i rozbijając gliniane garnki i czerepy wypełnione popiołem o drzwi domów, tych zwłaszcza, w których mieszkały panny na wydaniu. Wykrzykiwali przy tym głośno półpoście, półpoście! Nawet bardzo pobożne osoby tolerowały te hałasy i psoty. Oznaczały one bowiem, że zbliżą się wesoły i suty czas świąteczny, i że pora rozpoczynać wielkie, wiosenne porządki oraz inne przygotowania do świąt Wielkanocnych.
 

święto ruchome Poniedziałek Wielkanocny

PONIEDZIAŁEK WIELKANOCNY – nazywany także drugim dniem świąt, upływa pod znakiem spotkań rodzinnych i towarzyskich. Z dawien dawna jest dniem zabaw, zalotów, psot, żartów, ogólnej wesołości i radości.

 

Wśród licznych zwyczajów i obrzędów związanych z tym dniem nie brakuje również momentów poważniejszych i bardziej uroczystych.
Do takich należy obyczaj święcenia pól kropidłem z palmy wielkanocnej, wcześnie rano w Poniedziałek Wielkanocny, zachowany dotychczas na Ziemi Sądeckiej, Rzeszowskiej i Tarnowskiej. O świcie gospodarze udają się na swe pola, aby pomodlić się, skropić zagony  wodą święconą i przyklękając przed każdą skibą, wbić w nią mały krzyżyk palmowy lub ułamek palmy wielkanocnej – na błogosławieństwo boże i na pomyślność wszystkich prac rolniczych. Dotychczas jeszcze, po zakończeniu tego obrzędu,  na polach rozpala się ogniska i smaży na nich jajecznicę. Spożywa się ja wraz z przyniesionymi z domu resztkami święconego. Palenie ogni na polach sprzyja spotkaniom i sąsiedzkim pogawędkom. Gospodarze nawołują się, zapraszają do swych ognisk, częstują się wódką, jajecznicą i domowymi specjałami.

 

Na Śląsku Raciborskim, we wsi Pietrowice Wielkie, w Poniedziałek Wielkanocny odbywa się  procesyjny objazd pól  zwany niekiedy procesją stu koni. Z kościoła parafialnego w Pietrowicach Wielkich, wyrusza, po sumie, kawalkada złożona z co najmniej kilkudziesięciu odświętnie ubranych jeźdźców, na koniach w uprzęży przystrojonej kwiatami i wstęgami. Na czele procesyjnego orszaku jedzie konno ksiądz proboszcz, w uroczystych, mszalnych szatach, w asyście najznaczniejszych gospodarzy, z których jeden trzyma w ręku krucyfiks, drugi figurkę Chrystusa Zmartwychwstałego. Orszak ten objeżdża wieś i należące do niej pola, po czym udaję się do pobliskiego, XVII – wiecznego kościółka pątniczego, pod wezwaniem Świętego Krzyża, w Pietrowicach Starych. Odprawia się tam msza  zamówiona przez miejscowych rolników, we wszystkich ich intencjach, a przede wszystkim w intencji wiosennych prac polowych oraz przyszłych dobrych plonów. Nabożeństwo kończy się uroczystym błogosławieństwem procesyjnego orszaku konnego. W drodze powrotnej procesja jedzie inna drogą, ale także granicami parafii, obrzeżami pól i łąk, błogosławiąc ziemi i  wszystkim uprawom.


Ostatni kilometr drogi, przed (kościołem parafialnym w Pietrowicach Wielkich) przebywa galopem. Wyścig konny, zamykający uroczystość, odbywa się na cześć Zmartwychwstania Pańskiego i jest wyrazem dziękczynienia i radości.
Procesyjny objazd pól pierwotnie praktykowany był w intencji pomyślnej wegetacji zbóż. Związany później z wielkanocną tradycja chrześcijańską, znany był w Niemczech, na Morawach i Łużycach, a w Polsce na całej Ziemi Raciborskiej. W Pietrowicach zachował się i jest kontynuowany dzięki miejscowym proboszczom, którzy - w swej pracy duszpasterskiej - odwołują się do miejscowej tradycji, jednoczącej we wspólnym świętowaniu parafian obydwu narodowości - Polaków i Niemców.

 

W całej Polsce, Poniedziałek  Wielkanocny jest jednak przede wszystkim  dniem wesołości i  swawoli. Najważniejszym i najbardziej znany zwyczajem jest oblewanie się wodą  czyli śmigus – dyngus. Początkowo nazywano  to dwa odrębne i bardzo stare obrzędy.


Śmigusem (z niem .Schmechostern- czyli  bić na Wielkanoc; schmechen= bić, uderzać, Ostern=Wielkanoc) zwano zwyczaj oblewania wodą, głównie dziewcząt na wydaniu i młodych kobiet, a także smaganie się zielonymi  gałęziami  i witkami wierzbowymi lub uplecionymi z nich batami (był to tzw. śmigus zielony).Na Śląsku Cieszyńskim np. najpierw polewano wodą gospodynie i ich córki, a następnie suszono je , uderzając korwaczami , czyli biczami  uplecionymi z  wierzbowych gałązek.


Natomiast dyngusem (z niem. dingen = wykupywać) zwano pochody młodzieży męskiej, często w przebraniach i z różnymi rekwizytami (np. z traczykiem, z barankiem, z kurkiem dyngusowym), połączone zawsze z wesołą kwestą świąteczną -  z wypraszaniem darów, przede wszystkim jaj wielkanocnych i świątecznego jadła.


Z czasem obrzędy te zostały połączone  pod wspólną nazwą śmigusa - dyngusa (zwanego także śmigurtem lub śmigustem) i zdominowane przez polewanie się wodą. Jest to swawolna i nie pozbawiona zalotów zabawa młodzieży, od wieków praktykowana we wszystkich stanach. Nie na darmo więc Poniedziałek Wielkanocny nazywany jest również Lanym Poniedziałkiem.
W tej zabawie tej inicjatywa zwyczajowo należała do chłopców, którzy na ładne, żwawe i lubiane dziewczęta wylewali całe konwie i wiadra wody, a nawet pławili je w stawach, sadzawkach i korytach do pojenia bydła. Dziewczyny chowały się i uciekały z piskiem przed śmigurciarzami, ale w gruncie rzeczy były zadowolone. Im więcej wody wylano na pannę, tym większy był dla niej honor. Znaczyło to bowiem, że dziewczyna ma powodzenie i tzw. wzięcie . Prawdziwym zmartwieniem był natomiast brak śmigurciarzy, suche ubranie i włosy. Nie było więc końca szamotaniu, śmiechom, gonitwom i piskom i nieprzerwanie, całymi strumieniami, lała się woda.

 

We wsiach kujawskich istnieje jeszcze ciekawy zwyczaj przywoływek dyngusowych. Chłopcy z całej wsi, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Klubu Kawalerów (tradycje tego klubu sięgają XIX w.) o zmierzchu w Wielką Niedzielę, lub w Poniedziałek Wielkanocny rano, idą w pochodzie, z orkiestrą na największego we wsi  plac. Tam z zainstalowanego podestu, a kiedyś także z wysokiego drzewa lub dachu karczmy, ogłaszają - najpierw rozpoczęcie przywoływek, potem zaś recytują wierszyki o miejscowych dziewczynach, ze wszystkich po kolei domów. Chwalą je lub ganią, nie szczędząc im różnych napomnień higienicznych i zapowiadają ile wody się na którą  poleje i czy kto je od tego wykupi, tzn. czy znajdzie się wśród zebranych kawaler który stanie za dziewczyną i ochroni ją od zbyt złośliwych psot dyngusowych.


Dziewczyny przywoływane ładnie mogły więc - i mogą dotychczas - spać spokojnie. Wiadomo, że w następnym dniu przyjdą do ich domów kawalerowie, którzy wprawdzie obleją je  wodą ( najpierw komitecką , czyli zwykłą, później pachnącą, czyli perfumami), ale potem będą pilnować, żeby już nikt więcej ich nie niepokoił.


Inaczej wyglądał - i wygląda -  los dziewcząt brzydkich, nie lubianych, nieporządnych i niegospodarnych. Takie zawsze przywoływano szpetnie, oblewano bezlitośnie wodą i równie bezlitośnie wyśmiewano ich wady, szpetotę, niechlujstwo, szydząc przy tym z ich nikłych szans na zamążpójście.

 

W przeszłości chodzenie po dyngusie  oznaczało kwestę wielkanocną dzieci i młodzieży. Chodząc od domu do domu składano gospodarzom życzenia wesołych świąt, pomyślności, licznego i zdrowego przychówku, niekiedy polewano ich przy tym wodą, zawsze przymawiano się o dary:

 

Przyszliśmy tu po dyngusie,
zaśpiewamy o Jezusie,
o Panience i Piotrze,
o judaszu i o łotrze.
A gosposia dobra szczera,
da nam placka da nam sera.

 

Po dyngusie chodzono z traczykiem lub inaczej z barankiem  wielkanocnym; był to umieszczony w umajonym ogródku tracz z drewna lub baranek z piłą w łapkach-  pamiątka tego, że mały Jezus pomagał św. Józefowi – cieśli w jego zajęciach.


Na Ziemi Krakowskiej chodzono z ogrojczykiem, czyli z wózeczkiem ogrodzonym sztachetkami, wysłanym mchem lub zielona bibułką. Wożono w nim figurkę Chrystusa Zmartwychwstałego z czerwoną chorągiewką i ręką uniesioną w błogosławiącym geście.


W Małopolsce, głównie w Limanowej i okolicach chodzili przebierańcy zwani dziadami śmigustnymi  lub słomiakami, ponieważ nosili słomiane czapy i opasywali się powrósłami ze słomy. Obchodzili domy w milczeniu, tylko od czasu do czasu gwizdali lub turkali i ukali, dlatego że - według legendy - wyobrażali żydowskich wysłanników, którzy nie chcieli uwierzyć w zmartwychwstanie Chrystusa i ogłosić dobrej nowiny, za karę utracili więc głos.


W okolicach Mielca chodziły dziady śmigustne  tzw. mówiące  i polewając gospodarzy wodą ze swoich sikawek - wielkich drewnianych szpryc, życzyły im dobrego urodzaju.
Podobnie zachowywały się krakowskie i podkrakowskie siudy -para przebierańców wielkanocnych - dziad i baba, chodzących po krakowskim Zwierzyńcu, a także w okolicach Bochni i Wieliczki, zaczepiających przechodniów, polewających ich wodą i dopraszających się datków.


W Polsce  centralnej, a głównie nad Pilicą, w okolicach Rawy Mazowieckiej, a także Łowicza, Sieradza i Łęczycy, Na Śląsku i w Wielkopolsce, w okolicach Kalisza, w Poniedziałek Wielkanocny chodzono kurkiem dyngusowym, żywym, a czasem z wypchanym lub glinianym kogutem umieszczonym na dwukołowym, czerwonym wózeczku. Wózek toczyli chłopcy zwani kurcarzami. Mieli ze sobą (prócz wózka) kosze na datki, sikawki dyngusowe, klekoty zwane niekiedy bocianami kurcarskimi lub żmijki dyngusowe ze składanych deseczek, zakończonych szpikulcem do straszenia i kłucia dziewcząt. Obchody kurcarskie miały zawsze charakter zalotów i były połączone z chodzeniem w konkury. Miały sprzyjać kojarzeniu młodych par i zapewniać rodzinom zdrowe i liczne potomstwo. Kogut bowiem od wieków był symbolem siły, urody i męskości.


Wszystkim śmigurciarzom za ich śpiewy i żarty rozdawano jajka, świąteczne ciasto i pieniądze.

 

Każdego roku, w Poniedziałek Wielkanocny ( i także w następujący po nim Wtorek) mieszkańcy Krakowa odwiedzają tłumnie kiermasz świąteczny zwany emausem  (od nazwy biblijnego miasteczka Emaus, do którego według Ewangelii św.Łukasza szedł z dwoma młodzieńcami zmartwychwstały Chrystus). Podobny kiermasz zwany drugim emausem odbywał się niegdyś w Niedzielę Przewodnią. Obydwa łączyły się z uroczystymi nabożeństwami, procesjami i odpustami w pobliskich kościołach.


Kramy emausowe w przeszłości, a także w naszych czasach, pełne są odpustowych ciast i słodyczy, obwarzanków, różańców z ciasta, piernikowych serc i cukierków; pełne są zabawek, gwizdków, trąbek, glinianych kogutków i innych cacek oraz różnych błyskotek. Słyną jednak przede wszystkim z zabawek emausowych nie spotykanych poza Krakowem: z oryginalnych figurek przedstawiających krakowskich mieszczan, dorożkarzy, przekupniów i - przede wszystkim - kiwających się na sprężynkach Żydów, w tradycyjnych strojach i lisich czapach.


Kiermasz ten odbywający się na krakowskim Zwierzyńcu, w pięknej staromiejskiej scenerii, barwny, wesoły i gwarny jest nieodłącznym elementem krakowskich obchodów wielkanocnych.


Wyłącznie krakowskim zwyczajem była niegdyś rękawka  odbywająca się we Wtorek Wielkanocny, zwany także trzecim dniem świąt Wielkanocy. W tym dniu Krakowianie udawali się tłumnie na wzgórze na Krzemionkach (legenda głosi, że jest to kopiec Kraka, mitycznego założyciela krakowskiego grodu, który rzekomo usypano nosząc ziemię w rękach i w rękawach) i zrzucali z góry jabłka, jajka i resztki święconego, czekali na nie i chwytali je biedacy, a zwłaszcza ciągle głodni krakowscy żaczkowie.


Toczenie żywności po zboczu domniemanego grobu tłumaczy się także jako pozostałość  przedchrześcijańskich ofiar z żywności i jaj, jakie przodkowie nasi składali niegdyś  na mogiłach podczas wiosennych świąt zaduszkowych.


W obecnych czasach nazw emaus i rękawka  używa się dla przykościelnych świątecznych, zwyczajowych jarmarków i kiermaszy. 
 

49 dni lub 50 dni po Wielkanocy Zielone Świątki

Jest to ludowa nazwa święta kościelnego – Zesłania Ducha Świętego na apostołów, zamykającego wielkanocny cykl świąteczny, uznanego za jedno z najstarszych i największych świat w kościelnym kalendarzu liturgicznym, które początkowo łączone z Wielkanocą. Później, od IV w. zaczęto je obchodzić jako odrębne święto, w  niedzielę i poniedziałek, siedem tygodni, pięćdziesiąt dni po Wielkanocy, pomiędzy 10 maja i 13 czerwca, a więc w pełni wiosny i bujnego rozkwitu roślin.

Z obchodami kościelnymi Zielonych Świątek, w przeszłości, łączyły się  różne obrzędy ludowe powitania wiosny i zwyczaje rolnicze i pasterskie.
W całej Polsce powszechny był zwyczaj - dotychczas jeszcze zachowywany na wsi - majenia ścian domów, wrót i płotów zielonymi, najczęściej brzozowymi gałęziami. Podwórka zaś, podłogi w izbach i nawet psie budy wyściełano grubo tatarakiem, dla świątecznej dekoracji, dla pięknego zapachu i także...przeciw pchłom, komarom, muchom i innym insektom. Do dnia dzisiejszego, dla tradycji, w wielu domach, w Zielone Świątki ustawia się dzbany i wazony z tatarakiem, czyli kalmusowym zielem.
Niegdyś w Zielone Świątki, na wzgórzach i leśnych polanach rozpalano  sobótki – ognie obrzędowe (jak w wigilię św.Jana). Na Podlasiu zwano je palinockami. Tańczono wokół nich z zapalonymi od ogniska pochodniami, biegano po polach, a pasterze obchodzili z nim i swe stada.
W Zielone Świątki pasterze ubiegali się o tytuł króla . Uzyskiwał go ten spośród nich, który pierwszy  przybył z bydłem na pastwisko. Najlepsza zaś pasterka otrzymywała tytuł królowej. Królewska para, ustrojona w wieńce i wstęgi, wybierała sobie świtę, a ta musiała wystarać się o jadło: chleby, pierogi, sery i – koniecznie - o jajka i słoninę oraz przynieść to wszystko na pastwisko. Wieczorem pasterze wesoło ucztowali bawili się, cały czas czyniąc honory królowi i królowej pasterzy..
Innym ciekawym zwyczajem zielonoświątkowym było  tzw. wołowe ( lub końskie) wesele, zabawa ludowa nazywana także rodusiem, podczas której pasterze wodzili pięknego wołu lub konia przybranego w wieńce z kwiatów, wstęgi i zawiniętego w białe płótno. Czasami na grzbiecie wołu sadzano słomianą kukłę. Towarzyszył mu zawsze orszak młodzieży, dziewcząt i chłopców oraz muzykanci, w wszyscy wołali głośno: roduś, roduś wymachiwali zielonymi gałązkami i wiązankami wiosennych kwiatów oraz trzaskali z batów.
Zabawa ta, być może, miała związek z dawnymi, starosłowiańskimi obrzędami pasterskimi, podczas których oprowadzano w procesji wołu – czczonego jako uosobienie siły. Zabawę tę (rodusia) znano w Polsce już w XVI w. W rachunkach domowych królewicza Zygmunta (później zwanego Starym), który w młodości mieszkał w Głogowie, znajduje się zapis o datkach dla głogowskich chłopców widzących rodusia.

Na Podlasiu, nad Narwią, jeszcze w początkach XXw., w Zielone Świątki odbywał się obchód z królewną. Najładniejszą we wsi dziewczynę pięknie ubierano, wkładano jej na głowę koronę z kwiatów i w orszaku innych dziewcząt prowadzono granicami pół. Śpiewano przy tym, zaklinając urodzaj:

Gdzie królewna chodzi
tam pszeniczka rodzi.
albo

Na maj królewna chodziła
a cóż w tym maju robiła?
Zielone żyto sadziła.
A cóż nad tym żytem mówiła?
Rośnijże żyto wysoko,
puszczaj korzenie głęboko..

Obchód kończył się ucztą z tańcami, urządzaną w domu najlepszego gospodarza lub we dworze, na cześć królewny oraz na chwałę zwycięskiej wiosny, na szczęście i urodzaj.

Z Zielonymi Świątkami wiązał się także zwyczaj majówek – zabaw podmiejskich. Urządzano je nad Wisłą, w Krakowie i na warszawskich Bielanach. Była to niegdyś leśna osada podmiejska, która z czasem stała się dzielnicą Warszawy. Wzmianki o tych majowych zabawach, finansowanych nierzadko z kasy królewskiej i niekiedy zaszczycanych obecnością króla(odwiedzał je czasem król Stanisław August Poniatowski) znajdują się w XVIII- wiecznych gazetach. Pisano w nich np. o urządzanych na Bielanach fajerwerkach, o grach i tańcach na świeżym powietrzu, o przejażdżkach po Wiśle umajonymi łódkami, o występach sztukmistrzów oraz urządzanych tam przedstawieniach i żywych obrazach.

Zielone Świątki od blisko stu lat obchodzi się w Polsce również jako Święto Ludowe. Ustanowiono je w 1903 r. we Lwowie podczas Zgromadzenia Rady Naczelnej Polskiego Stronnictwa Ludowego. Od tamtej pory Święto Ludowe wyraża ideały całego chłopskiego stanu, tych wszystkich, którzy trudząc się przy uprawie Ziemi, od wieków już żywią i bronią.


BOŻE CIAŁO   -wielkie święto kościelne Eucharystii. W Kościele katolickim obchodzi się je  w pierwszy czwartek, po pierwszej niedzieli - jedenastego dnia - po Zesłaniu Ducha Świętego, między 21 maja i 23 czerwca. Ustanowiono je  w XIII w. i najpierw - od 1246 r - obchodzono w Belgii, w diecezji Liége. W XV w. rozpoczęły się w Europie uroczyste procesje Bożego Ciała.
W Polsce obchody Bożego Ciała rozpoczęły się w 1320 r. w Krakowie i diecezji krakowskiej, wprowadzone tam przez biskupa Nankera. Od XV w. Polsce  odbywają się procesje, które wychodzą ze wszystkich kościołów i prowadzą  do czterech ołtarzy ustawianych na zewnątrz świątyń.
Z barwnych i okazałych procesji, od najdawniejszych czasów, na cała Polskę, słynął Kraków. Kroczyli w nich duchowni: biskupi, księża i zakonnicy, a od początku XVII w.( tzn. w czasach kiedy Kraków był stolicą Polski), także królowie polscy ze swym dworem, szli rajcy miejscy, wojskowi w paradnych mundurach, bractwa kupieckie ze swymi godłami i sztandarami, uczeni w uroczystych togach profesorskich, w łańcuchach i płaszczach przybranych gronostajowym futrem, szli studenci i uczniowie, biało ubrane dziewczęta i  rzesze  wiernych.
Polskie procesje Bożego Ciała dotychczas zachowują swą okazałość i prezentują się bardzo pięknie. Niesie się w nich chorągwie kościelne i przybrane kwiatami feretrony. Uczestniczą w nich tłumnie wierni, a wśród nich wojskowi i strażacy w galowych mundurach. Nie brakuje w nich także  dziewczynek w bieli sypiących kwiaty i ministrantów z dzwonkami. Na Mazowszu - w Łowiczu i wsiach podłowickich, na Kurpiach, w okolicach Rawy Mazowieckiej i Opoczna, a także  na Pogórzu i Podhalu, w Krakowie i wsiach podkrakowskich, a zwłaszcza w wielkiej procesji idącej z Wawelu do Katedry Mariackiej idą tłumnie ludzie w regionalnych, barwnych strojach ludowych. Przywdziewają je zwłaszcza mężczyźni trzymający baldachim i prowadzący księdza niosącego monstrancję.
W Warszawie zgodnie z tradycją, procesje Bożego Ciała z Katedry Świętojańskiej na Plac Zamkowy i dalej - szlakiem królewskim - prowadzi prymas Polski.
Z wielkim staraniem i przy czynnym udziale parafian urządza się ołtarze procesyjne. Własne ołtarze zwyczajowo wystawiają i dekorują różne grupy zawodowe: górnicy, rolnicy, rybacy, strażacy.
W oknach i na balkonach domów znajdujących się przy drodze lub ulicy, którymi przechodzi procesja umieszcza się zawsze symbole religijne i kwiaty.

Dotychczas jeszcze na wsi, w oktawę Bożego Ciała święci się wianki z ziół i kwiatów. Niegdyś był to obyczaj powszechny, teraz robią to już głównie starsze osoby.
Na wianek bierze się rozchodnik, kopytnik, macierzankę, rosiczkę oraz jaśmin, dzika różę i piwonię. W przeszłości pozostawiano wianki w kościele przez całą oktawę (siedem dni), aby nabrały dobroczynnej mocy i dopiero wtedy zabierano je do domu. Wieszano je nad drzwiami wejściowymi, w sieni i w izbie, zwykle nad świętym obrazem. Wierzono, że chronią dom przed pożarem, burzą i uderzeniem pioruna, wszelkim nieszczęściem i złym urokiem.

W Krakowie, w oktawę Bożego Ciała  odbywają się dotychczas obchody lajkonika - konika zwierzynieckiego. Po zakończeniu uroczystości kościelnych, na rynek staromiejski wkracza korowód barwnie ubranych postaci, ze sztandarem cechowym flisaków, zwanych włóczkami. Najważniejszą postacią jest jeździec galopujący na koniu, a w rzeczywistości skaczący na własnych nogach, jego wierzchowiec składa się bowiem z drewnianej głowy i drewnianej ramy osłoniętej złotą lub czerwoną kapą), we wschodnim stroju, z przyczepioną czarną brodą, który płazuje zebranych miękkim obuszkiem – buławą uszytą z gałganków i próbuje wziąć w niewolę co ładniejsze dziewczyny.
Legenda głosi, że zabawa ta odbywa się na pamiątkę najazdu Tatarów na Kraków (chociaż nie potwierdzają tego źródła historyczne) i bohaterskiej akcji włóczków, którzy zdążyli na czas ostrzec mieszkańców miasta, zamknąć bramy i obronić podwawelski gród.
Coroczne obchody lajkonika, które zrosły się z tradycją i świątecznym, krakowskim obyczajem, w oktawę Bożego Ciała przyciągają na rynek staromiejski mieszkańców Krakowa i  rzesze turystów.
 

z 23 na 24 czerwca Obchody Świętojańskie - Sobótka

W Polsce nazywane są najczęściej Sobótką (od ogni obrzędowych palonych w nocy i zwanych sobótkami), Kupalnocką (prawdopodobnie od imienia pogańskiego bożka Kupały, patrona miłości i urodzaju, lub imienia św. Jan Chrzciciela, na Rusi zwanego Kupałką, bo chrzcił ludzi  zanurzając ich - kąpiąc w wodzie, albo od słowa  kupat’ które na pograniczu polsko - ruskim oznacza kąpiel), a także  Nocą Świętojańską (bo patronem tych obchodów Kościół uczynił św. Jana ).

Sobótka świętojańska była niegdyś wielkim świętem powitania lata, odprawianym w porze letniego przesilenia słońca, w najkrótsza w roku noc (z  23/24 czerwca) i najdłuższy dzień (24 czerwca). W wigilię dnia św. Jana Chrzciciela na wzgórzach i leśnych polanach palono wielkie ogniska – sobótki, a ogień krzesano deskami (jest to archaiczny sposób krzesania iskry przez tarcie drewna o drewno). Ogień  bowiem był niezwykle ważnym symbolem obchodów świętojańskich. Wokół ognisk tańczyły biało ubrane dziewczęta, przepasane bylicą, czarodziejskim zielem o niezwykłej mocy i śpiewały pieśni miłosne. Noc świętojańska była bowiem porą zalotów. Do leśnych ognisk przychodzili również chłopcy lub rozpalali swe własne ognie i popisywali się zręcznością skacząc przez płomienie. Czasami skakano przez ogień parami - chłopcy razem z dziewczętami, mocno trzymając się za ręce. Udany skok wróżył im gorącą miłość i wierność aż po grób.
O północy udawano się na poszukiwanie kwiatu paproci który miał zakwitać w tę właśnie noc. Kwiat ten, według legendy, świecił niezwykłym blaskiem i miał wskazywać drogę do ukrytych w ziemi skarbów, a temu kto go znalazł odsłonić wszystkie mądrości świata, zapewnić wielkie bogactwo i szczęście. Poszukiwania kwiatu paproci odbywały się wśród westchnień, wyznań miłosnych i czułych uścisków.
Nie tylko kwiat paproci ( który przecież istnieje i zakwita tylko w bajkach) ale również inne, rzeczywiste rośliny odgrywały ważną rolę w obchodach świetojańskich.
Wierzono mocno, że bylica, blisko spokrewniony z nią piołun, dziurawiec (zwany świętojańskim zielem), mięta, ruta, biedrzeniec, czarny bez, gałązki i liście leszczyny, w noc św. Jana nabierają szczególnych, leczniczych a także czarodziejskich mocy. Przede wszystkim  bylica( pierwsze i najważniejsze ziele świętojańskie), miała płoszyć czarownice i odpędzać od domów wszelkie zło. Wieszano więc ją na drzwiach domów, obór i stajen, noszono zaszytą w odzieży, wrzucano w świętojańskie ogniska - przeciw czarom i urokom.
Dla dziewcząt na wydaniu specjalne znaczenie miała roślina zwana nasięźrzałem, rosnąca na leśnych polanach. Pilnie więc szukały jaj za dnia, a o północy biegły na polanę, tam rozbierały się i kąpały w nocnej rosie, chwytając ręką krzaczki nasięźrzału i wypowiadały miłosne zaklęcie:

Nasięźrzele, rwę cię śmiele
pięcią palcy, szóstą dłonią,
niech się chłopcy za mną gonią


W noc świętojańską szczególnych właściwości nabierać miała woda. Mówiono, że w te noc kwitnie i dopiero od św. Jana można bezpiecznie się kąpać. Wierzono, że zanurzenie się w stawie, strumieniu lub rzece w noc świętojańską, albo skąpanie się w nocnej rosie sprawi, iż ciała ludzi, zwłaszcza młodych, staną się zdrowe, czyste, piękne i powabne, że kąpiel taka zapewni odwzajemnioną miłość, udane małżeństwo, szczęśliwe macierzyństwo. Kąpali się więc lub kładli na rośnej trawie, zarówno chłopcy jak i dziewczęta. Należało jednak zachować przy tym wielka ostrożność, bo duchy wodne mogły zapragnąć ofiary i wciągać ludzi w topiel.
Najważniejszym jednak obrzędem dziewczęcym, który zachował się do naszych czasów było puszczanie wianków na wodę. Dziewczęta na wydaniu wiły więc wianki - symbol panieństwa - z kwiatów polnych i ogrodowych, z chabrów, maków, rumianków, ruty i różyczek, przywiązywały je do deseczki, i z przylepiona do niej świeczką puszczały na bieżącą wodę, bacznie obserwując jak płyną. Niekiedy puszczały na wodę po dwa wianki i jeśli te szybko odpłynęły od brzegu, jeśli płynęły równo z prądem wody, a do tego jeszcze podpłynęły do siebie lub jeżeli wyłowił je miły sercu chłopiec, była to wróżba najlepsza i najbardziej upragniona, oznaczająca wielką miłość, szybkie zamążpójście i długie szczęśliwe życie. Gorzej jednak jeśli wianek zaplątał się w roślinach wodnych, bo to znaczyło, że dziewczyna pozostanie w panieńskim stanie co najmniej przez rok. Najgorszą zaś wróżbą było zgaśnięcie świeczki, wirowanie, przewrócenie się lub zatonięcie wianka. Oznaczało to kłopoty miłosne i życiowe, nieodwzajemnioną miłość, staropanieństwo, samotne wychowywanie nieślubnego dziecka, smutek, zgryzotę, nawet przedwczesną śmierć.
Czasami prócz pojedynczych, niewielkich dziewczęcych wianków robiono jeszcze jeden bardzo duży wieniec, od całej gromady i puszczano go na wodę na szczęście wszystkich zebranych na brzegu dziewcząt. Zwyczaj ten zachowują jeszcze dziewczęta z różnych regionów Polski, ale obecnie jest on już tylko zabawą, a wróżb z nią związanych nikt już dzisiaj nie traktuje serio.
W dużych miastach i np. w Warszawie i Krakowie, pod hasłem puszczania wianków na wodę, urządzane są niekiedy imprezy artystyczne nad Wisłą, (a w innych miastach np. nad Odrą). Rzekami płyną wianki i te skromne, małe puszczane przez dziewczyny i wielkie kompozycje z kwiatów fundowane przez bogate firmy. A tradycja zabaw świętojańskich odżywa jeszcze czasem w nowych formach; w wieczornych rejsach statkami, pokazach ogni sztucznych, koncertach, występach zespołów artystycznych, niekiedy inscenizacjach dawnych obrzędów świętojańskich - na  imprezach folklorystycznych, zwanych  Kupale, albo Kupalnocka ( którym zwykle patronują regionalne i ogólnopolskie towarzystwa i ośrodki kultury) oraz festynach urządzanych na nadrzecznych bulwarach.

15 sierpnia Święto Matki Boskiej Zielnej

Uroczystość  kościelna Zaśnięcia  i  Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny ( która według  uznanej przez Kościół legendy nie umarła, jak wszyscy ludzie, lecz po swym długim,  ziemskim życiu zapadła w głęboki sen , a Jej dusza i święte, niepokalane, wolne od grzechu ciało zostały na skrzydłach aniołów zaniesione do nieba), obchodzona już w V w.,   w Polsce znane jest przede wszystkim jako święto Matki Boskiej Zielnej.

 

W polskiej tradycji ludowej i w tradycji ludowej europejskiej, Matka Boska, patronka dnia 15 sierpnia, czczona jest także  jako patronka ziemi będącej w najbujniejszym rozkwicie, patronka ziół, kwiatów, owoców i zbóż. Dlatego właśnie nazywana bywa Zielną (w Polsce), Korzenna (w Czechach), Kwietną (w Niemczech - w Bawarii i Nadrenii), Żytnią (w Estonii). We wszystkich tych krajach, w dniu sierpniowego maryjnego święta, składa się Matce Bożej w ofierze płody ziemi: zioła, kwiaty, zboża, warzywa i owoce.
Bukiety- wiązanki, które  w polskich kościołach święci się w dniu 15 sierpnia, na Matkę Boską Zielną, w zależności od regionu i zwyczaju naszą  nazwę ziela, równianki, kępki, ograbki, rózgi, lub rózgi ograbkowej. Układano je niegdyś z bylicy, macierzanki, mięty, piołunu, chabrów, kopytnika i krwawnika - a więc z ziół o wypróbowanych właściwościach leczniczych, z kwiatów polnych i ogrodowych, zgodnie z przysłowiem : ..w sierpniu każdy kwiat woła- zanieś mnie do kościoła!.. Do bukietu wkładano także kłosy zbóż, len, makówki i konopie oraz różne warzywa i owoce: marchew, nabity na patyk ziemniak lub jabłko, gałązkę z późnymi wiśniami, gałązki leszczynowe z orzechami, a więc  wszystko co urodziła ziemia i co ważne było dla ludzkiego bytu.
Wierzono powszechnie, że poświęcony w kościele bukiet nabiera niezwykłych właściwości - czarodziejskich i leczniczych.
W drodze powrotnej z kościoła pozostawiano ziele w bruzdach zagonów, aby szkodniki nie zagrażały ziemniakom i kapuście. Po kilku dniach zabierano bukiet do domu i tam przechowywano go pieczołowicie, najczęściej za świętym obrazem. Zioła z bukietu dodawano do różnego rodzaju domowych herbat i wywarów stosowanych w leczeniu ludzi i zwierząt gospodarskich. Okadzano nimi izbę i obejście dla ochrony przed burzą, pożarem i epidemią groźnych chorób zakaźnych (nazywanych niegdyś zarazą lub morowym powietrzem). Wszystkie te praktyki z ziołami, wykruszonymi  z poświęconej w kościele  równianki - ziela  odeszły już w przeszłość. Dotychczas jednak wiele osób, zwłaszcza mieszkających na wsi, w dniu Matki Boskiej Zielnej święci w kościele kolorowe bukiety z kwiatów, kłosów i rozmaitych ziół.

 

W całej Polsce dzień Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny – Matki Boskiej Zielnej obchodzony jest bardzo uroczyście. Czasami  już w tym dniu urządza się lokalne, najczęściej parafialne dożynki, ale częściej są to dwie odrębne uroczystości obchodzone w różnych terminach.
 

Z niezwykłych uroczystości związanych ze świętem Wniebowzięcia, niespotykanych w innych rejonach Polski, słynie sanktuarium pasyjne w Kalwarii Zebrzydowskiej. Odbywa się tam wielkie widowisko religijne będące inscenizacja - zarówno Zaśnięcia, jak i Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. W procesji niesie się spoczywający na marach posąg Matki Boskiej, który na zakończenie uroczystości podnosi się i pokazuje wiernym. W obrzędzie tym uczestniczą pielgrzymki rolników z całej Polski, w swych regionalnych strojach, dzięki czemu procesja staje się także parada polskich strojów ludowych. Idą w niej również, w paradnym szyku, orkiestry strażackie z różnych stron Polski, grając pieśni pobożne i marsze.

 

Święto maryjne Wniebowzięcia, święto Matki Boskiej Zielnej jest obecnie  w Polsce świętem narodowym naszego oręża – świętem wojska polskiego, przywróconym po kilkudziesięcioletniej przerwie, upamiętniającym bohaterski, patriotyczny zryw Polaków w 1920r., przeciw agresji sowieckiej, a przede wszystkim bitwę  warszawską, nazywaną powszechnie cudem nad Wisłą. 

23 wrzesień Dożynki - Święto plonów

Największe w roku święto gospodarskie rolników będące ukoronowaniem ich całorocznego trudu, obchodzone po zakończeniu wszystkich najważniejszych prac polowych i zebraniu plonów, a głównie plonu zbóż.

 

W dawnej Polsce zwanego je również Wieńcowem (od najważniejszego ich symbolu wieńca ze zbóż i kwiatów) lub Okrężnem (od starodawnego obyczaju jesiennego obchodzenia, lub objeżdżania, czyli okrążania pól po sprzęcie zboża).

 

Dożynki obchodzono w Polsce prawdopodobnie już w XVI lub na przełomie XVI i XVII wieku, kiedy na naszych ziemiach rozwinęła się gospodarka folwarczno - dworska. Urządzali ja dla żniwiarzy (służby folwarcznej i pracowników najemnych) właściciele majątków ziemskich. Była to zabawa, poczęstunek i tańce - w nagrodę za dobrze wykonaną pracę przy żniwach i zebrane plony. Żniwa były bowiem uwieńczeniem wielkiego gospodarskiego trudu, od efektów którego, od ilości i jakości zbiorów, zleżała ludzka egzystencja.

 

W obchodach dożynkowych, odbywających się we wszystkich regionach Polski, nie brakowało również elementów starszych, archaicznych, które bywają tłumaczone jako ślady odwiecznych obrzędów i ofiar składanych bóstwom urodzaju. Do takich należały różne praktyki i do niedawna zachowane zwyczaje związane np. z ostatnią garścią, kępą lub (rzadziej) pasem niezżętego zboża, które po żniwach, czas jakiś pozostawiano na pustym już polu, dla ciągłości wegetacji zbóż i ciągłości urodzaju. Te ostatnie pozostawione na polu kłosy zwano przepiórką (na Mazowszu i Podlasiu), perepełką (na kresach wschodnich), brodą (we wschodniej części Mazowsza), koza (w Małopolsce), pępem lub pępkiem (w poznańskiem); zwano je także wiązką, wiązanką lub garstką. Ścinano je bardzo uroczyście i mógł to zrobić tylko najlepszy kośnik, po czym wręczano je żniwiarkom przodownicom, aby uplotły z nich wieniec.

 

Obchody dożynkowe rozpoczynały się bowiem wiciem wieńca, z tych właśnie pozostawionych na polu zbóż, z kiści czerwonej jarzębiny, orzechów, owoców, kwiatów i kolorowych wstążek. Wieńce dożynkowe miewały zwykle kształt wielkiej korony lub koła. W przeszłości umieszczano w nich także żywe (a z czasem sztuczne) koguty, kaczęta lub małe gąski, bo miało to zapewniać piękny i zdrowy przychówek gospodarski.

 

Wieniec dożynkowy nazywany bywał plonem (bo uosabiał wszystkie zebrane plony i urodzaj). Niosła go na głowie lub wyciągniętych rękach najlepsza  żniwiarka, czasami z pomocą parobków i innych żeńców. Za nią postępował orszak odświętnie ubranych żniwiarzy, niosących na ramionach przybrane kwiatami, wyczyszczone kosy i sierpy.
Wieniec niesiono do kościoła, do poświęcenia; następnie ze śpiewem w uroczystym pochodzie, udawano się do dworu lub do domu właściciela pola, gospodarza dożynek.
Pieśni śpiewane przez idących z wieńcem  żniwiarzy mówiły o ich trudzie i o plonie, wyrażały także troskę o przyszłe urodzaje i życzenia przyszłych dobrych plonów  oraz nadzieję na zasłużony poczęstunek i zabawę. Najczęściej śpiewano taką,  albo bardzo podobną pieśń :

Plon, niesiemy plon
w gospodarza( lub jegomości) dom!
Aby dobrze plonowało,
Po sto korcy z kopy dało!

Otwieraj, panie, szeroko wrota
niesiem ci wieniec ze szczerego złota.
Zaściełaj,  panie, stoły i ławy,
Idzie do ciebie gość niebywały.
Plon niesiemy plon....
 

Pieśni te, o wielu zwrotkach, mówiły także o różnych miejscowych wydarzeniach, troskach ale i radościach, wytykały wady surowym ekonomom, wychwalały szczodrość dziedziców i ich gospodarność, lub przeciwnie wytykały im skąpstwo, nieudolność i spowodowane tym braki w gospodarstwie, były więc prawdziwą bo zawsze aktualną kronika wsi.
Gospodarz dożynek - którym najczęściej bywał - dziedzic, z szacunkiem przyjmował wieniec od przodownicy, osobiście wnosił go do domu i ustawiał na stole, po czym prosił przodownice do tańca. Następnie prowadził wszystkich do stołów, ustawionych na dziedzińcu lub w stodole i częstował ich dobrym  jedzeniem i napitkiem. Po uczcie rozpoczynały się tańce, trwające nieraz do późnych godzin nocnych.

 

Wieniec dożynkowy przechowywano w stodole, aż do następnego roku, do nowego siewu, a wykruszone z niego ziarna wsypywano do worków z ziarnem siewnym.
Zachowane w Polsce do dzisiejszych czasów obchody dożynkowe mają więc już kilka wieków tradycji, chociaż nieco zmieniły swój charakter, przeszły bowiem interesująca ewolucję.
Już u schyłku XIX wieku, wzorem dożynek dworskich, zaczęto urządzać dożynki chłopskie, gospodarskie. Bogaci gospodarze wyprawiali je dla swych domowników, rodziny, parobków i najemników. Przebiegały one bardzo podobnie do dożynek dworskich, chociaż były znacznie skromniejsze.
W okresie międzywojennym zaczęto organizować dożynki gminne, powiatowe i parafialne. Organizowały je lokalne samorządy i partie chłopskie, a przede wszystkim koła Stronnictwa Ludowego, Kółka Rolnicze, Kościół często także  i szkoła. Dożynki tamtych czasów były  manifestacją odrębności chłopskiej i dumy.
Z zabawy urządzanej głównie dla czeladzi dworskiej stały się świętem całego rolniczego stanu, połączonym z wystawami rolniczymi, festynami  występami ludowych zespołów artystycznych.
  Po ostatniej wojnie przez długie lata gospodarzami dożynek byli przedstawiciele władz administracyjnych i  różnych szczebli, (od gminnych do centralnych) i miały charakter polityczny, (miały wyrażać poparcie dla ówczesnej władzy i polityki rolnej), ale zachowywano w nich również chociaż elementy tradycyjne: uroczyste pochody z wieńcami, pieśni. Towarzyszyły im także różne imprezy: kiermasze, zabawy itp.
 

 

Po 1980 r. dożynki po raz kolejny zmieniły swój charakter: pozostając świętem rolniczego stanu, stały się jednocześnie uroczystością wyznaniową, religijną i dziękczynieniem składanym Bogu i Matce Bożej za szczęśliwie zakończone żniwa i zebrane plony. Powrócono do tradycji dożynek parafialnych. Tak jak w przeszłości  formują się barwne pochody dożynkowe z wieńcami, które rolnicy składają w kościołach, przy ołtarzu wraz z innymi płodami ziemi.  Zwyczajem stały się tłumne pielgrzymki chłopskie do miejsc świętych, miejsc kultu religijnego, zwłaszcza do  sanktuariów maryjnych, a w tym również do największego sanktuarium polskiego na Jasnej Górze w Częstochowie. Tu właśnie odbywają się największe i najuroczyściej obchodzone dożynki polskie. Uczestniczą w nich nieprzeliczone tłumy i delegacje rolnicze z całej Polski, w tradycyjnych strojach z darami z płodów ziemi, coraz to piękniejszymi wieńcami i chlebami upieczonymi z mąki, z tegorocznych zbiorów.

Marzanna i Gaik Zielony

W czwartą niedzielę Wielkiego Postu, zwaną Laetare, Czarną lub Białą, w południowej i zachodniej Polsce (w Wielkopolsce, na Śląsku i Podhalu, w zachodniej części Ziemi Krakowskiej, w okolicach Żywca, a sporadycznie także i w innych regionach Polski) praktykowany był prastary obrzęd niszczenia (topienia lub palenia) kukły - postaci kobiecej zwanej Marzanną, Moreną Marzaniokiem (na Śląsku), Śmiercią, Śmiercichą ( w Wielkopolsce), Śmierzcią, Śmierztką ( na Podhalu). Była ona symbolem zimy, chorób śmierci i wszelkiego zła dręczącego ludzi, zwłaszcza w okresie zimowym. Istotą obrzędu było nie tylko niszczenie zimy, ale także magiczne przywoływanie wiosny. 


Kukłę, czyli odpowiednio uformowany pęk słomy, niekiedy  obleczony w białe płótno (być może było ono  analogiczne  z białym śmiertelnym całunem), albo – jak na Śląsku – postać umocowaną na wysokim kiju, zrobioną z gałganów i słomy, ale wystrojoną w świąteczne ubranie - strój druhny: białą koszulę, gorsecik, spódnicę i fartuszek, w wianku dziewczęcym na głowie i wstążkami w warkoczach - starsze i małe dziewczęta niosły w uroczystym orszaku, od domu do domu, od obejścia do obejścia, aby zabrała z nich całe zło i nieszczęścia. Śpiewały przy tym:

 

Marzaneczka rosła aże nam urosła
Jak sosna, jak sosna.
Niesiemy Marzankę z obory, z obory,
Nie bójcie się ludzie tej mory.
Marzaneczka rosła ......
Kędy cię marzanko nieść mamy,
Kiedy my drużeczki nie znamy.
Marzaneczka rosła....
Wynieście mnie dzieweczki
Tu na te pagóreczki,
Potem wrzućcie do wody,
O do głębokiej wody.

 

Kiedy już obeszły z Marzanna wszystkie domy, wynosiły ją poza granice wsi, rzucały na ziemie, zrywały z niej ubranie, rozdzierały na części, podpalały je i płonące wrzucały do wody, stawu lub rzeki, po czym szybko, nie oglądając się za siebie wracały do domu.


Następnego dnia na miejsce Marzanny wprowadzały do wsi Gaik Zielony, zwany także Latem, Lateczkiem lub Latorośkiem.  Byłą to dużą , sosnowa, zielona gałąź, przybrana wstążkami, słoneczkami z karbowanego papieru, wydmuszkami jaj i innymi podobnymi ozdobami. Obchodzono z nią wieś, podobnie jak z Marzanną, wykrzykując:

 

Mor ze wsi , Lateczko do wsi

 

  Za wniesienie Gaika, czyli Nowego Latka, za wprowadzenie wiosny do wsi, dziewczęta otrzymywały od gospodyń  jajka, kawałki placka lub obwarzanki, a także drobne pieniądze.



O obrzędzie niszczenia zimy pisał w XV w. wielki historyk i kronikarz polski Jan Długosz, już wówczas nazywając go  obyczajem starożytnym i ganiąc jako praktykę pogańską.
  W 1420r. biskup Andrzej Łaskarz mocą synodu poznańskiego zobowiązywał księży w podległej mu diecezji: Nie dozwalajcie, aby w Niedzielę, która zwie się Biała, Laetare odbywał się zabobonny zwyczaj wynoszenia jakowejś postaci, którą śmiercią zowią i w kałuży topią...


Stary ten obrządek przetrwał jednak wieki i – chociaż w zmienionej  nieco formie – zachował się do naszych czasów. Zapewne dlatego, że do połowy XIX w. stał się przede wszystkim dziecięcą zabawą, urządzaną na powitanie wiosny, a jego dawny sens magiczny został zapomniany.


Obecnie zabawy zwane Marzanną, spopularyzowane przez telewizję, odbywają się we wszystkich niemal regionach Polski, nawet tam gdzie pierwotnie obrzęd Marzanny nie był znany. Urządza się je najczęściej w dniu 21 marca, a więc w pierwszy dzień wiosny kalendarzowej, według różnych pomysłów i dowolnie przyjętych zasad. Zabawa wiosenna zwana Marzanną, może być po prostu wycieczką do lasu lub nad wodę, połączoną z paleniem ogniska, pieczeniem kartofli i kiełbasek, opowiadaniem sobie rozmaitych historii. Bywa, że jest to pochód z własnoręcznie wykonaną kukłą Marzanny. Pochody takie i zabawy są często połączone z konkursami na najbardziej pomysłowo wykonaną Marzannę, a organizują je co roku np. muzea regionalne lub ośrodki kultury prowadzące zajęcia z dziećmi i młodzieżą. Mogą to być także (jak to robiły nie raz dzieci szkolne we wsiach regionu sądeckiego) pochody z wielkimi wyciętymi z kartonu złymi stopniami - jedynkami i dwójkami, które topi się w nurtach Dunajca, Popradu i Białej, wołając (tak  jak dzieci z Zabrzeży  k. Łącka):

 

Najlepiej gdy dwóje z korzeńmi wyrwiemy!
Wyrwiemy z korzeńmi,
Do wody wrzucimy
Wszystkie szkolne chwasty
W wodzie utopimy!

 

W pochodzie idącym z Marzanna mogą znaleźć się przebierańcy w obmyślonych przez siebie kostiumach i maskach. Atrakcyjność tych zabaw zależy od pomysłowości organizatorów i uczestników, dzięki którym dawną tradycja może powracać i wplatać się w obyczaj współczesny.

1 i 2 listopada Święta Pamięci Zmarłych

W całej Polsce 1- ego i tak ze 2-ego listopada przez  wszystkie cmentarze przechodzą  nieprzeliczone rzesze ludzi, odwiedzających groby swych bliskich. W tych dniach, na grobach płoną znicze na wszystkich składa się kwiaty. Obyczaj nakazuje zapalić światło także na grobach zapomnianych, takich których nie odwiedza już nikt bliski.
Są to bowiem dni poświecone pamięci zmarłych i wielkie doroczne święta  odprawiane ku ich czci. Terminy tych świąt wyznaczone zostały  przez Kościół: w IX w., w 835 r. ustanowiona została, przez papieża Jana XI, uroczystość Wszystkich Świętych (1 listopada) ku czci zmarłych świętych - już zbawionych - i to zarówno świętych wyniesionych na ołtarze, jak i nikomu nie znanych. Przeszło sto lat później w 998 r. ustanowiony został w Kościele (dzięki św.Odilonowi, opatowi benedyktynów w Cluny) Dzień Zaduszny (2 listopada), dzień nabożeństw i modłów w intencji wszystkich zmarłych, a zwłaszcza dusz odbywających jeszcze pokutę czyśćcową.
 
  Święta pamięci zmarłych i obchody zaduszne są stare jak ludzkość.  Pamięć o zmarłych jest właściwością wszystkich na świecie ludzi i cechuje społeczności ludzkie, jakie kiedykolwiek żyły na kuli ziemskiej. Nie ma takiego miejsca na ziemi w którym nie  oddawano by czci swym zmarłym i nie znano  świąt i  obrzędów zadusznych. W przeszłości należały one do najważniejszych świąt i uroczystości. Odprawiano je wiele razy do roku, towarzyszyły im zawsze obrzędy kultowe, modły i ofiary, a zwłaszcza ofiary z jadła i napojów..
Tak więc i polskie, niezwykle obchody święta zmarłych, polskie zaduszki są niejako przedłużeniem uroczystości zadusznych odprawianych przez naszych przodków. Zaduszkowym obchodom kościelnym towarzyszyły przez stulecia  różne wierzenia, zwyczaje i obrzędy ludowe.
W czasach Adama Mickiewicza, obrzęd zaduszny zwany Dziadami  (ku czci zmarłych antenatów – czyli dziadów), z przywoływaniem duchów i przeznaczoną dla nich ucztą obrzędową, odprawiany był jeszcze w niektórych rejonach Litwy, Prus i Kurlandii oraz na wschodnich rubieżach Polski  i stał się inspiracją dla wielkiego  poematu narodowego pod tym właśnie tytułem.
W całej Polsce wierzono, że w noc poprzedzającą Dzień Zaduszny cienie zmarłych wychodzą w procesji z cmentarza, udają się do pobliskiego kościoła i słuchają tam mszy, którą celebruje zmarły proboszcz.
Wierzono powszechnie, że w tę właśnie noc, dusze zmarłych - z łaski bożej - mogą odwiedzać swe domostwa. Zostawiano więc dla nich uchylone na noc drzwi i furtki, a na stole chleb i inne jadło. Na Podlasiu gotowano dla duszyczek kisiel owsiany i pełna jego miskę pozostawiano przez całą noc na stole.
Wiara w obecność dusz zmarłych na ziemi, w dniu ich święta i obyczaj ugaszczania dusz, najdłużej zachowali prawosławni, także mieszkańcy polskich kresów wschodnich. W ich domach, w przeddzień listopadowego święta pieczono chleby i pierogi, gotowano bób, groch i soczewicę oraz kutię (przypomnijmy – że jest to potrawa z pszenicy, maku i miodu, która na wschodzie. Polski jest dotychczas głównym daniem wigilijnym, a była także jadana podczas uroczystości żałobnych i styp zadusznych) i wraz z wódka stawiano na stole, aby w nocy duszyczki mogły się pożywić. W dzień zaś wszystkie te potrawy zanoszono na cmentarz i składano na mogiłach; wylewano na nie także parę kropli wódki.
We wszystkich regionach Polski jałmużnę i jedzenie rozdawano szczodrze dziadom kościelnym – żyjącym z kwesty pobożnym pielgrzymom, chodzącym od kościoła do kościoła. Wierzono, że modlitwa dziada – człowieka bożego, będzie na pewno wysłuchana. Proszono więc dziadów, aby w swych modlitwach polecali Bogu bliskich zmarłych z rodziny.  Za każdą duszę dawano im pieniądze i chleb (który wcześniej dzielono na tyle kawałków ile zmarłych osób, wymienionych z imienia, było w rodzinie), a nawet gorącą kaszę, którą w garnuszkach przynoszono pod kościół  lub pod mur cmentarny; bo w Dzień Wszystkich Świętych i w Dzień Zaduszny, zawsze można było spotkać, siedzących tam i modlących się głośno dziadów kościelnych. W przeszłości - i  głównie na terenach wschodnich - w pobliżu cmentarzy i na rozstajnych drogach, rozpalano wielkie ogniska, aby dusze mogły ogrzać się przy nich, przed długą, powrotną drogą w zaświaty. Ponadto ogień miał chronić ludzi przed złymi duchami i upiorami. Ognie zaduszkowe rozpalano więc zawsze na mogiłach osób  zmarłych gwałtowną śmiercią, a zwłaszcza na grobach samobójców, pogrzebanych pod murem cmentarnym.
Dzisiaj wszystkie te praktyki, wierzenia, obrzędy odchodzą w przeszłość. Dawne zwyczaje, przywoływanie zmarłych  i ofiary z jadła i napoju  zastąpiły obrzędy kościelne, nabożeństwa i modły, a wśród nich tzw. wypominki odprawiane przez księży na cmentarzach: modlitwa połączona z wywoływaniem imion i nazwisk pochowanych tam zmarłych, wieńce i bukiety kwiatów oraz światła palone na grobach. Żywa jest bowiem ciągle tradycja  obchodów Świąt Zmarłych i głęboka, najprawdziwsza  potrzeba tych obchodów - potrzeba  wynikająca z wdzięczności, miłości i pamięci o tych wszystkich którzy odeszli. 
Dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny są w Polsce również dniami pamięci narodowej. Płoną więc znicze w cmentarnych kwaterach żołnierskich, na grobach powstańczych, na bezimiennych - tak licznych w Polsce-  polnych i leśnych mogiłach żołnierskich, na miejscach straceń, przy tablicach pamiątkowych poświeconych pamięci poległych i zabitych we wszystkich wojnach. Płoną również ognie ma grobach ludzi szczególnie zasłużonych dla Polski i jej kultury.
Zarówno więc dawne, jak i obecne obchody Świąt Zmarłych łączy ta sama, niezmienna idea i intencja  - jest nią nieprzemijająca  pamięć, dzięki której,  zgodnie z sentencją non omis moriar  nie wszystko w nas  umiera.

29 listopada Andrzejki, Jędrzejki, Andrzejówki

Od wieków jest to dzień wróżb dziewczęcych dotyczących miłości i małżeństwa. W Polsce, wróżby te odprawiane były, przez dziewczęta na wydaniu, już w XVI w.  Pierwsze wzmianki źródłowe o tym zwyczaju pochodzą z 1557r., a zawdzięczamy je kronikarzowi i pisarzowi  Marcinowi  Bielskiemu, który w jednej ze swych sztuk teatralnych umieścił taki oto tekst i włożył go w usta  bohaterki, młodej panny służącej :

Nalejcie wosku na wodę
ujrzycie swoją przygodę.
Słychałam od swej macierze,
że która mówi pacierze,
w wigiliją Jędrzeja Świętego
ujrzy oblubieńca swego.

Modliły się więc dziewczyny do św. Andrzeja i starały się w różnymi sposobami uchylić rąbka tajemnicy i poznać swą przyszłość.
Wielką wagę przywiązywano do snów, bo w noc św. Andrzeja mógł we śnie pojawić się ukochany, zwłaszcza jeśli pod prześcieradło włożyło się sztukę męskiej garderoby.
W dzień św. Andrzeja, tuż po przebudzeniu, dziewczyny losowały karteczki z imionami męskimi , które wieczorem ukryły pod poduszką , aby dowiedzieć się jakie imię będzie nosił przyszły mąż.
W dziewczęcych wróżbach pomocne bywały różne przedmioty, np. lekkie kłębuszki kądzieli, symbolizujące dziewczynę i miłego jej sercu chłopca; podpalano je i kiedy uleciały w górę patrzono, czy połączą się i spłoną razem. Jeśli tak się stało -  była to zapowiedź dozgonnej miłości. Puszczano na wodę dwie leżące poziomo igły, dwie świeczki w miniaturowych łódeczkach z łupin orzecha, i z zapartym tchem śledzono czy podpłyną do siebie.
Dziewczęta wróżyły sobie także  licząc kołki  w płocie i powtarzając kawaler, wdowiec ,kawaler wdowiec... przy ostatnim kołku dowiadywały się jakiego stanu będzie ich przyszły mąż. Można było sobie powróżyć licząc przyniesione do kuchni drewka na opał, szczeble w drabinie itp.; parzysta ich liczba oznaczała połączenie się w parę, czyli ślub w najbliższym roku.
Do wróżb przydatny był również bucik, zdjęty - koniecznie - z lewej nogi: jeśli rzucony przez ramię upadł noskiem w stronę drzwi, wróżył właścicielce szybkie zamążpójście. Wróżbą dzisiaj jeszcze często stosowaną, na spotkaniach andrzejkowych dziewcząt, jest przesuwanie  swoich, (zdjętych z lewej nogi), bucików w kierunku drzwi; właścicielka buta, który pierwszy dotknie progu, może spodziewać się, że wyjdzie za mąż wcześniej niż jej koleżanki.
Bardzo popularną wróżbą było - i pozostało dotychczas - losowanie przedmiotów ukrytych pod odwróconymi do góry dnem miseczkami, lub talerzami. Pierścionek lub wstążka do czepka -  wróży małżeństwo; różaniec lub książeczka do nabożeństwa - stan zakonny; listek - zwłaszcza ruty - staropanieństwo; zaś laleczka - nieślubne dziecko.
Także zwierzęta pomagały dziewczynom w ich wróżbach. Szczekający pies wróżył z której strony nadejdzie narzeczony. Niektóre wróżby z pomocą zwierząt wymagały przygotowania dla nich odpowiedniej przynęty. Mogło to być ziarno, kulki z chleba zmieszanego ze skwarkami, posmarowane tłuszczem, kawałeczki, kiełbasy, słoniny, lub mięsa. Każda z dziewcząt kładła swą przynętę na ławie lub na podłodze, pod swymi nogami, po czym do izby wpuszczano koguta, wygłodzonego psa lub kota; ważna była kolejność w jakiej  zwierzęta chwytały przygotowane dla nich przysmaki, bo w tej właśnie kolejności wróżące panny miały wychodzić za mąż.
Najbardziej jednak znaną i najczęściej stosowaną wróżbą było lanie na wodę roztopionego wosku lub ciekłego ołowiu, a następnie wspólne badanie i objaśnianie zastygłej w wodzie masy, albo jej cienia rzucanego na ścianę. Wosk i ołów przez całe wieki były używane do wróżb i praktyk magicznych. Nic więc dziwnego, że substancje te były również obecne we wróżbach dziewczęcych. Fantazja i usilne pragnienie poznania przyszłości sprawiała, że dziewczęta były w stanie dopatrzyć się w kształtach zastygłej w wodzie masy np. sylwetki narzeczonego, często na koniu, a także różnych atrybutów związanych z jego zawodem, takich jak np. strzelba (będzie myśliwym lub wojskowym), drzewo lub inna roślina ( będzie ogrodnikiem), książka (będzie urzędnikiem lub uczonym) itp.
W przeszłości wróżby andrzejkowe traktowane były bardzo poważnie i uczestniczyły w nich wyłącznie dziewczęta - panny na wydaniu. Nigdy nie brały w nich udziału - nawet spokrewnione z nimi - kobiety zamężne, a tym bardziej mężczyźni i chłopcy. Z czasem stały się przede wszystkim zabawą.
  I w tej właśnie postaci, tradycje wróżb andrzejkowych - traktowanych na wesoło i z humorem -  przetrwały do naszych czasów. Obecnie jest to wesołe spotkanie młodzieży, dziewcząt i chłopców, przy herbacie i ciasteczkach. Jest to nowy obyczaj i znak czasów, bo dawniej chłopcy nigdy nie bywali dopuszczani do spotkań dziewczęcych i wróżb andrzejkowych.
Mieli natomiast podobny, własny wieczór wróżb o miłości i małżeństwie, zwany katarzynkami , ponieważ odbywał się 24 listopada, w wigilię św. Katarzyny. Chłopięce  katarzynki zanikły jednak w początkach XX w.
Dzisiaj chłopcy wraz z dziewczętami spotykają się i razem, wśród śmiechów i żartów wylewają wosk do wody, losują przedmioty schowane pod talerzykami i wrzucone do kapeluszy karteczki z imionami, osobno męskimi i żeńskimi. Podobnie bawią się, i dla żartu wróżą sobie, dzieci w szkołach i nawet w  przedszkolach; bo i tam (dla starszych dzieci) urządzane są doroczne zabawy andrzejkowe.

6 grudnia Mikołajki

Dokumenty historyczne dotyczące św. Mikołaja   i jego życia są bardzo skąpe: prawdopodobnie urodził się i żył w  pobożnej i bardzo bogatej rodzinie, w mieście Patara nad Morzem Śródziemnym, w Licji – krainie w Azji Mniejszej, należącej do cesarstwa Rzymskiego (a obecnie do Turcji); w młodości został biskupem Myru (Miry, Demre)- stolicy Licji; zmarł tam około 342 r i został pochowany  6 grudnia (jak wykazała ekspertyza jego grobu). W XI w., po zajęciu Miry przez muzułmanów, relikwie świętego zostały przeniesione do apulijskiego miasta Bari, nad Adriatykiem; do miasta tego, do grobu św. Mikołaja, po dzień dzisiejszy pielgrzymują pobożni pątnicy.


Przebogata jest natomiast legenda osnuta wokół tej postaci, niezliczone podania i baśnie o św. Mikołaju i jego cudach. W legendzie jawi się św. Mikołaj jako postać piękna, niezwykła, tajemnicza i cudowna; najlepszy ze wszystkich świętych, który przez całe swoje życie pomagał ludziom, wspierał ich i uszczęśliwiał. Już w dzieciństwie wyróżniał się pobożnością i ujmująca dobrocią, a gdy nieco podrósł, z radością  rozdawał swe mienie będącym w potrzebie mieszkańcom Patary. Miłosiernych uczynków nie zaprzestał także wówczas, kiedy został biskupem: hojnie rozdawał jałmużnę, a nocą, ukradkiem, kładł woreczki z pieniędzmi na progach biedaków. Legenda głosi,  iż w ten właśnie sposób obdarował złotem trzy cnotliwe córki ubogiego mieszkańca Licji, nie mogącego zapewnić im posagu. Dzięki  św. Mikołaja wszystkie trzy panny wyszły szczęśliwie za mąż .


Cnoty i niezwykła dobroć św. Mikołaja sprawiły, że już za życia otrzymał od Boga dar czynienia cudów: ocalił rozbitków z fal morskich, rozmnożył zboże w latach nieurodzaju, ratując ludzi od śmierci głodowej, a nawet wskrzeszał umarłych i przywrócił rodzicom ich utracone dzieci. Zyskał przez to przydomek cudotwórcy i tak nazywają go po dzień dzisiejszy wyznawcy Prawosławia.

 

Zgodnie z legendą i przechodząca z pokolenia na pokolenie tradycją, św. Mikołaj jest  patronem  żeglarzy, rozbitków, a także rybaków, flisaków i przewoźników, posiada bowiem moc poskramiania burz, piorunów, sztormowych wichrów i wysokich fal morskich; patronem więźniów i jeńców wojennych; a także mnichów, notariuszy, literatów, uczonych i uczniów zdających egzaminy, piwowarów i młynarzy, a także cnotliwych panien na wydaniu, rodzących i położnic; nie odmawia swej opieki nawet szczurom i myszom domowym.
W polskiej  tradycji ludowej jest patronem pasterzy bydła i opiekunem ich trzód , które chroni przed wilkami; jednocześnie jest opiekunem wilków i dba, aby w zimie nie poginęły z chłodu i głodu.


Gospodarze i pasterze modlili się więc niegdyś do św. Mikołaja, a w dniu jego święta, czyli 6 grudnia, składali mu ofiary zwane  wilkami, wieszając na ołtarzach wieńce z lnu i konopi, kładąc na nich jaja kurze i gęsie i prowadząc na plebanię owce i baranki.

Bardzo ciekawe i oryginalne obchody św. Mikołaja odbywają się jeszcze na Śląsku Cieszyńskim, głównie w Jaworzynce i Łąkach, ale także i w innych wsiach Beskidu Śląskiego.
W kościele parafialnym w Łąkach, pod wezwaniem  św. Mikołaja, 6 - y grudnia (lub najbliższa niedziela )  jest dniem odpustu. Zgodnie z tradycją,  w  dzień tego odpustu, chodzą po wsi przebierańcy zwani Mikołajami. Nazywa się ich także Mikołajami Beskidzkimi. Przebierańcy formuja zawsze dwie grupy: partie Białych i Czarnych. W skład partii Białych wchodzą postacie dobre, a więc przede wszystkim postać główna - św. Mikołaj, biskup, zwany Paterkiem, wikariusze i ministranci, aniołowie, doktor, państwo młodzi i ich drużyny. Natomiast do partii  Czarnych należą czarne charaktery: diabły z Lucyferem na czele, Cygan, Cyganka, niedźwiedź i inni. Obydwie grupy, chodząc po wsi, odwiedzają wszystkie domy. Najpierw, zgodnie ze zwyczajowym scenariuszem, wchodzą  do domu Biali, prowadza uprzejmą i ceremonialną rozmowę i śpiewają pieśni o św. Mikołaju. Zupełnie inaczej zachowują się Czarni; ci  już od progu  skaczą, krzyczą  głośno i psocą. W figlach tych celują chodzące w tej grupie diabły, które gonią dziewczyny i starają się ukłuć je swymi ostrymi rogami, a wszystkich domowników umazać sadzą, usiłują także wciągnąć ich do swego szalonego tańca.


Obydwie grupy,  przyjmowane są chętnie i życzliwie, bo ich występy zawierają zawsze  pewien morał. Przedstawiają rywalizacje obydwu grup: Białych i Czarnych, ale także, w podtekście, zmaganie dobra i zła, które kończy się ostatecznie zwycięstwem dobra. Obchody Mikołajów Beskidzkich przypominają nieco późniejsze obchody kolędnicze, które w innych regionach Polski rozpoczynały się niegdyś, tradycyjnie, dopiero w dniu św. Szczepana, 26 grudnia.

 

W tradycji europejskiej i polskiej, zwłaszcza tej najnowszej, św. Mikołaj jest przede wszystkim znany jako opiekun, przyjaciel i dobrodziej dzieci i jako sprawca ich wielkich radości i wielkich, każdego roku przeżywanych emocji. Dzieci grzeczne, które dobrze się  sprawują, w dniu swego święta, obdarza szczodrze łakociami i różnymi prezentami, dla niegrzecznych zaś i niepobożnych przynosi, ku przestrodze,  pozłacane (a więc nie bardzo groźne) rózeczki. Św. Mikołaja -  dawca prezentów  -   znany jest już na całym świecie. Dlatego całym świecie, każdego roku, dzieci  z niecierpliwością czekają na przybycie dobrego świętego i na  prezenty - niespodzianki. Wierzą, że 6 grudnia, i w wigilię Bożego Narodzenia, włoży im je do bucików, do pończoch, pod poduszkę, pozostawi przy nakryciu, ułoży ukradkiem pod choinką, albo nawet wręczy je im osobiście.


Zwyczaj obchodzenia domów przez przebranego św. Mikołaja i rozdawania dzieciom upominków, w dniu 6 grudnia, (prawdopodobnie niemieckiego pochodzenia), znany był w Polsce już w XIX w., na Śląsku, na Ziemi Krakowskiej, Lubelskiej i na Mazurach, a później także i w innych regionach Polski. Św. Mikołaj w towarzystwie aniołka z dzwoneczkiem i rogatego diabła odwiedzał domy, przepytywał dzieci z pacierza, dowiadywał się od rodziców jak się sprawowały a następnie wręczał im łakocie i - bardzo rzadko - rózeczki.
Obecnie zwyczaj ten przerodził się w popularną w całej Polsce zabawę zwaną mikołajkami odbywającą się w szkołach, przedszkolach, młodzieżowych   grupach rówieśniczych połączoną z wręczaniem sobie prezentów. W tym dniu ( zwłaszcza na południu Polski, ale ostatnio także i w innych regionach) upominki i łakocie dzieci otrzymują także z rąk swych rodziców i krewnych.


Postać świętego Mikołaja i legenda o nim związały się także z obchodami świątecznymi Bożego Narodzenia,, a przede wszystkim z obchodami dnia wigilijnego. Zgodnie z tą legendą - rodem ze Skandynawii - w wigilie o zmierzchu , św. Mikołaj przybywa na Ziemię i przynosi prezenty wszystkim dzieciom.


Przed Bożym Narodzeniem dzieci z całego świata i także dzieci polskie piszą, a młodsze dyktują  rodzicom,  listy do św. Mikołaja i adresują je do różnych miejsc na kuli ziemskiej i w kosmosie. Legendy różnych krajów mówią bowiem o rozmaitych miejscach zamieszkania św. Mikołaja. Dzieci adresują więc swe listy np. do Laponii, do Szwecji, Na Biegun Północny, na Koło Polarne,  na Grenlandię, a ostatnio coraz częściej do Ravaniemi w Finlandii (która to miejscowość w 1985 r. ogłoszona została oficjalnie Ziemią Świętego Mikołaja), albo św. Mikołaj w Niebie, Niebo, Chmurka, czy po prostu św. Mikołaj. Tak zaadresowany list wręczony mamie lub tacie z pewnością dotrze do adresata i spełnione zostaną wszystkie zawarte w nim prośby, a dowodem tego jest upragniony prezent).


Dzieci polskie bowiem, tak jak  dzieci na  całym świecie, że czarodziejskim sposobem, wszystkie bez wyjątku listy docierają do św. Mikołaja. A chociaż legendy dotyczące miejsca zamieszkania św. Mikołaja nie są całkiem zgodne ze sobą, to pewne jest że mieszka on, jeśli nie w niebie, to  blisko nieba, gdzieś na czubku świata (a więc może na Kole Polarnym), w każdym razie jest to kraina niezwykła i przyjazna dzieciom.


Według legend skandynawskich, chętnie przyjmowanych przez dzieci w Polsce, domem św. Mikołaja ma być chatka uszata, w której słychać wyraźnie płynące z całego świata prośby dziecięce o prezenty.


Począwszy od dnia 6 grudnia aż do Bożego Narodzenia św. Mikołaj spogląda z reklam i witryn sklepowych, z opakowań na prezenty, spaceruje ulicami miast, pozuje do fotografii z dziećmi w  wielkich sklepach, zwłaszcza przy stoiskach z zabawkami, częstuje je słodyczami w cukierniach i sklepach cukierniczych.


Św. Mikołaj w ostatnich czasach zmienił swój wygląd. Dawny poważny, godny i uroczysty biskup w ceremonialnych szatach kościelnych, w biskupiej infule na głowie, ze złotym pastorałem w dłoni (tak bywał przedstawiany na obrazach religijnych, ikonach i świętych obrazach, także na obrazkach wkładanych do modlitewników i na starych rycinach), stał się obecnie, krzepkim, tęgim tryskającym zdrowiem i dobrym humorem staruszkiem, o rumianej twarzy, śmiejących się oczach, białej brodzie i białych podkręconych wąsach; nosi czerwone ubranie, płaszcz obszyty białym futrem oraz czapkę z pomponem i zawsze ma ze sobą wielki worek wyładowany prezentami.


Nie zmieniła się natomiast niezwykła dobroć św. Mikołaja, jego  miłość do dzieci i szczodrość oraz jego posłannictwo, aby rozdawać dary, sprawiać cudowne niespodzianki, czynić dobro i uszczęśliwiać.

24 grudnia Wigilia Bożego Narodzenia

Nazwa dnia pochodzi od łacińskich słów vigiliare - czuwać oraz vigilia – straż nocna, warta czuwać. W Kościele Powszechnym wigilia obchodzona jest jakom przedświęcie Bożego Narodzenia, z obowiązującym postem, czuwaniem i oczekiwaniem na święto. Wprowadzona do liturgii ok. VI w. ( a więc w dwa wieki później niż samo święto) otwiera cykl świąteczny Bożego Narodzenia.

Wigilia obchodzona jest  w porze zimowego przesilenia słońca, od najdawniejszych czasów jest więc także początkiem roku słonecznego, wegetacyjnego i tradycyjnego, ludowego roku obrzędowy. Posiada więc własną, odrębną, bardzo bogatą obrzędowość i niezliczone zachowane po dzień dzisiejszy zwyczaje domowe.
W polskich obchodach świątecznych Bożego (zgodnie z tradycją kościelną trwających aż do święta Trzech Króli, 6 stycznia)  najważniejsza jest właśnie wigilia, dzień wielu różnych przygotowań, rodzinnych ceremonii i wielkich przeżyć, oczekiwany z niecierpliwością, zwłaszcza  przez dzieci. Obyczaj nakazuje, aby w dniu wigilii nie wszczynać kłótni, przebaczyć sobie wszystkie urazy, nikogo nie zasmucić i nie obrazić, a przeciwnie mieć dla każdego uśmiech i dobre słowo. W wigilię starano się wstawać wcześnie rano, aby przez cały rok zachować zdrowie i sprawność.
Szczególnej grzeczności i dobrego zachowania  wymagano od dzieci, tłumacząc im, że zasłużona kara wymierzona im w dzień wigilii, powtarzać się będzie często także  przez cały nadchodzący rok. Stare przysłowie powiadało bowiem, że jaka wigilia taki cały rok.
.
Zarówno wigilię jak i Boże Narodzenie w Polsce często nazywamy Gwiazdką  - na pamiątkę gwiazdy, która - według Biblii - pojawiła się nad Betlejem, w noc Narodzenia Chrystusa i prowadziła do stajenki pasterzy, a później także i mędrców ze Wschodu. Pierwsza, jasna gwiazda, w wigilię o zmierzchu ukazująca się na zimowym niebie jest także znakiem, że powinny już zakończyć się wszystkie wcześniejsze przygotowania: porządki, gotowanie, a na wsi  także obrządek inwentarza, że dom powinien być już świątecznie przystrojony, prezenty przygotowane, zapakowane  i ułożone pod choinką, stół nakryty do wieczerzy i że czas już do niej zasiadać.
Od najdawniejszych czasów,  ważną rolę odgrywał odpowiedni  świąteczny przystrój mieszkania i wigilijnego stołu.
Najbardziej w Polsce znanym i charakterystycznym elementem przystroju świątecznego, stosowanym zarówno na wsi, jak i w miastach, w chatach chłopskich i na dworach szlacheckich, a nawet i w magnackich rezydencjach, była niegdyś słoma, najczęściej snopy różnych zbóż (pszenicy, żyta, jęczmienia i owsa), ustawiane kątach izby jadalnej. Na stole grubą warstwą rozpościerano siano, a na nim dopiero obrus, lub białą, lnianą płachtę, sypano na nie ziarna rozmaitych zbóż i na tym  dopiero zastawiano potrawy. W niektórych, głównie południowych i południowo – wschodnich, regionach Polski rozpościerano słomę na całej podłodze, a małe jej snopki i woreczki z ziarnem umieszczano pod stołem ( Ziemia Sądecka, Pogórze Rzeszowskie). Robiono tak w intencji urodzaju. W tej samej intencji po wieczerzy podrzucano słomę wysoko pod sufit (na bujny wzrost zboża) co zwało się ciskaniem kop. Prócz tego ze słomy znajdującej się w izbie skręcano powrósełka  i obwiązywano nimi drzewa w sadzie, na urodzaj owoców.
Słoma i siano w domu, w dniu wigilii, przypominać  miały także, że Dzieciątko Jezus urodziło się w stajni, na sianie, że złożono je w bydlęcym żłobie, a obecne przy tym zwierzęta wół i osiołek oraz owce uklękły i grzały je swym oddechem.

Stary zwyczaj w tym mają chrześcijańskie domy
Na Boże Narodzenie po izbach słać słomy,
Że w stajni Święta Panna leżała połogiem.

Czasami jeszcze, na wsi, starsi ludzie przywiązani do tradycji świątecznej i obyczaju swych przodków stawiają snopy słomy w kącie pokoju, w którym zasiadać będą do wigilijnej wieczerzy. Częściej jednak kładzie się na stole już tylko symboliczną garstkę słomy lub siana.
W tradycyjnym  przystroju świątecznym bardzo ważne były także gałązki drzew szpilkowych – jodły, świerku, modrzewia  czy sosny, tzw.zimozielone lub wszechżywe. W Polsce (i w wielu innych krajach Europy), dekorowano nim i domy i obejścia, (w czasach kiedy jeszcze nie znano choinek), przybijając je do ścian domostwa, strojąc nimi ramy obrazów, wrota stodół, stajni i obór. Od wieków bowiem gałąź zielona gałąź zielona była symbolem życia, sił witalnych i pomyślnej wegetacji roślin. Występowała więc w wielu różnych świętach i obrzędach, także w tradycyjnych zwyczajach wigilijnych i Bożego Narodzenia, jako pozostałość prastarych obrzędów magicznych mających spowodować odradzanie się roślin, po zimowej pozornej śmierci. Wierzono, że gałązki zielone mają różne właściwości dobroczynne. Do niedawna więc, na wsi, gałązką zieloną, odłamaną  ze świerku lub sosny, kropiono izbę i stół wigilijny, a po wieczerzy także i bydło w oborach, gładzono nią boki i grzbiety krów, aby były zdrowe, mocne i dawały dużo dobrego mleka.
Na Ziemi Krakowskiej i Lubelskiej, w okolicach Rzeszowa, Jarosławia i Sandomierza, na Podhalu i Ziemi Sądeckiej, także na Śląsku Cieszyńskim występowała inna jeszcze ozdoba świąteczna z zielonych gałęzi  nazywana podłaźnikiem, podłaźniczką, jutką, wiechą, bożym lub rajskim drzewkiem. Pod sufitem, nad stołem wigilijnym zawieszano gałąź sosnową, czubek świerku lub jodły, przybrane jedliną obręcze z przetaka, druciane lub łubiane koła oplecione zielonymi gałązkami, albo przybrane nimi słomiane tarcze. Na nich dopiero wieszano  jabłka, orzechy, pozłociste nasiona lnu i – co jest bardzo charakterystyczne dla tej  świątecznej ozdoby - wycinanki z  białych i barwnych opłatków. Po środku i nieco niżej niż inne ozdoby wisiał zawsze duży opłatkowy tzw . świat.
Gałąź na podłaźnik ścinano w lesie, w wigilię, o świcie i śpiesznie wracano do domu, wierzono bowiem, że gospodarzowi , który pierwszy przyniesie go do domu, najwcześniej wzejdzie i dojrzeje zboże. Do domu wnoszono podłaźnik  w ciszy i skupieniu, aby nie stracił swej niezwykłej, czarodziejskiej mocy. Podłaźniki były nie tylko ozdobą mieszkania w wieczór wigilijny. Miały również przynosić domowi i wszystkim mieszkańcom różne dobrodziejstwa: chronić przed chorobami i złym urokiem, sprowadzać urodzaj, zapewniać dobrobyt i zgodę w rodzinie, a dziewczętom na wydaniu powodzenie w miłości i szczęśliwe zamążpójście.

Obecnie we wszystkich domach, w okresie świątecznym Bożego Narodzenia, na honorowym miejscu staje pięknie przybrana i oświetlona choinka. Jest ona jedną z najmłodszych tradycji świątecznych, które do Polski przyszły z Niemiec i to dopiero w połowie XIX wieku. Choinki najpierw pojawiły się w miastach, głównie w domach mieszczan niemieckiego pochodzenia. Na wsi, zwłaszcza w Polsce południowej i środkowej, jeszcze w okresie międzywojennym należały do rzadkości. Pierwsze choinki ubierano w jabłka, orzechy, pierniki i różne ciasteczka. Z czasem przybywało na choinkach innych ozdób. Najpierw były to „cacka” własnoręcznie wykonane z papieru i kolorowej bibułki, ze słomki, piórek i wydmuszek jaj; robiono z nich łańcuchy, różne wisiorki, pajączki, gwiazdki, pawie oczka, aniołki, pajacyki, baletnice itp. Później, także  - popularne obecnie - gotowe ozdoby, sprzedawane w sklepach: szklane bombki oraz kolorowe elektryczne lampki.

Wyłącznie polskim przystrojem wnętrz mieszkalnych w okresie Bożego Narodzenia, nieznanym poza naszym krajem, były  niegdyś ozdoby z opłatka. Jeszcze w początkach XX w. ozdoby takie stosowane były powszechnie na całym niemal obszarze Polski, z wyjątkiem regionów północnych i północno – zachodnich. Ozdoby te wycinano z resztek opłatków białych i kolorowych, przeznaczonych na wigilijny stół. W Polsce północno- wschodniej, na Podlasiu, były to głównie gwiazdy wykonywane w niezliczonych odmianach kształtów i kolorów. Wieszano je na nitkach lnianych lub na końskim włosiu i ozdabiano nimi belki stropowe. W innych częściach Polski (Polsce centralnej i przede wszystkim w regionach południowych) występowały formy przestrzenne, najczęściej kule sklejone z opłatków zwane  światami albo wilijkami. Miały one szersze niż gwiazdy zastosowanie w zdobnictwie świątecznym: jako samodzielna ozdoba wieszana na belkach sufitu, nad ołtarzykiem domowym, nad stołem przygotowanym do wigilijnej wieczerzy, a także jako najważniejsza ozdoba podłaźniczek i pierwszych choinek. Opłatkowe gwiazdy i światy umieszczano we wnętrzach nie tylko dla ozdoby, ale przede wszystkim po to, aby chroniły ludzi i ich dobytek od wszelkiego zła, od chorób i nieszczęść, aby sprowadzały na dom błogosławieństwo boże dostatek, spokój i zapewniały domownikom zgodę i miłość.

Pierwsza gwiazda pojawiająca się na niebie w wieczór wigilijny jest znakiem, że  powinna się rozpocząć uroczysta  wigilijna wieczerza postna w zależności od regionu nazywana wilią, wigilią, (jak cały dzień),kutią (na wschodnich rubieżach Polski, od tradycyjnej jadanej tam potrawy wigilijnej),pośnikiem  lub postnikiem. W całej Polsce jest ona najważniejszym momentem  wigilii i domowych obchodów świątecznych Bożego Narodzenia. Każdego więc roku, w wigilię Bożego Narodzenia, o zmierzchu, jak Polska długa i szeroka, w miastach i na wsi pustoszeja ulice. Na kilka godzin zamiera nawet ruch uliczny w wielkich miastach i zapada cisza. W ciemności błyszczą jasno oświetlone okna mieszkań i zapalone na choinkach lampki, bo wszyscy gromadzą się w domach, wokół nakrytego do wieczerzy stołu. Stół  zwyczajowo nakrywa się białym obrusem. Na honorowym miejscu, na ozdobnym talerzu, bochenku chleba lub pasemku siana kładzie się opłatki .
W niektórych domach, głównie na wsi, sypie się na obrus ziarna maku, fasoli, soczewicy, grochu i różnego zboża. U Pogórzan i Łemków stawia się na stole wigilijnym naczynie z olejem i czosnek, (dla zdrowia, pięknych zębów i żeby  złe duchy i demony nie miały do nikogo dostępu),  a czasem także i flaszkę wódki, chociaż w zasadzie, w tym dniu nie podaje się alkoholu do stołu.
  Obyczajem ojców i dziadów, na stole wigilijnym stawia się dodatkowy talerz i składa na nim okruch opłatka. Jest on przeznaczony dla gościa lub bezdomnego, który – być może – zapuka do nas w wieczór wigilijny, i którego zgodnie z tradycją należy jak najlepiej przyjąć, zaprosić do stołu i ugościć. Niekiedy tłumaczy się, że jest to nakrycie dla gości z zaświatów, dla dusz bliskich zmarłych, którzy w tę świętą noc mogą odwiedzać swe domy, wraz z rodziną uczestniczyć w święcie i radości Bożego Narodzenia, posilić się, ogrzać w cieple domowego ogniska i rodzinnej serdeczności.
Wigilijną wieczerzę poprzedza niezwykła i jedynie polska ceremonia: łamiemy opłatek, dzielimy się nim z najbliższymi na znak pojednania, pokoju, miłości, braterstwa, przyjaźni i współuczstnictwa w wielkim święcie Bożego Narodzenia, wymieniamy uściski i pocałunki i składamy sobie świąteczne życzenia.
W ceremonii tej dopatrzyć się można pewnych analogii ze starochrześcijańską tradycją łamania chlebów ofiarnych, ale nie konsekrowanych, tych które nie zostały wykorzystane w misteriach religijnych. Nazywano je eulogiami. W okresie świątecznym Bożego Narodzenia wymieniały je pomiędzy sobą zakony i bractwa religijne, rozdawano je także przychodzącym do kościoła wiernym, aby dzielili się nimi na znak chrześcijańskiej miłości. Około X w., w czasach pokarolińskich (czyli od czasów panowania cesarza Karola Wielkiego) chleby te i płytki chlebowe (chleby przeznaczone do konsekracji i eulogie) zastąpione zostały pieczywem obrzędowym innego rodzaju, zbliżone do znanych nam dzisiaj opłatków i noszących łacińską nazwę nebulae czyli mgiełka. Pieczono je  z mąki pszennej i czystej wody, w metalowych prostokątnych formach z imadłem, z wygrawerowanymi wewnątrz symbolami religijnymi, scenami z życia Chrystusa i Świętej Rodziny, które odciskały się i były widoczne na gotowych opłatkach. Wyrobem opłatków trudniły się i trudnią dotychczas bractwa zokonne: benedyktyni w Cluny, a Polsce zakon sióstr sakramentek w Warszawie. Opłatki kościelne i opłatki świąteczne (zrobione z tej samej materii) pieczone są również w licznych, rozsianych w całej Polsce, wyspecjalizowanych w tej sztuce, pracowniach rzemieślniczych.
W okresie przedświątecznym można zaopatrzyć się w opłatki we wszystkich kościołach, w wielu parafiach przynoszą je do domów organiści i kościelni jako świąteczny dar chrześcijański. W dzień wigilii nie może zabraknąć opłatka w żadnym polskim domu  i na żadnym stole. Wieczerzę wigilijną zaczynamy bowiem gestem złamania i dzielenia się chlebem, a od najdawniejszych czasów był on symbolem pokoju i dobra.

Dopiero potem można zasiąść do stołu i próbować wszystkich po kolei potraw wigilijnych. Jadłospis wigilijny to osobny temat. Składa się on zawsze z wielu różnych potraw postnych, (bez mięsa, tłuszczów zwierzęcych, a w przeszłości nawet bez nabiału i słodyczy). Ich ilość i rodzaj potraw określa tradycja regionalna i domowa. I tak np. w niektórych domach wieczerza wigilijna składa się z dwunastu dań, bo tylu było apostołów, uczniów Jezusa i tyle jest miesięcy w roku. Równie często przygotowuje się na wigilię nieparzystą – rzekomo szczęśliwą liczbę potraw. Nie ma tu specjalnych reguł. Im więcej jest tych potraw, tym lepiej, bo tym większych dostatków i obfitości można spodziewać się w nadchodzącym roku.
Rodzaj potraw i produkty z jakich się je przyrządza, wskazują na związki wigilii, także i dzisiejszej, z odległymi w czasie, archaicznymi obrzędami rolniczymi i hodowlanymi, a także ze stypami - ucztami zadusznymi, które przed przyjęciem chrześcijaństwa odprawiane były (także i na ziemiach polskich) w okresie zimowego przesilenia słońca.
Wigilia składać się powinna z wszystkiego co w polu w sadzie, wodzie, lesie i ogrodzie, a więc z płodów ziemi, głównie z potraw zbożowych, z mąki i kasz oraz z jarzyn, owoców, grzybów, orzechów oraz miodu. Później wprowadzono do niej również i ryby. Jadano je najpierw w domach rybaków, u szlachty i w bogatych klasztorach. Dania rybne, uznawane przez Kościół za postne, z czasem bardzo się rozpowszechniły i obecnie stanowią podstawę jadłospisu wigilijnego we wszystkich prawie regionach Polski, w miastach i na wsi. W jadłospisie wigilijnym nie brakuje potraw uznawanych niegdyś za żałobne, które w przeszłości zanoszono w ofierze na groby zmarłych i spożywano podczas uroczystości zadusznych. W skład takiego żałobnego jadła wchodził zwykle mak, groch, bób, fasola, jabłka , miód i pszenica.
Jadłospis wigilijny był i pozostał dotychczas bardzo zróżnicowany. Zawsze zależał od stanu, stopnia zamożności, lokalnej i domowej tradycji.
Tradycyjnie postna i dość skromna, bo złożona z prostych potraw, bywała więc głównie wigilia chłopska, ale i ona miała wiele regionalnych odmian. W wielu regionach jadano kiedyś na wigilię tzw. siemieniuch  lub siemionkę – zupę z siemienia lnianego, utłuczonego w stępie i rozgotowanego na gęste mleko; jadano także brej – klej owsiany, zupy z grochu, kapusty, żur z mąki żytniej i barszcz buraczany; jadano gotowaną kapustę, grzyby i groch, skąpo maszczone olejem konopnym lub lnianym; jadano różne pierogi postne i kluski, a wśród nich pszenne kluski z makiem i miodem, do naszych czasów uznawane za wigilijny przysmak.
Staropolska wieczerza wigilijna, a zwłaszcza wigilia szlachecka stała się z czasem wystawną ucztą, podczas której podawano kilka zup do wyboru ( rybną, wykwintną zupę migdałowa, barszcz i grzybową), wiele dań rybnych przyrządzanych według skomplikowanych przepisów, rozmaite ciasta i inne słodycze, owoce w cukrze i przednie trunki, głównie wina i miody pitne.
Książki kucharskie, zwłaszcza stare, pełne są przepisów na przysmaki wigilijne i świąteczne, ryby i śledzie oraz różne wypieki i desery.
Jadłospis wigilijny podlegał ciągłym zmianom. Znikały z niego np. potrawy mniej smaczne (takie jak np. brej, czy siemieniuch). Zmieniał się gdy złagodzone zostały posty. Niektóre potrawy charakterystyczne dla określonych regionów pojawiały się i na innych terenach, przenoszone tam przez osoby zmieniające miejsce zamieszkania. Przykładem może być kutia potrawa wigilijna ze wschodnich regionów, obecnie znana i jadana w całej prawie Polsce.
Dzisiejsze czasy z charakterystycznym dla nich pośpiechem nie sprzyjają przyrządzaniu skomplikowanych, pracochłonnych dań. Jednak w każdym polskim domu, raz do roku, na wigilię , podaje się typowe dla niej potrawy. Postne menu wigilijne, chociaż odmienne w każdym domu, uwzględnia pewne zwyczajowo uznane zasady. Koniecznie musi się w nim znaleźć barszcz  czerwony z buraków lub zupa grzybowa, śledź, chociaż jedna potrawa rybna, jakieś postne danie z kapusty i grzybów (np. kapusta z grzybami, farsz kapuściany do pierogów, grzybowe nadzienie do uszek), kluski z makiem, ciasto makowe, pierniki, orzechy, kompot z suszonych owoców.

W przeszłości, na wsi, po skończonej wieczerzy udawano się do stajni i obory ze skopkiem do którego odkładano po łyżce każdej wigilijnej potrawy i z opłatkiem specjalnie przeznaczonym dla bydła. Strawę tę oraz opłatek dzielono pomiędzy wszystkie zwierzęta domowe, aby i one dowiedziały się o wielkim święcie Bożego Narodzenia i miały w nim swój udział. Starzy ludzie tłumaczyli, że robi się tak dlatego ponieważ bydełko było obecne, przed wiekami w stajence betlejemskiej. Powiadano także, że zwierząt, które posilą się resztkami świętego, wigilijnego jadła będą się zdrowo chowały i dobrze służyły ludziom.
Po obrządku tym powracano do domu, aby odpocząć, powróżyć sobie np. z siana wyciągniętego spod obrusa (robili to zwłaszcza młodzi ludzie, bo źdźbło rozdwojone wróżyło małżeństwo). Opowiadano o cudach, które w tę jedną w roku, niezwykła noc dzieją się w całej przyrodzie, o zwierzętach, które o północy mówią ludzkim głosem (co jednak usłyszeć mogą tylko ci ludzie, którzy nigdy nie splamili się kłamstwem, ani żadną inną nieprawością ), o wodzie, w studniach i rzekach, która w wigilię o północy zmienia się w wino, o rozkwitających pod śniegiem kwiatach.

Czas po skończonej wieczerzy , przed wyjściem na mszę nocną – jutrznię zwaną Pasterką lub Północką (dotychczas uczestniczą w niej tłumy wiernych) , upływał przede wszystkim na śpiewaniu kolęd. W Polsce nazywamy tak pieśni o Bożym Narodzeniu, wywodzące się z hymnów łacińskich, poważnych i uroczystych, które początkowo śpiewane były tylko podczas nabożeństw. Już w średniowieczu hymny takie śpiewane były w świątyniach rzymskich. Z czasem rozpowszechniły się w całej Europie. Motywy muzyczne takiego właśnie hymnu odnaleźć można w XVI – wiecznej kolędzie Anioł pasterzom mówił, najstarszej zapisanej kolędzie polskiej.
Późniejsze kolędy polskie z XVII, XVIII i XIX-ego i początków XX w., kolędy które śpiewa się i w naszych czasach, to utwory o dużej wartości literackiej i muzycznej. Wymienić tu można np. kolędę  W żłobie leży , do której słowa ułożył największy polski kaznodzieja, Piotr Skarga, żyjący na przełomie XVI i XVII w.,kolędy Hieronima Morsztyna i Wespazjana Kochowskiego, wielką kolędę, z końca XVIII w. Bóg się rodzi  pióra Franciszka Karpińskiego, czy późniejszą popularną kolędę Mizerna cicha stajenka licha, której autorem jest poeta Teofil Lenartowicz.
W muzyce do wielu kolęd polskich przewijają się motywy polonezów (np. w kolędzie W żłobie leży także w kolędzie Bóg się rodzi), marszów, tańców ludowych i kołysanek (jak np. w kolędzie Lulajże Jezuniu, śpiewanej dotąd, zarówno w kościołach, jak i w domach; motywy melodyczne tej kolędy zaadaptował w swej muzyce, w scherzu h- moll,  Fryderyk Chopin).
Od XVIII w. Począwszy w kolędach pojawiają się wątki folkloru polskiego. Powstaje wiele pieśni, których głównym motywem jest wędrówka pasterzy polskich do żłóbka z pokłonem i darami, skocznych i wesołych, pełnych humoru i swady, z elementami gwary z różnych regionów Polski. Pieśni te nazywa się pastorałkami. Śpiewało się je głównie w domach (nie zaś w kościołach), także podczas obchodów kolędniczych.
Rozróżnienia na kolędy i pastorałki dokonał w XIX w. ksiądz Marcin Mioduszewski autor Wielkiego Śpiewnika Kościelnego z 1838 r. Ksiądz Mioduszewski dokonał podziału na Pieśni o Bożym Narodzeniu do śpiewania w kościołach  i Pastorałki i kolędy (do śpiewania w domach). Te ostatnie wydane zostały, po raz pierwszy, w 1843 r.
Wszystkie kolędy polskie, a zwłaszcza kolędy ludowe, cechuje wielka serdeczna i tkliwa poufałość wobec małego Jezusa, który chociaż jest Bogiem to – jak śpiewają górale – urodził się  maluśki kieby rękawicka, można zatem przemawiać do Niego, jak do każdego niemowlęcia, kołysać, zabawiać śpiewaniem i graniem, obiecywać płynące z serca, chociaż skromne dary, a nawet zaofiarować kąt we własnym domu.
Dotychczas kolędy stanowią piękną oprawę polskich obchodów świątecznych Bożego Narodzenia. Rozbrzmiewają w kościołach podczas wszystkich świątecznych i niedzielnych nabożeństw, aż do dnia 2 lutego, czyli święta Matki Boskiej Gromnicznej i także w domach, chociaż - niestety - zanika już dawny obyczaj wspólnego śpiewania kolęd. O wiele częściej słuchamy ich nagrań  i koncertów, które w okresie świątecznym transmitują wszystkie programy radiowe i telewizyjne.

Dla dzieci natomiast, w wieczór wigilijny najważniejsze są  prezenty - gwiazdkowe niespodzianki, oczekiwane z niecierpliwością i z wielkimi emocjami. Pięknie zapakowane leżą pod choinką, ale dopiero po skończonej wieczerzy można je otworzyć, podziwiać i cieszyć się nimi.
Jest to jedna z najmłodszych tradycji Bożego Narodzenia, chociaż tak dzisiaj powszechna i zakorzeniona w zwyczajach świątecznych i obrzędach domowych.
Niegdyś tylko królowie i wielmoże polscy w okresie Bożego Narodzenia obdarzali hojnie swych dworzan i służbę, wspierali klasztory, szkoły i ubogich.
Zwyczaj wręczania sobie prezentów gwiazdkowych przyjął się następnie na dworach szlacheckich, a dopiero w połowie XIX w. wprowadzili go do swych domów bogaci mieszczanie. Na wsi pojawił się najpóźniej. W pierwszych dziesięcioleciach XX w. należał do rzadkości, praktykowany był sporadycznie i tylko w najbogatszych, chłopskich rodzinach, a i tam dzieci otrzymywały tylko jabłka, orzechy, pierniki lub inne zwykle bardzo skromne łakocie. Wręczali  im je: np.  Gwiôzda na Kaszubach, św. Mikołaj  - w Polsce centralnej, Dzieciątko Jezus - na  Śląsku , Aniołek lub św. Józef -  w Wielkopolsce, konik Szemel - na Warmii i inne podobne, świętobliwe, niezwykłe i tajemnicze postacie.
Obecnie prezenty gwiazdkowe stały się zwyczajem powszechnym, kultywowanych zwłaszcza w domach, w których są dzieci. Prezenty te są znakiem miłości, czułej troski i serdecznej myśli.

Obyczaje zaduszkowe

Nieporównanie bardziej rozbudowane, a przede wszystkim częstsze, były święta ku czci zmarłych na terenach zdominowanych przez prawosławie. Ze względu na szczupłość miejsca nie możemy sobie pozwolić, na choćby pobieżne, ich przedstawienie. O wiosennej “radunicy” już wspominaliśmy, teraz poprzestaniemy tylko na krótkim opisaniu “dziadów”, czyli uroczystości jesiennej, przypadającej w kościele prawosławnym w sobotę przed św. Dymitrem tj. 26 października. Poprzedniego dnia ma miejsce wielkie sprzątanie i przygotowywanie licznych potraw, w tym obowiązkowej kutii. Po zachodzie słońca, w świątecznym dniu, rodzina i goście zbierają się w chacie, a głowa rodziny ,po zapaleniu świecy przed świętymi obrazami, rozpoczyna modły.  Po zakończeniu modlitwy wszyscy zasiadają za stołem, a prowadzący obrzęd zwraca się do duchów: “Święte dziady, zowiemy was, chodźcie do nas! Jest tu wszystko, co Bóg dał com ja dla was ofiarował, czem tylko chata bogata. Święte dziady, prosimy was, chodźcie, lećcie do nas!”. Następnie nalewa do kieliszka wódki i wylewa na obrus dla dziadów. Do osobnego naczynia odkłada się część każdej potrawy i wystawia dla dziadów na okno .Skrzypienie drzwi, stukanie poruszanego wiatrem okna, uważane jest za świadectwo obecności przybyłej na ucztę duszy. Po zakończeniu wieczerzy, prowadzący obrzęd, ponownie zwraca się do duchów: “Święte dziady! Wyście tu przylecieli, pili i jedli, lećcież teraz do siebie! Powiedzcie czego wam jeszcze trzeba, a lepiej do nieba lećcie: a kysz, a kysz, a kysz!”. Resztki zaduszkowj wieczerzy rozdaje się żebrakom. W niektórych rejonach, część wieczerzy wynoszono na cmentarz i pozostawiano na grobach lub wręcz na grobach ją spożywano. Jak widzimy pewne elementy tego obrzędu ku czci zmarłych powtarzały się niezależnie od miejsca i czasu. Należały do nich karmienie dusz, poprzez zaduszkową ofiarę za zmarłych, magiczne rozpoczęcie obrzędu poprzez zaproszenie duchów do udziału w uczcie i, również magiczne, zakończenie - odprawienie niebezpiecznych już gości z tamtego świata. Do szczególnie barwnych wierzeń ,związanych z dniem zadusznym, należą opowieści o odprawianej przez zmarłego księdza, o północy, mszy  dla zmarłych. Przypadkowa, lub zamierzona obecność żywego człowieka w kościele, podczas takiej mszy, może skończyć się śmiercią. Ciekawe, że jednym ze sposobów na wyjście z opresji jest przejście w stronę ołtarza tyłem, jak pamiętamy tak właśnie, odwrotnie, poruszają się mieszkańcy czarodziejskich podziemnych krain. Na zakończenie piękna opowieść, zanotowana w końcu ubiegłego wieku w okolicach Bochni: “Pewien Pan lekkomyślnie wezwał dusze i przygotował rzeczywiście dla nich obfitą wieczerzę. Staruszek prowadzący pochód białych duchów, zaprosił go na cmentarz. Groby otworzyły się na przyjęcie umarłych i dziedzic na skinienie staruszka wstąpił wraz z nim w podziemną pieczarę. Naczelnik dusz rozkroił jabłko na cztery części i podając jedną z nich dziedzicowi zalecił mu ją spożyć, gdyż zmarli prócz takich jabłek innych potraw nie znają. Pan zjadł cząstkę jabłka i zabawił w grobie staruszka około pół godziny, ale gdy wrócił na ziemię, przekonał się, że nie było go na ziemi dwieście lat. Gdy mu o tem opowiedziano, w jednej chwili posiwiał i postarzał się, prosił o spowiedź, przyjął Komunię św. poczem rozsypał się w proch, a dusza jego w postaci gołąbka uleciała do nieba”.

Środa popielcowa

W Polsce dzień ten nazywamy także Wstępną Środą (ponieważ  jest pierwszym dniem Wielkiego Postu, poprzedzającego Wielkanoc i „wstępem” do uroczystości wielkopostnych), albo Popielcem (ponieważ we wszystkich kościołach, podczas nabożeństwa posypuję się głowy wiernych popiołem z ubiegłorocznych palm wielkanocnych – a nie jak kiedyś sądzono ze znalezionych na cmentarzu, startych na proch kości ludzkich). Księża sypiąc popiół na głowy przypominają wszystkim o śmierci, przemijaniu i znikomości rzeczy ziemskich słowami: Pamiętaj człowieku, że z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Wielkopostny rytuał posypywania głów popiołem został wprowadzony do liturgii Kościoła ok. IV w. i  aż  do X w. przeznaczony by wyłącznie dla osób publicznie odprawiających pokutę. Po ceremonii  tej pokutnicy musieli opuścić kościół, a progi świątyń wolno im było przestąpić dopiero po spowiedzi wielkanocnej w Wielki Czwartek, obchodzony jako dzień odpuszczenia grzechów i pojednania z Kościołem. Później sypanie popiołu na głowę stało się obrzędem stosowanym wobec wszystkich wiernych i dotychczas jest znakiem pokuty i żalu za grzechy.

Obrzędy kościelne Środy Popielcowej wyznaczały też nieodwołalnie koniec zabaw zapustnych, ale jeszcze w początkach XX w. zabawy, psoty i niektóre zwyczaje zapustne (np. kłoda popielcowa, czy tańce kobiet na wysoki len) trwały jeszcze przez cały niemal dzień. Sama ceremonia kościelna i proch sypany na głowy, bywały - zwłaszcza dla młodzieży pretekstem do psot i zabawy połączonej z rozsypywaniem i wzajemnym obrzucaniem się popiołem.
W Środę Popielcową starannie myto i wyparzano wszystkie naczynia, aby nie pozostał na nich nawet ślad tłuszczu i mięsnych wywarów, a patelnie i rynki ostentacyjnie wyrzucano przez okno do sadu, lub wynoszono je na strych. W ten sposób manifestowano gotowość do wielkopostnych umartwień. W ciepłym miejscu, na przypiecku, gospodynie ustawiały garnki z zaczynem z mąki żytniej i wody, postny żur, podstawową i najczęściej jadaną potrawę wielkopostną, śpiewając przy tym różne piosenki o żurze ( niekiedy nazywanym także Panem Żurowskim), np.:

Wstępna Środa następuje
Kuchareczka żur gotuje.

  Do naszych czasów zachowały się jedynie kościelne obrzędy Środy Popielcowej. Dotychczas uczestniczą w nich rzesze wiernych.

Niedziela Palmowa

Ostania niedziela Wielkiego Postu, otwierająca Wielki Tydzień, w Polsce nazywana także Kwietną lub Wierzbną, rozpoczyna cykl  najważniejszych obrzędów i uroczystości bezpośrednio już związanych z Wielkanocą, z obchodami Męki i Zmartwychwstania Chrystusa.


Kościół świeci w tym dniu tryumfalny wjazd Chrystusa do Jerozolimy, dokąd przybył wraz z uczniami na święto Paschy i - jak podaje Pismo święte - witany był przez wielkie tłumy ludzi  wołających : Hosanna Synowi Dawidowemu, błogosławiony , który idzie w Imię Pańskie dla naszego zbawienia i rzucających na drogę, i pod kopytka osiołka, na którym jechał, gałązki oliwne i palmowe.


Najważniejszą uroczystością kościelna Niedzieli Palmowej są procesje z palmamii. Procesje te, jako pierwsi obchodzili, już w IV w., chrześcijanie jerozolimscy. Później w V i VI w. przyjęły się one także w Kościele zachodnim. Sam zaś obrzęd święcenia gałązek zielonych  czyli palm wielkanocnych, wprowadzono do liturgii Niedzieli Palmowej w XI w.

 

W  całej Polsce, w Niedzielę Palmową do wszystkich kościołów podążają wierni z palmami w ręku. Święci się je na każdym nabożeństwie, a po sumie (głównym nabożeństwie niedzielnym) odbywają się uroczyste procesje z palmami. Potem przynosi się je do domów na błogosławieństwo boże i aby zdobiły nasze mieszkania i stoły w okresie świątecznym.

 

Palmy - najczęściej w Polsce spotykane - to pionowe bukiety i bukieciki, różnej wysokości, w których koniecznie muszą znaleźć się gałązki wierzbowe o tej porze roku okryte srebrzystymi, puszystymi baziami (zwanymi także kotkami lub bagniątkami). Wierzba uważana jest bowiem za roślinę miłującą życie, ponieważ rośnie w najgorszych nawet warunkach, łatwo się przyjmuje, a ucięta, włożona do wody gałązka wierzbowa  i nawet pozostawiona w wilgotnym kącie wierzbowa miotła,  szybko wypuszczają zielone listki; symbolizuje więc  zmartwychwstanie i życie.


Do palmy wkłada się także rośliny wiecznie zielone: gałązki tui, świerku, bukszpanu, borówek leśnych, cisu a przybiera się ją jeszcze kolorowymi wstążeczkami i suszonymi lub sztucznymi kwiatkami.


Bardzo popularne są w Polsce palmy wileńskie, mające kształt kolorowych wysmukłych bukietów lub barwnych pałek (zwanych wałkami), różnej wysokości i grubości, z misternie układanych suszonych kwiatów, farbowanych kłosków różnych traw i mchów. Niegdyś ten typ palm występował głównie w okolicach Wilna oraz na przygranicznych terenach polsko – litewskich. Obecnie palmy wileńskie są znane w całej Polsce.


W kilku regionach Polski: w Karpatach Zachodnich, na Ziemi Sądeckiej i Tarnowskiej, w okolicach Myślenic, Bochni i Wieliczki, a także w Polsce północno - wschodniej, na Kurpiach robi się palmy szczególnie piękne, wysokie i okazałe, bo osiągające niekiedy 2 i 3 metry wysokości. Te wysokie palmy występują w dwóch zasadniczych odmianach. Na południu Polski są to pęki długich prętów wierzbowych, leszczynowych lub wiklinowych, w kilku miejscach przewiązanych giętką wierzbową wicią, zwieńczone wielkim barwnym bukietem - czubem z kwiatów bibułkowych, wierzbowych bazi, bukszpanu i świerku oraz długich kolorowych wstążek. Na szczycie takiej palmy umieszcza się zazwyczaj pozłocisty krzyżyk. Palmy kurpiowskie natomiast przypominają wysokie kwietne słupy, na całej długości ozdobione zielenią i  kolorowymi kwiatami z bibuły.

 

 W tradycji Kościoła palma symbolizuje zarówno męczeństwo jak i tryumf, a zatem i Mękę i chwalebne Zmartwychwstanie Jezusa oraz nieśmiertelność duszy ludzkiej. Procesje z palmami wyrażają więc głębokie treści religijne. Są jednak również pięknym widowiskiem, zwłaszcza w tych regionach i miejscowościach, które słyną z palm wysokich,  np. w Łysych na Kurpiach, w Lipnicy Murowanej, czy w Tokarni k. Myślenic.


Procesja w Tokarni, w Niedzielę Palmową, idąca  wokół drewnianego, zabytkowego kościoła, zasługuje na uwagę także i dlatego, że połączona jest z wożeniem drewnianej figury Chrystusa jadącego na osiołku. Obrzęd ten i wizerunek Chrystusa zwano niegdyś Jezuskiem Lipowym, Dębowym  lub Palmowym.


Procesje z Jezuskiem Palmowym, w przeszłości odbywające się we wszystkich kościołach i na dziedzińcach kościelnych, znane były w Polsce już w XV w. Pisał  o nich wspomniany wcześniej Mikołaj Rej z Nagłowic. Wózeczki z umieszczoną na platformie figurą Jezusa ciągnęły najznaczniejsze osobistości (w Krakowie np. rajcy miejscy i najzamożniejsi mieszczanie), a towarzyszące im tłumy wołały :Hosanna!  i rzucały pod koła wózka kwiaty i gałązki wierzbowe. Podniosły ten zwyczaj dość szybko jednak zmienił się w hałaśliwą zabawę, podczas której krzyczano niepobożnie:

 

Jedzie Jezus, jedzie
Weźmie żur i śledzie,
Kiełbasy zostawi i pobłogosławi.

 

Wobec czego, w 1780 r., władze kościelne wydały zakaz wożenia figurki, zwłaszcza w kościołach, i z czasem zaniechano tego zwyczaju. Pozostała po nim, pochodząca z Szydłowca, XVI - wieczna rzeźba Jezusa jadącego na ośle, znajdująca się w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie i odbywający się w Tokarni obrzęd   Jezuska Palmowego (wożenia figurki Chrystusa podczas procesji z palmami), który  po ostatniej wojnie, po  przeszło dwustu latach przerwy, reaktywowany tam został, przez miejscowego proboszcza.

Z Niedzielą Palmową związane były także inne ciekawe zwyczaje, które zachowały się do naszych czasów. Należą do nich np. krakowskie  pucheroki  ( od łacińs. puer = chłopiec) znana  już w XVII w. - zwyczajowa kwesta przedświąteczna krakowskich żaków. W Niedziele Palmową, w Krakowie, pod kościoły przychodzili uczniowie i studenci zwani żakami,  stawali na dziedzińcu kościelnym, formowali tam szpalery i oczekiwali na wychodzących z nabożeństwa Krakowian. Gdy tylko ich ujrzeli zaczynali recytować ułożone przez siebie, rymowane  teksty, mówiące o trudach i niedolach studenckiego życia, ale zawierające także przechwałki i żarty. Zbierali za to datki pieniężne, za które kupowali sobie jedzenie i grzane piwo.
Z czasem zwyczaj ten zawędrował na wieś i dotychczas występuje w  Kibicach (w XVII i XVIII w. istniała tam szkoła dla chłopców będąca  filią Akademii Krakowskiej) i Zielonkach pod Krakowem. W Niedzielę Palmową chodzą tam grupki uczniów szkół podstawowych, przepasanych słomianymi powrósłami, z umazanymi sadzą twarzami, w wysokich, stożkowatych czapkach ze słomy, przybranych mnóstwem bibułkowych wstążeczek. Obchodzą wszystkie domy i w każdym wygłaszają wesołe, chociaż czasem pozbawione sensu wierszyki:

Ja mały żaczek
wylazłem na pniaczek
a z pniaczka na beczke
stłukłem se pupeczke,
a z tej beczki
baran i owieczki,
a z tego barana mliko i śmietana
a z tej śmietany kościół murowany ..

 

wołają pucheroki i ciągną dalej swą długą orację prosząc o datki:

 

Powiadała mi świnia,
Żeście jej zabili syna.
Gospodyni weźcie noża ostrego
i utnijcie kawał nieboszczyka tego,
ale tnijcie daleko od ręki,
byście sobie nie zadali męki.
Dajcie sera, jabłek i trochę grosiwa,
by we święta wielkanocne
była dobra moja godzina.
Jak mi dacie jajek pięć
to będę wasz zięć.
Jak mi nic nie dacie to mnie pogniewacie
i wam garnki porozbijam co na płocie macie!

 

W każdym domu kwestujący uczniowie przyjmowani są gościnnie i z sympatia, a gospodynie częstują ich ciastem, a do wyłożonych sieczką koszyczków wkładają jajka na zbliżające się święta wielkanocne. W ostatnich latach w pochodach pucheroków  chodzą również dziewczynki.

 

W tradycji ludowej, palma – gałązka zielona jest symbolem sił witalnych i życia, corocznej odnowy roślin i zapowiedzią ich kwitnienia i owocowania. Z palmami, którym przypisywano niezwykłe właściwości dobroczynne, życiodajne, lecznicze i  magiczne łączyły się różne zwyczaje.

 

Jeszcze i dzisiaj, chociaż już tylko dla żartu, połyka się wyjęte z palmy bazie co podobno ma chronić od wiosennych przeziębień i bólu gardła. O zwyczaju tym wspominał nawet  Mikołaj Rej z Nagłowic.  W całej niemal Polsce smagano się poświęconymi w kościele palmami, dla zdrowia i urody. Wołano przy tym zawsze:

 

Palma bije, nie zabije
(lub – w innej wersji) palma bije nie ja bije,
za tydzień Wielki Dzień
za sześć noc Wielkanoc


W wielu domach zwłaszcza na wsi, gdzie mieszkają starsi ludzie przywiązani do tradycji, wkłada się palmę za święty obraz lub przybija ją nad drzwiami wejściowymi, aby chroniła od pożaru i wszelkiego zła.

 

Na południu Polski, na Ziemi Sądeckiej i Rzeszowskiej, w okolicach Tarnowa, cząstki palmy lub zrobione z palm krzyżyki, w Niedzielę Wielkanocną lub w Wielkanocny Poniedziałek, wcześnie rano, wbija się  w zagony, w polu i ogrodzie, aby błogosławiły zasiewom, broniły je od gradu i szkodników.

 

Palma pozostała dotychczas ważnym atrybutem świąt Wielkanocnych. Gdy nadchodzi Niedziela Palmowa w całej Polsce  robi się kolorowo i zielono od palm. Pełno ich  przy kościołach, w koszach ulicznych sprzedawców, na targowiskach, w sklepach z pamiątkami i kwiaciarniach. Zdobią stoiska i witryny sklepowe i przypominają , że Wielkanoc jest już bardzo blisko, że rozpoczęły się już najważniejsze obchody tego święta.

Wielki Tydzień

Jest to poprzedzający Wielkanoc ostatni tydzień Wielkiego Postu,  pomiędzy dwoma  wielkimi niedzielami Palmową i Wielkanocną. Wszystkie kolejne dni tego tygodnia noszą zwyczajowo określenie Wielki (Wielka Środa, Wielki Czwartek itd.). Tydzień ten bowiem, poprzedzający największe w roku święto kościelne, charakteryzuje się bardzo bogatą liturgią. Obfituje także w liczne tradycje ludowe, zwyczaje domowe i intensywne przygotowania świąteczne.

W całej Polsce Wielki Tydzień jest – tradycyjnie- czasem wzmożonej pobożności i praktyk religijnych ( takich jak rekolekcje, udział w nabożeństwach pasyjnych, spowiedź wielkanocna, pobożne nawiedzanie świątyń). Ale jest to również czas zakupów, ostatnich, wiosennych porządków, świątecznego gotowania, pieczenia, kraszenia jajek i innych świątecznych przygotowań.
Najbogatsze w obrzędy i zwyczaje są ostanie trzy dni Wielkiego Tygodnia. W Kościele dni te : Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielka Sobota, i wszystkie związane z nimi nabożeństwa i uroczystości religijne zwane są Triduum Świętym, Wielkanocnym lub Paschalnym.

  W Wielki Czwartek we wszystkich kościołach zawiązuje się dzwony. Na znak żałoby zastępują je kołatki. Liturgia nabożeństw wielkoczwartkowych ma upamiętniać Ostatnią Wieczerzę i ustanowienie Eucharystii.
Na pamiątkę umycia nóg apostołom przez Chrystusa, przed ostatnią, wspólną z nim i wieczerzą, idąc za Jego przykładem, biskupi, a niegdyś także królowie i wielmoże polscy obmywali nogi dwunastu nędzarzom. Był to znak chrześcijańskiej pokory, miłości bliźniego i braterstwa. Biedaków tych zawsze hojnie obdarzano i ugaszczano. Legenda głosi, że przyjmował ich z najwyższymi honorami i sam usługiwał im przy stole, ostatni, polski król  Stanisław August Poniatowski. Co roku w archikatedrze warszawskiej, obrzęd obmycia nóg biednym i bezdomnym odprawia prymas Polski. Każdego roku w Rzymie, w bazylice św. Piotra, myje i całuje nogi dwunastu starcom papież - sługa, sług bożych, czyni to także papież Polak – Jan Paweł II.
  Podczas wieczornej ciemnej jutrzni, w kościołach gasi się kolejno świece na ołtarzu, po czym kapłani uderzają mszałami o pulpity na znak chaosu, jaki nastąpił wśród apostołów kiedy żołnierze rzymscy pojmali Chrystusa i gdy opuścili Go przerażeni uczniowie. Ten poważny obrzęd bywał niegdyś pretekstem do zabawy dla skorej do psot młodzieży, która z trudem znosiła wielkopostna i wielkotygodniowa powagę. Obecni w kościele chłopcy idąc, rzekomo, za przykładem księży, wszczynali wielki hałas tłukąc kijami w ławki, ku zgorszeniu kapłanów, służby kościelnej i modlących się wiernych. Biegali później po wsi, waląc kijami w płoty i furtki i wołając, że wyganiają diabła. Zwyczaj ten jednak został prawie zupełnie zarzucony i występuje sporadycznie.
Zachował się natomiast (głównie w Polsce południowo – wschodniej, np. w Pruchniku n.Sanem stary zwyczaj niszczenia, wieszania lub palenia Judasza, opisywany już w XVII i XVIII- wiecznych źródłach.
Zwyczaj ten w pięknej i godnej naśladowania formie, utrzymuje się na Ziemi Sądeckiej. W Wieli Czwartek, chłopcy i mężczyźni uprzątają  ogrody i obejścia ( należy to do ich zwyczajowych obowiązków, ponieważ kobiety i dziewczęta zajęte są zupełnie innymi , domowymi pracami), wszystkie zeszłoroczne śmiecie, zeszłoroczne liście i rupiecie zgarniają w wielki stos, który podpalają wraz z zapadnięciem zmroku. Te  płonące wieczorem ogniska nazywa się paleniem Judasza. Ogień pojawiające się w pobliżu czystych i uprzątniętych domów, jest sygnałem, że rozpoczęte zostały uroczyste obchody świąt Wielkanocnych.

Wielki Piątek jest w Kościele dniem najgłębszej żałoby. Wyraża ją cała wielkopiątkowa liturgia.
Po południu w bocznych nawach wszystkich świątyń odsłaniane są Groby Chrystusa. Obyczaj ten ma już w Polsce kilka wieków tradycji, a Groby Pańskie urządzane są z wielkim staraniem  i troską o ich jak najpiękniejszy przystrój. W przygotowaniach Grobów czynny udział biorą parafianie. Dzięki temu Groby Chrystusa, tonące w kwiatach i często z symbolami narodowymi, wzbudzają podziw wszystkich odwiedzających kościoły. Zwyczaj pobożnego ich odwiedzania, zwany potocznie chodzeniem na Groby związał się bowiem trwale z polską tradycją wielkanocną.
Z tradycją polska tradycją świąteczną - wielkanocną związany jest także obyczaj straży grobowych. Co roku zaciągają je ochotniczo strażacy , żołnierze i przedstawiciele różnych organizacji.
W Pruchniku nad Sanem np. straż przy Grobie Chrystusa zaciągają Kilińszczacy, w historycznych strojach narodowych, w kontuszach, w pięknych pasach tkanych, z wiszącymi u nich szablami. Są to członkowie organizacji patriotycznej, założonej tu w 1892 r.
Ale najciekawsze w całej Polsce straże wystawiane są w regionie rzeszowskim, głównie w okolicach Przeworska i Łańcuta, w Radomyślu, Giedlarowej, Rzeczycy i Woli Rzeczyckiej, w Gniewczynie, Sarzynie i Grodzisku, Nazywa się je turkami lub turkami wielkanocnymi .Do straży tych zgłaszają się ochotniczo młodzi mężczyźni wyćwiczeni w mustrze, a więc tacy, którzy odbyli już służbę wojskową. Oddziały straży grobowych liczą po kilkadziesiąt osób i dzielą się na grupy trzymające kolejno warty przy Grobie. Przy zmianie warty, odbywającej się w rytmie wojskowych zwrotów pada zawsze komenda Bogu pokłon.
Grupy turków  z różnych miejscowości rywalizują pomiędzy sobą strojem, jego ozdobami, wojskową sprawnością. Jedne noszą wizytowe garnitury lub galowe mundury wojskowe, czasem z elementami mundurów historycznych Księstwa Warszawskiego, przybrane wstęgami i kwiatami; inne grupy (np. z Radomyśla) prezentują stroje orientalne: szarawary, jedwabne, barwne bluzy, wysokie stożkowate czapki (ci mają zwykle również wielkie sztuczne, czarne brody). Każde ugrupowanie ma swego komendanta zwanego barabaszem, adiutantów – kogutów, doradców, doktora, kwatermistrza i zwykłych, szeregowych turków. Legenda łączy zwyczaj turków wielkanocnych  z odsieczą wiedeńską i pogromem pogańskich Turków przez Polaków – chrześcijan.
Oddziały turków stoją  przy Grobie Chrystusa, aż do Rezurekcji, zaś po nabożeństwie popisują  się perfekcyjnie wykonaną musztrą, która odbywa się najpierw na dziedzińcu kościelnym, a następnie pod plebanią, dokąd udają się idąc w wojskowym szyku, aby złożyć życzenia księdzu proboszczowi i wręczyć mu świąteczny gościniec, kosz jaj i wędliny domowej roboty.
W pierwszy i drugi dzień Wielkiej Nocy, w Niedzielę i Poniedziałek, turki obchodzą wszystkie domy i składają życzenia świąteczne mieszkańcom swojej wsi.
Ten piękny zwyczaj kultywowany  jest dotychczas. Co roku bowiem dzięki staraniom księży proboszczów i katechetów, formują się oddziały małych turków – złożone z dzieci i młodzieży. Małe turki w kostiumach przypominających ubiory centurii rzymskich lub w strojach polskich z elementami mundurów kawaleryjskich, co roku, wraz z dorosłymi, pełnia  straż przy Grobie Chrystusa, wcześniej zaś pilnie ćwiczą się w mustrze, aby z czasem godnie zastąpić swych ojców i starszych braci.

W Wielkim Tygodniu, a przede wszystkim w Wieki Piątek, w sanktuariach zwanych kalwariami  i w niektórych przyklasztornych kościołach  odbywają się widowiska pasyjne.
Kalwarie to zespoły architektoniczne świątyń, kaplic, stacji i ścieżek Męki Pańskiej, często budowane na wzgórzach, aby przypominały krajobraz jerozolimski. Wznoszono je po to, aby umożliwić wiernym, którzy nie  zawsze mogli pielgrzymować do Ziemi Świętej, jak najpełniejsze przeżycie misterium Męki i Śmierci Chrystusa.
Kalwarie powstawały w wielu krajach Europy i najczęściej wzorowane były na XV - wiecznej kalwarii hiszpańskiej w Kordobie. Do architektury kalwarii kordobiańskiej nawiązuje również najstarsze, największe i najsłynniejsze, XVIII-wieczne polskie sanktuarium pasyjne pod wezwaniem Matki Boskiej Anielskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Do bardziej znanych kalwarii polskich należą sanktuaria w Górze Kalwarii (pod Warszawą), w Kalwarii Pacławskiej (koło Przemyśla) i w Górce Klasztornej (koło Piły). We wszystkich odgrywane są wielkie parateatralne widowiska, których treścią są opisane w Biblii dzieje  Męki Chrystusa. Z widowisk tych słynie zwłaszcza Kalwaria Zebrzydowska, gdzie co roku, w Wielkim Tygodniu przybywają tłumy pątników i turystów, z całej Polski i z zagranicy.
  Przez kilka dni, począwszy od Niedzieli Palmowej  i następnie w  Wielką Środę, Wielki Czwartek i Wielki Piątek, tłumy wiernych mogą być świadkami wydarzeń znanych z Pisma Świętego: wjazdu Chrystusa do Jerozolimy, wygnania kupców ze świątyni, Ostatniej Wieczerzy, czuwania w Ogrojcu, zdrady Judasza i pojmania Chrystusa, sądu u Piłata, drogi na Golgotę i ukrzyżowania. Ostanie i najważniejsze widowisko odbywa się w Wielki Piątek. Rzesze wiernych idących z dźwigającym krzyż Chrystusem mogą widzieć wszystkie Jego trzy upadki, spotkania z Matką, z miłosierną Weroniką i  Szymonem Cyrenejczykiem. Odprowadzają Go aż do kaplicy Ukrzyżowania. Wchodzi do niej aktor grający postać Jezusa, słychać uderzenia młotów, a ojciec przeor czyta zebranym Ewangelię o Męce Pańskiej.

Wielki Piątek jest w całej Polsce dniem skupienia, powagi, wzmożonej pobożności i gorliwych praktyk religijnych. Jest także dniem ścisłego postu. Zgodnie z zaleceniami Kościoła należy zrezygnować w tym dniu nie tylko z jedzenia potraw mięsnych, ale również zachować post co do ilości spożywanych pokarmów: tylko raz w ciągu dnia można zjeść do syta. Na postny obiad wielkopiątkowy jada się więc zwykle śledzia z kartoflami w mundurkach, postny żur z kartoflami, gotowaną lub smażoną rybę. Niektóre bardzo pobożne osoby przez cały ten dzień, dobrowolnie wstrzymują  się od jedzenia i picia lub piją tylko czystą wodę i spożywają trochę suchego chleba.
Jednocześnie Wielki Piątek jest dniem bardzo intensywnych przygotowań domowych, a przede wszystkim dniem kraszenia jaj na święcone oraz wielkiego gotowania i pieczenia. Wszystkie bowiem przysmaki na wielkanocny stół powinny być gotowe już w Wielki Piątek, a najpóźniej w Wielka Sobotę przed południem.
Przede wszystkim należy przygotować kolorowe jajka, których nie może zabraknąć ani na świątecznych stołach, ani w koszyczkach, które w Wielką Sobotę zanosimy do poświęcenia w kościele.
Barwne jaja wielkanocne nazywamy kraszankami, malowankami lub byczkami - jeśli malowane są gładko (bez wzoru) na różne kolory. Niegdyś farbowano je w barwnikach, naturalnych, roślinnych. Wywar z kory dębowej dawał kolor czarny, z łusek cebuli różne odcienie barwy żółtej i brązu, sok z buraków – kolor różowy itp. Ostatnio barwi się je w kupowanych w sklepie, specjalnie do tego celu przeznaczonych, syntetycznych farbach spożywczych. Natomiast jajka pokryte wzorem noszą nazwę pisanek - wzór pisze się na nich woskiem.
Potocznie jednak wszystkie barwne jaja wielkanocne, bez względu na to w jaki sposób są zdobione nazywamy pisankami. A są one nie tylko ozdobą stołów, ale także świadectwem ciągłości naszych obyczajów i tradycji.
Na całym bowiem świecie, także na ziemiach słowiańskich, w tym i polskich, od najdawniejszych czasów  jajko było symbolem życia, siły, miłości i płodności. Czczono je wierząc, że posiada wiele właściwości dobroczynnych życiodajnych..
Pierwsze znaleziska pisanek (glinianych i skorup jaj) na ziemiach polskich pochodzą z X w., z wykopalisk prowadzonych w okolicach Opola i Wrocławia, a zapisy o i właściwościach leczniczych pisanek i cudownych uzdrowieniach dokonanych za ich sprawa (np. odzyskaniu władzy w nogach) znajdują się w XIII kronikach i w Żywotach Świętych  (opisane  tam zostało cudowne uzdrowienie chłopca, za przyczyną św. Jadwigi Śląskiej, kiedy podniósł pisankę  leżąca na grobie świętej; jest to również dowód na stosowanie jaj w obrzędach zadusznych).
Z jajkiem wiązały się liczne wierzenia ludowe. Pamiętają  o nich jeszcze starsi ludzie, zwłaszcza urodzeni i wychowani na wsi. Wierzono tam powszechnie, że jaja mogą odwracać wszelkie nieszczęścia i niweczyć zło. Dlatego też zakopywano jajka pod węgły budowanych domów, rzucano je w płomienie podczas pożaru, a przed rozpoczęciem prac wiosennych kładziono je w bruzdy zagonów, w polu i ogrodzie. Wierzono, że kto umyje się wodą  z miski na dnie której leżała pisanka, zachowa zdrowie i urodę. Wierzono, że skorupki pisanek położone pod drzewami owocowymi zapewnia obfitość jabłek, gruszek i śliwek, zmieszane z karmą dla drobiu sprawią, że kury będą się dobrze niosły, a kurczęta, kaczęta i gąsięta będą się dobrze i zdrowo chowały. Gotowane lub smażone jajka dawano zawsze pasterzom, którzy po raz pierwszy wiosną wypędzali bydło na trawę, aby ochronić ich, a także ich stada przed wilkami, chorobami złymi czarami. Toczono jaka po grzbietach i bokach krów oraz koni, aby były zdrowe gładkie i okrągłe jak jajko. Takie i podobne  praktyki można długo wyliczać.
Przede wszystkim jednak, zgodnie z tradycja chrześcijańską, jest jajko wielkanocne znakiem życia oraz symbolem Chrystusa Zmartwychwstałego.

Przygotowanie i zdobienie jaj wielkanocnych to temat odrębny i bardzo ciekawy.
  W Polsce już od wieków znane były i stosowane różne techniki zdobnicze, różne metody dekorowania jaj wielkanocnych.
Najprostsza z nich i dotychczas najczęściej stosowana - to po prostu farbowanie jaj w barwnikach naturalnych lub syntetycznych barwnikach spożywczych, a w ostatnich czasach także malowanie np. farbami wodnymi, co z wielkim zapałem i przejęciem robią dzieci.
W wielu regionach Polski: na całym szerokim pasie ziem wschodnich, od Ziemi Białostockiej, po Lublin, Rzeszów i Zamość, także na Kurpiach i w Polsce centralnej - na Mazowszu, w regionie rawsko - opoczyńskim, kieleckim i radomskim zdobi się jaja wielkanocne odwieczną techniką batiku, czyli roztopionego wosku pszczelego, którym przy pomocy specjalnego pisadełka, w formie cieniutkiego lejka, wykonuje się (czyli pisze) wzór na skorupce jajka. Następnie zanurza się je w letnim barwniku, a po ufarbowaniu i wysuszeniu ściera wosk. W efekcie uzyskuje się wzór biały, lub żółtawy (w naturalnym kolorze skorupki), na tle czarnym, czerwonym,  lub i innej barwy, bo miejsca pokryte woskiem nie ufarbują  się. Natomiast pisankę wielobarwną otrzymuje się pisząc jej wzór stopniowo i wkładając ją kilkakrotnie do różnych barwników, zaczynając od najjaśniejszego. Niekiedy zdobiono jajka wytrawiając barwnik kwasem naturalnym np. sokiem z kwaszonej kapusty lub serwatką.
Piękne efekty uzyskuje się dekorując jajka wielkanocne tzw.  technika rytowniczą. Polega ona na tym, że na ufarbowanym, zwykle na ciemny kolor jajku, ostrym narzędziem (np., cienkim nożykiem, blaszką , żyletką lub szpilką) wyskrobuje się różne wzory. Celują w tym zwłaszcza artystki ludowe ze Śląska, które potrafią wyczarować na skorupkach jaj wielkanocnych piękne kompozycje z kwiatów i wici roślinnych, a czasem także różne sentencje i teksty powinszowań.
W kilku regionach Polski(np. na Kurpiach i w Łowickiem) dekoruje się jajka wielkanocne oklejając ich skorupki rdzeniem (tzw.duszą) z  sitowia i skrawkami włóczki,  z której niegdyś tkano na ręcznych warsztatach domowych tkaniny odzieżowe (miedzy innymi barwiste łowickie pasiaki), a która obecnie używana jest do wyrobu tkanin dekoracyjnych w tradycyjnych kolorach i wzorach.
W Łowiczu i wsiach podłowickich, słynnych niegdyś z pięknych dekoracji wnętrz, a przede wszystkim z kolorowych wycinanek z glansowanego papieru, które dla ozdoby, w czas świąteczny przyklejano do ścian i belek stropowych, robi się na Wielkanoc dzbanuszki z wydmuszek jaj i okleja je miniaturowymi, barwnymi wycinankami
Bajecznie kolorowe pisanki o tradycyjnych, misternie skomponowanych wzorach, wykonywane dotychczas przez wiele artystek ludowych, są świadectwem żywych w Polsce tradycji świątecznych. Są ciekawym  przejawem polskiej sztuki ludowej i plastyki obrzędowej. Artystki z różnych regionów sztuki tej uczą się od swych matek i babek, same z kolei przekazują ją własnym dzieciom.

Ale nie tylko jaja – kolorowe pisanki  przygotowywano na świąteczne stoły; trzeba było również przyrządzić wszystkie świąteczne smakołyki. W Wielki Piątek, w  dzień najsroższego postu, we wszystkich domach snuły się smakowite zapachy wędzonych wędlin, pieczonych mięs, aromaty przypraw korzennych i świeżego ciasta. A  wygłodzeni smakosze wzdychali :

Dobre placki przekładane
i kiełbasy nadziewane,
daj mi Chryste dożyć tego ,
daj doczekać święconego !

- bo przed Rezurekcją (uroczystą mszą w Niedzielę Wielkanocną) niczego nie wolno było nawet skosztować. A gdy już wszystkie przysmaki wielkanocne były gotowe wynoszono je do komór i spiżarni, a te zamykano na klucz. W oczekiwaniu na wielkanocną ucztę można wiec było tylko  pobożnie  wzdychać:

Będę Cię chwalił żeś jest dobry Panie,
Gdy sobie podjem szynki na śniadanie!

Dłużący się czas oczekiwania na święto i na świąteczną obfitość, młodzież skracała sobie zabawą nazywaną pogrzebem żuru i śledzia. Zabawa ta znana była w całej Polsce. Garnek z żurem zmieszanym z różnymi śmieciami oraz rybi szkielet wieszano na drzewie, po czym  strącano je, a skorupy i rybie ości grzebano pod drzewem. Znieważano i symbolicznie uśmiercano żur za to , że - jak pisał w XVIII w. Ksiądz Jędrzej Kitowicz, wielki koneser i kronikarz  obyczajów i tradycji polskich - ... przez sześć niedziel panował nad mięsem, morząc żołądki ludzkie słabym posiłkiem swoim. Zabawa ta (w wieszanie i pogrzeb żuru)  nigdy nie obywała się bez psot, np. bez oblewania żurem nie spodziewającego się niczego, młodszego kolegi –fuksa, bez krzyków, śmiechów, szamotaniny, a nawet bijatyki. Na wszystko patrzono przez palce; była to bowiem zapowiedź świątecznej wesołości, a przede wszystkim  uciech stołu i podniebienia.


Wielka Sobota  kończąca  Triduum Paschalne, wigilia – przedświęcie Wielkanocy jest dniem błogosławieństw  przeznaczonym  na święcenie wody , ognia, cierni i pokarmów wielkanocnych.
Przed wielkanocną, wieczorną mszą w kościołach święci się ogień, ciernie i wodę chrzcielną . Wierni mogą w tym dniu zaczerpnąć sobie i zabrać do domu poświęcona wodę, którą w wielkich kadziach wystawia się dla nich na dziedzińcu kościelnym.
Niegdyś od poświęconego ognia zapalano świece i pochodnie, a poświęcony ogień zanoszono do domu. Od niego zapalane domowe ogniska i lampy, rozżarzano hubkę i z dymiąca obchodzono dom oraz całe gospodarstwo, a zwłaszcza kojce z młodym przychówkiem, z cielętami i kurczętami. Dom i oborę kropiono przyniesioną z kościoła woda święconą i rozsypywano w nich trochę poświęconych cierni, których – jak powiadali starzy ludzie - czarownice bały się jak ognia. Wieczorem ogarki świec, ciernie i kawałeczki huby rozrzucano po polu i ogrodzie - na urodzaj, pomyślność i na błogosławieństwo boże.
Od wieków Wielka Sobota jest dniem przeznaczonym na święcenie pokarmów. W przeszłości święciło się wszystkie potrawy przygotowane na wielkanocne śniadanie (dlatego nosi ono nazwę święconego).
Święcono jaja, mięsa oraz ciasta, ustawione na wielkim, pięknie nakrytym stole przy którym zbierali się wszyscy domownicy i w podniosłym  nastroju oczekiwali przybycia księdza.
Mieszkańcy wsi nieśli jadło, do poświęcenia, do najbogatszych sąsiadów , mających w swych domach obszerne świetlice, albo ustawiali je na placykach wiejskich, pod krzyżami i kapliczkami przydrożnymi, albo na dworskich dziedzińcach i gankach i tam czekali  na przybycie księdza i na świecenie.
Natomiast zwyczaj święcenia jadła w kościele jest późniejszego pochodzenia. Ludzie ze wsi, obyczajem przodków, nieśli tam wszystko lub prawie wszystko co sobie na święta przygotowali: jaja, głowiznę, słoninę i kiełbasy, chleby i kołacze, osełki masła, kulki uformowane z utartego chrzanu i oczywiście sól. Wszystko to układano w wielkich koszach wysłanych serwetami, lub czystym, białym płótnem.
Obecnie, zarówno w miastach, jak i na wsi zanosi się do kościoła jedynie małe koszyczki z jajkiem, kawałkiem chlebem i  solą (którymi dzielić się będziemy i spożywać przed rozpoczęciem śniadania wielkanocnego) i koniecznie z barankiem – symbolizującym  Chrystusa zmartwychwstałego. Jest to praktyka powszechna niemal w całej Polsce. ( Wyjątek stanowiły niegdyś niektóre wsie na Pomorzu, gdzie zwyczaj święcenia jadła nie występował i na Śląsku , gdzie nie dzielono się jajkiem przed śniadaniem wielkanocnym)
  Po wszystkich tych ceremoniach kościelnych i ostatnich domowych przygotowaniach, wieczór wielkosobotni  - tak jak i w przeszłości - jest już początkiem święta Zmartwychwstania i zgodnie z tradycją winien być wytchnieniem po trwającej wiele dni krzątaninie, upływać w spokoju i radości, w  lśniących świąteczną czystością domach.

22 marca i 25 kwietnia Wielkanoc - Wielka Niedziela

Wielkanoc, w pierwszych wiekach nazywana Paschą, jest największym, najstarszym, bo najwcześniej ustanowionym i najuroczyściej obchodzonym świętem wszystkich chrześcijan odprawianym na pamiątkę Zbawczej Męki i Śmierci i przede wszystkim Chwalebnego Zmartwychwstania Chrystusa. Najstarsze  wzmianki źródłowe o obchodach Wielkanocy - chrześcijańskiej Paschy,  znaleźć można we wczesnych pismach pisarzy chrześcijańskich – ojców Kościoła , z II i przełomu II i III w., Tertuliana, św.Ireneusza i Hipolita.

Nazwa Pascha pochodzi od żydowskiego Pesach – święta wiosennego, obchodzonego pomiędzy 14 i 22 dniem miesiąca nisan (według  starożydowskiego kalendarza mojżeszowego), podczas wiosennej pełni księżyca. Wówczas to w świątyniach kapłani składali ofiary z koźląt i wybranych jednorocznych baranków. Starozakonni Żydzi dziękowali za pierwsze wiosenne zbiory jęczmienia i uroczyście ucztowali. Święto Pesach odprawiał pobożnie, każdego roku Jezus Chrystus i wszyscy Jego krewni. To właśnie na święto Pesach przybył wraz z uczniami do Jerozolimy, tam spożył z uczniami Ostatnią Wieczerzę, tam został pojmany, osądzony, skazany na śmierć  i ukrzyżowany, tam zmartwychwstał.

Święta wiosenne, podobne do żydowskiego Pesach, przed przyjęciem chrześcijaństwa,  miały wszystkie ludy rolnicze Europy i Azji.
W symbolice i obchodach chrześcijańskiej Paschy, nazwanej później  Wielkanocą przetrwały więc pewne ślady odwiecznych wierzeń i mitów oraz relikty pradawnych świąt powitania wiosny i kultu roślin, odradzających się po zimowej wegetacji. Wszystkie te relikty związane jednak zostały z tradycją  i symboliką chrześcijańską świąt  Wielkanocy.

Wielkanoc zalicza się do świąt tzw. ruchomych, ponieważ każdego roku przypada po inną nieco datą. Zgodnie z ustaleniami soboru nicejskiego w 325 r., obchodzimy Wielkanoc pomiędzy 22 marca i 25 kwietnia, w pierwszą niedzielę, po pierwszej wiosennej pełni księżyca.

Święto Zmartwychwstania Chrystusa (obchodzone w porze wyraźnych już oznak wiosny) jest więc zarazem wielkim świętem wiosennym; jest  tryumfalnym świętem zwycięskiego, nieustannie odradzającego się życia. Świętem wielkiej nadziei i wielkiej obietnicy : życia, po życiu, zmartwychwstania i nieśmiertelności. Wyraża bowiem najważniejsze kanony i tajemnice wiary. Mówi o tym, śpiewana we wszystkich kościołach, stara, polska pieśń rezurekcyjna:

Chrystus zmartwychwstan jest
Nam na przykład dan jest!
Iż mamy z martwych powstać
Z Panem Bogiem królować! Alleluja!

Obchody wielkanocne, wielkie święto Zmartwychwstania, rozpoczyna się uroczystą Rezurekcja, trzygodzinną mszą święta - jutrznią, połączoną z procesją. Mszę tę odprawia się w Wielką Sobotę o północy lub w Wielką Niedzielę o świcie. W Polsce dotychczas na nabożeństwie tym bywają tłumy.
 

W nocy z Wielkiej Soboty na Wielką niedzielę, a już szczególnie podczas procesji rezurekcyjnej słychać huk wystrzałów i pękających petard. Jest to salut na cześć Zmartwychwstałego Chrystusa, ale także zabawa dzieci i młodzieży trwająca nierzadko przez cały dzień.
Po Rezurekcji wszyscy udają się do domów na Święcone, na oczekiwaną od wielu dni ucztę wielkanocną. .
Poprzedza ja ceremonia dzielenia się poświęconym jajkiem ,  życzenia wzajemne zdrowia, powodzenia i radości, uścisk i pocałunek. Przypomina ona obrzęd dzielenia się opłatkiem w wigilię Bożego Narodzenia i jest tak samo wyrazem wzajemnej życzliwości, miłości i przyjaźni. Dopiero potem rozpoczyna się świąteczne śniadanie, trwające zwykle wiele godzin. Pierwszy dzień świąt – Niedzielę Wielkanocną spędza się głównie w gronie rodzinnym, przy zastawionym stole, aby razem z bliskimi cieszyć się wielkim świętem, a także sobą i dobrym  jedzeniem.
 

Polskie święcone słynęło  zawsze z obfitości, a stoły wielkanocne pełne  smakowitych potraw, którymi po dzień dzisiejszy szczyci się kuchnia polska,  nie tylko zachęcały do jedzenia, ale także radowały oczy. Zdobiły je nie tylko barwne specjały ustawione malowniczo na śnieżnobiałych obrusach, ale i kolorowe pisanki oraz bukiety i gałązki zielonego bukszpanu i pierwsze wiosenne kwiaty.
Pośrodku stołu królował zawsze baranek  zwany niegdyś agnuskiem, wyrobiony z wosku,  masła lub ciasta, a w czasach ostatnich najczęściej z masy cukrowej.
Zwyczaj ustawiania na świątecznym stole baranka z czerwoną chorągiewką wprowadził w XVI w. papież Urban V. W Polsce już w XVII w. opisywano agnuska jako świętość która w czas Wielkanocy musiała znaleźć się  każdym polskim dom; świętość której i w naszych czasach nie może nigdy zabraknąć na polskim święconem.

Obecne święcone nie ma  już dawnej, przesadnej często obfitości, ani  dawnego nadmiaru, kiedy to stoły, (zwłaszcza u bogaczy) uginały się  pod ciężarem  pieczonych na rożnie tusz sarnich i wołowych, szynek, nadziewanych prosiąt, ogromnych bab, mazurków  i innych ciast  oraz szlachetnych trunków. Jednakże i teraz na święta wielkanocne przyrządza się i podaje wiele doskonałych dań mięsnych i ciast.
Zgodnie z tradycją na święcone  jada się zwykle dania zimne: pieczone mięsa i wędliny, a przede wszystkim szynkę i różne kiełbasy oraz jaja na twardo z chrzanem. Na ciepło podaje się najczęściej żurek z kiełbasą, czasami bigos i - zawsze - białą kiełbasę, gotowaną lub pieczoną z cebulą. Po nich następują rozmaite wielkanocne ciasta.

Niegdyś  święcone nazywano śniadaniem  lub – dla jego obfitości – obiadem bez dymu lub przy jednym dymie. Znaczyło to, że składa się z przygotowanych wcześniej potraw, przyrządzonych do jedzenia  na zimno lub tylko przygrzewanych. Mówiono, że w tak wielkie święto jakim jest Wielkanoc, nie godzi się gotować, ani rozniecać wielkiego ognia pod kuchnią.
Do tradycyjnych, dawnych dań wielkanocnych należały pieczone w całości, nadziewane kaszą prosięta (specjał kuchni polskiej) i tzw. głowizna - zamarynowana i upieczona w całości głowa świńska, podawana z jajkiem na twardo w ryjku. Dzisiaj specjałów tych nie spotyka się już na wielkanocnych stołach. Nie brakuje na nich natomiast wędzonej i gotowanej szynki, kiełbas oraz różnych pieczonych mięs i drobiu. Pieczenie te (wołowe, cielęce lub wieprzowe np. schab , indyk czy kurczęta) są doskonałe zarówno na zimno z dodatkiem odpowiednich sosów, jak i na gorąco. Jeśli wiec nie odpowiada nam święcone typu zimny bufet, można  przygotować i podać je na ciepło, na  gorący świąteczny obiad.
 

Święcone polskie choć nie tak wystawne jak dawniej, zachowało swój uroczysty charakter. Nie zmieniła się również tradycyjna polska gościnność.  W święta chętnie zapraszamy gości i częstujemy ich domowymi przysmakami , bo jak donoszą XIX – wieczne źródła nie lubi Polak sam jeść czyli u codziennego stołu, czyli kiedy ma co lepszego , stąd rad niezmiernie gościowi.
Wesołe świąteczne ucztowanie  przerywały niegdyś gry i zabawy domowe z użyciem pisanek. Czasami jeszcze i teraz,  bawimy się walatkę  czy inaczej wybitkę polegającą na toczeniu jajek po stole albo stukanie się trzymanymi w rękach kraszankami. Zdobywa punkty i wygrywa ten, którego jajko najdłużej nie stłucze się podczas zabawy.

Na Górnym Śląsku, w pierwszy dzień Wielkanocy, mężczyźni i młodzieńcy zabawiali się kulaniem wajec (jajek)  z górki. W grze tej toczono jajko po deszczułce, starając aby wpadło do zagłębienia zwanego ducką.
Na Śląsku i Pomorzu, według niemieckiego obyczaju, przygotowywano niespodzianki dla dzieci. Były to koszyczki lub gniazdka z barwnymi jajami, słodyczami lub innymi prezentami, przynoszonymi - rzekomo - przez wiosenne zajączki. Miły ten zwyczaj rozpowszechnił się także i w innych regionach Polski.

25 grudnia Boże Narodzenie

Wielkie święto kościelne, które otworzyło nową erę w dziejach ludzkości. Do liturgii kościoła wprowadzone zostało w połowie IV w. Po staropolsku zwano je Godami  lub Godnimi, Godnymi Świętami – a więc świętem wielkim, takim które trzeba, godzi się obchodzić jak  najuroczyściej.

 

Niegdyś dzień ten upływał w atmosferze powagi, spokoju, modlitwy  i skupienia. W rodzinach religijnych rozpoczynał od udziału w porannym nabożeństwie. Po powrocie z kościoła odpoczywano, raczono się świątecznymi smakołykami, spędzano czas na wypoczynku, rozmowach, śpiewaniu kolęd. Na wsi, dla uczczenia tak wielkiego święta, wstrzymywano się od wykonywania wszelkich prac gospodarskich i domowych (poza niezbędnym obrządkiem inwentarza żywego). Nie wolno więc było sprzątać, zamiatać, rąbać drew, przynosić wody ze studni, gotować, a nawet rozniecać ognia. Dozwolone było  jedynie podawanie przygotowanych jeszcze przed wigilia potraw. Nie wolno było także przeglądać się w lustrze, czesać i rozplatać warkoczy. Nie wolno było kłaść się spać w ciągu dnia (podobnie jak i w wigilię), aby nie ściągnąć na siebie choroby i żeby w lecie, w polu, nie pokładło się zboże.
25 - ego  grudnia, w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, nie urządzano wesel ani zabaw i poza najbliższą rodziną nie składano i nie przyjmowano wizyt. Obecnie zakazy te nie są już przestrzegane tak rygorystycznie jak w przeszłości. Dotychczas jednak pierwszy dzień świąt spędza się najczęściej w gronie najbliższych.

 

SZCZODRE DNI – od 26 grudnia (św. Szczepana) – do  6 stycznia (czyli święta Trzech Króli)
OBCHODY KOLĘDNICZE. W dawnych czasach i przede wszystkim na wsi, gdzie rytm życia i pracy we własnym gospodarstwie odmierzały zmieniające się pory roku i związany z nimi terminarz najważniejszych robót, gdzie w okresie zimowym nie było pilnych prac rolniczych i domowych, można było świętować Boże Narodzenie, przez całe dwanaście dni, aż do święta Trzech Króli. W kościele przez wszystkie te dni, przez cały cykl świąteczny, trwały nabożeństwa i ceremonie ku chwale Bożego  Narodzenia.
W domach  dni od Bożego Narodzenia do Trzech Króli nazywane Dwunastnicą, Koladką, Szczodrymi Dniami  lub Szczodrymi, Świętymi Wieczorami. .
Szczodre dni upływały na odwiedzinach sąsiedzkich, spotkaniach, pogawędkach, wspólnym śpiewaniu kolęd i wesołych zabawach. Wypoczynek stawał się udziałem nawet wiecznie zapracowanych kobiet - gospodyń domowych. Krótki dzień zimowy nie sprzyjał przędzeniu i tkaniu, tradycyjnym zajęciom kobiecym.  Zwyczajowo w tym właśnie czasie, w dni szczodre, prace te kończono przed zapadnięciem zmroku. Wierzono że wieczorną pora w domach i obejściach mogą snuć się jeszcze dusze zmarłych, z łaski bożej przebywające tu od wigilii, i że kręcące się wrzeciona i kołowrotki mogłyby wyrządzić im krzywdę. Wierzono także (np. na Podlasiu i we wschodniej części Mazowsza), że w przędzy potrafi ukryć się  diabeł, aby później, przez cały rok nękać ludzi i wyrządzać im szkody. Domy były świątecznie wysprzątane, a w spiżarniach nie brakowało świątecznych chlebów, placków i mięsa. Można więc było cieszyć się wypoczynkiem i świątecznym czasem.
Był to również czas  pochodów , zabaw i psot młodzieży. Zwyczajowo rozpoczynały się one w dniu  św. Szczepana, czyli w drugi dzień świąt ponieważ w samo Boże Narodzenie, w pierwsze święto, nie godziło się zakłócać powagi domów i ich nabożnego spokoju. W dzień św. Szczepana, w kościele podczas nabożeństwa święcono ziarna owsa i innego zboża, następnie obrzucano nim księdza i - z chóru kościelnego - i inne pogrążone w modlitwie osoby. Mówiono , że jest to pamiątka męczeńskiej śmierci świętego przez ukamienowanie. W rzeczywistości były to przede wszystkim figle i zabawy. Kawalerowie rzucali owsem w ładne dziewczęta, na dziedzińcu kościelnym wśród śmiechu i pisków obrzucały się nim dzieci, a po powrocie z kościoła do domu także domownicy i sąsiedzi, składając sobie przy tym życzenia świąteczne i - przede wszystkim - życząc sobie urodzaju. Ciskając w siebie garście poświeconego zboża wołano :

Mój Herodku za twe zbytki pójdź do piekła boś ty brzydki!

 

Ta (lub podobna) sentencja kończyła nieodmiennie wszystkie przedstawienia o królu Herodzie. Po skończonym występie aktorzy kłaniali się, życzyli wszystkim pomyślności w nadchodzącym roku i ugoszczeni oraz obdarowani przez gospodarzy drobnymi pieniędzmi, szli do kolejnego domu.
W obecnych czasach obchody kolędnicze w swych dawnych, tradycyjnych formach należą do rzadkości. Można natomiast zobaczyć ciekawe ich inscenizacje na pokazach, konkursach,  przeglądach zespołów regionalnych, imprezach folklorystycznych które każdego roku odbywają się w wielu, zwłaszcza turystycznych  miejscowościach. W tej więc formie ocalona została od zapomnienia oryginalna i ciekawa dziedzina folkloru polskiego. Ocalili ją dla potomności również  pisarze i poeci polscy XIX i XXw. Do tekstów misteriów kościelnych o Bożym Narodzeniu i wątków z jasełek ludowych sięgali bowiem tacy autorzy jak Teofil Lenartowicz, Lucjan Rydel, Władysław Anczyc, Leon Schiller. Ich utwory (zwłaszcza Pastorałka Schillera) po dzień dzisiejszy grane są na deskach wielu znanych, profesjonalnych polskich teatrów.

31 grudnia, 1 stycznia Sylwester i Nowy Rok

Dzień 31 grudnia, który jest Sylwestrem.Nazywamy tak również wszystkie nocne zabawy, bale i wznoszone o północy toasty.

Pochodzenie tej nazwy tłumaczy legenda. Według proroctwa Sybilli w 1000-cznym roku miał nastąpić koniec świata, za sprawą latającego potwora, ognistego smoka Lewiatana. Legenda głosiła, że potwór ten, śpiący w lochach Watykanu, uwięziony tam przez papieża Sylwestra I ( pontyfikat a IV w.), zakneblowany papieską pieczęcią, zbudzi się w nocy z 999/1000 rok, skruszy Pieczęć Rybaka, zerwie łańcuchy i ziejąc ogniem i siarką spali niebo i ziemię. Kiedy więc nastał rok 999, a kolejny papież przybrał imię Sylwestra II, w Rzymie i całej chrześcijańskiej Europie zapanowało wielkie przerażenia, stan który historycy nazwali Zdesperowani ludzie kryli się domach, z płaczem czynili pokutę w oczekiwaniu na koniec świata i nieuchronną śmierć w płomieniachKiedy jednak nastała północ, a Lewiatan nie ukazał się na moście św. Anioła, a Watykan, Rzym i inne miasta pozostały nienaruszone, rozpacz i przerażenie przemieniły się w szaleńczą radość. Tłumy Rzymian wyległy na ulice i place, tańcząc, śmiejąc się, tańcząc w blasku rozpalonych pochodni i ognisk, ściskając się i pijąc wino. Zaś papież Sylwester II (tak jak później wszyscy jego następcy) udzielił błogosławieństwa - miastu i światu: na nowy rok, rozpoczynający się nowy wiek, na nowe tysiąclecie. Dlatego ostatni dzień roku i wszystkie nocne, szaleńcze zabawy, maskarady i uczty nazywamy Sylwestrem.

 

W Polsce zabawy i hulanki sylwestrowe są stosunkowo świeżej daty. Jeszcze w XIX w. należały do rzadkości, a urządzano je głównie w miastach i to w najbogatszych domach. Znacznie starsze od nich są natomiast są zwyczaje ludowe. W przeszłości, w Polsce i zwłaszcza na wsi, wieczór sylwestrowy przypominał nieco wieczór wigilijny, tyle że podczas uroczystej wieczerzy nie zachowywano postu - a przeciwnie w miarą posiadanych zasobów raczono się różnymi mięsnymi przysmakami - i nie dzielono się opłatkiem.

 

W wielu domach pieczono całe stosy małych chlebków i bułeczek zwanych lub . Obdzielano nimi domowników na zdrowie i pomyślność oraz bydło w oborze żeby się dobrze chowało. Był to również dar - zwyczajowy gościniec - przeznaczony dla sąsiadów i kolędników których spodziewano się w dni następnym, a wiec w dniu Nowego Roku. Najciekawsze wykonywano na Kurpiach, Podlasiu w części Warmii i Mazur. Zarówno w wigilię Nowego Roku, jak i w wieczór poprzedzający święto Trzech Króli pieczono tam figurki z ciasta. Wyobrażały one zwierzęta domowe: byczki, koniki, gąski, pieski, kurki itp., a także zwierzęta leśne, żyjące na swobodzie jelonki, zające, niedźwiedzie. Wszystkie nazywano poufale Formowano z ciasta i następnie pieczono także i tzw. Były to kręgi z ciasta, do których przylepiano figurki zwierząt, a samym zaś środku umieszczano figurkę ludzką, wyobrażającą gospodarza, gospodynie z niemowlęciem na ręku, pasterza lub myśliwego. Figurki zwierzęce, czyli dzielono pomiędzy domowników, przede wszystkim jednak rozdawano je dzieciom. wieszanonajczęściej przy świętych obrazach, albo nad ołtarzykiem domowym, aby zapewniały szczęście i pomyślność w nowym roku.

 

Na Pomorzu natomiast, późnym wieczorem lub w dzień Nowego Roku, podobnie jak w wigilie Bożego Narodzenia i w dzień św. Szczepana, obwiązywano słomą drzewka owocowe i zatykano w nie krzyżyki z ciasta - na urodzaj.

 

Wieczorem panny na wydaniu wróżyły sobie o miłości i małżeństwie (podobnie jak w wieczór andrzejkowy), np. wylewając wosk do wody.

 

Obecnie o północy, którą w Warszawie obwieszcza salut armatni, a w Krakowie, z Wawelu – historyczny dzwon Zygmunt, na ulicach zapalają się sztuczne ognie, pękają z hukiem sypiące kolorowymi iskrami petardy, wiele osób wychodzi z domu, gromadzi się na ulicach i placach, aby obejrzeć pokaz tych barwnych świateł i przy ich blasku, po otwartym niebem, przywitać Nowy Rok. Wszędzie - i na renomowanych, wytwornych balach, i na skromnych domowych zabawach i przyjęciach, a także na ulicach i placach - strzelają korki od butelek z szampanem i wszyscy wznoszą toast noworoczny.

 

*

 

Dzień należy przeżyć w zgodzie i dobrym nastroju, przy dobrze zastawionym stole, aby cały rok był pomyślny, wesoły i dostani. Istniał niegdyś przesąd, że pierwsza osobą wchodząca do domu w Nowy Rok powinien być mężczyzna, bo jeśli jako pierwsza przestępowała próg niewiasta, wróżyło to kłótnie, kłopoty i swary przez cały rok.

 

W dzień Nowego Roku, i najbliższe następujące po nim dni, składamy sobiePowtarza się w nich staropolski, dość trudny do objaśnienia zwrot, drukowany również na świątecznych, noworocznych kartkach „ Oznaczać ma on życzenia dostatniego i szczęśliwego, tego właśnie, zaczynającego się roku lub - jak chcą niektórzy - doczekania sędziwych lat, jak żyjąca rzekomo, przed wiekami, długowieczna Dorota, zwana Dosią. W każdym razie są to życzenia przyjazne, dobre i pogodne.

 

W dzień Nowego Roku o pogodzie i urodzaju. Np. gdy dzień 1 stycznia był mroźny i jasny uważano, że jest to wróżba pomyślna, zapowiadająca przyszłe obfite plony. Wróżby te często ujmowane były w przysłowia:

 

Jak Nowy Rok jasny i chłodny- cały roczek pogodny i płodny

Gdy w Nowy Rok w nocy jasno- będzie w gumnach ciasno

Gdy Nowy Rok mglisty – zjedzą kapustę glisty.

 

Obserwowano również niebo i pogodę w ciągu dwunastu dni, od 1 stycznia począwszy, aby odgadnąć pogodę w kolejnych miesiącach roku.

 

W Nowy Rok – tak jak w całym okresie świątecznym – przychodzili do domów kolędnicy. Wśród nich bywały grupy, które pojawiały się wyłącznie w tym dniu, np. kilkuletnie dzieci z ubogich rodzin zwanez zawieszonymi na plecach parcianymi torbami na żywność i mocnymi kijami w rękach, aby bronić się i oganiać przed podwórzowymi psami. Gdy weszły w obejście uderzały kijami w strzechę, w domu zaś zrzucały nimi słomę z belek powały, pozostała tam jeszcze po wigilijnym i wołały:

 

drobami, dropami drabami 

Żeby się darzyło, mnożyło, rodziło, kopiło

Pszenica, jarzyca i żytko i wszystko!

 

Potrafili również poprzewracać furtki i płoty, pozatykać kominy starymi szmatami, wypuścić bydło z obory, pochować narzędzia gospodarskie, umyślnie rozlać pomyje, porozrzucać popiół. Poszkodowani znosili to wszystko bardzo cierpliwie, bez narzekań, powiadano bowiem i wierzono że :

 

Gdzie drab w domu szczęście w domu będzie – krowa się ocieli, dziewka za mąż wyjdzie.

 

W okolicach Żywca, Koniakowa i Gorlic, np. w Zabłociu, Rajczy, Milówce, Kamesznicy, Zwardoniu, Lalikach, w Nowy Rok, od wczesnego rana (a czasami już w noc sylwestrową) chodzą jeszcze - moczidulądziadów ślachciceszlachcic dnia świętego śpiocha.