Wspólnota Polska
historia
.wspolnotapolska.org.pl
  • Strona główna
  • Materialy historyczne
  • Antoni Kuczyński - "Obraz Kazachstanu w polskich relacjach z XIX - pierwsza połowa XX wieku" - referat wygłoszony na sesji naukowej z okazji 70. rocznicy deportacji Polaków z Ukrainy do Kazachstanu

Antoni Kuczyński - "Obraz Kazachstanu w polskich relacjach z XIX - pierwsza połowa XX wieku" - referat wygłoszony na sesji naukowej z okazji 70. rocznicy deportacji Polaków z Ukrainy do Kazachstanu

"Hej stepie szeroki,
Stepie Kazachstanu,
Co z wiatrem przynosisz
Gorzką woń burzanu…
Gorzki smak zesłania…"


Marian Jonkajtys, "My, których ocaliłaś"

    Historia Polaków w Kazachstanie posiada jednoznacznie zesłańczy charakter i jest tego wyraźnym odbiciem. Wprawdzie już w XIII wieku legat papieski Benedykt Polak, po najeździe mongolskim i bitwie pod Legnicą (l241) brał udział w misji dyplomatycznej do mongolskiego władcy Czyngis-chana i przemierzał ziemie dzisiejszego Kazachstanu, było to jednak, rzec można, wydarzenie epizodyczne na tle późniejszych kontaktów Polaków z tym krajem. Jednak nie od charakterystyki tej wyprawy wiedzie tu nasza droga do polskiego opisania Kazachstanu, lecz od podkreślenia dla kronikarskiej rzetelności, że relacja Benedykta Polaka była pierwszą autopsyjną wiadomością, którą posiadł ówczesny papież Innocenty IV o praprzodkach dzisiejszych Kazachów. Jej rezonans był jednak wówczas ograniczony do kręgu dworu papieskiego, a relacja Benedykta Polaka ukazała się drukiem parę wieków późniejI. Stąd też do dzisiaj w nauce funkcjonuje powszechna opinia o tym, że pierwszym Europejczykiem który odbył podróż w głąb Azji był Marco Polo. Nie wgłębiając się jednak w związek przyczynowy takiego poglądu, naukowa obiektywność prowadzi do korekty tej faktografii i nakazuje wpisanie Benedykta Polaka oraz Włocha Giovanni da Pian del Carpine, legata papieskiego misji, w której brał udział wrocławski mnich Benedictus Polonus, do księgi pierwszych Europejczyków, którzy odbyli wówczas podróż na teren dzisiejszej Mongolii jadąc przez ziemie kraju, który nazywał "Kirges", jak jest to odnotowane w relacji jednego z nich.

    Tę preambułę do historii związków polsko-kazachskich piszę po to by świat przedstawiony w dalszych partiach tego tekstu pozwolił czytelnikowi zbliżyć się do odległej historii tych kontaktów. Wiemy dzisiaj dokładnie, że wspomniany powyżej XIII-wieczny ślad Benedykta Polaka w Kazachstanie przecina się ze szlakami tych, którzy tu stawiali swe stopy pod koniec XVIII wieku, gdy wielka fala konfederatów barskich zesłana została do Orenburga, a potem w XIX i XX stuleciu, gdy kraj ten był dla Polaków miejscem zesłań, a dla niewielu z nich miejscem rządowej służby (wojskowej i cywilnej), po tym jak kończyli studia w Rosji - a byli to lekarze, inżynierowie, sędziowie, pracownicy administracji i inni, przysparzając temu krajowi niesłychanych korzyści. W ich wielorakich działaniach zawodowych można też odnaleźć troskę o los tego kraju i poznanie kultury jego mieszkańców. Krąg drugi to działalność o charakterze gospodarczym inspirowana różnymi poznawczymi dążeniami imperium rosyjskiego idącymi w kierunku rozpoznania zasobów naturalnych tego kraju. Jest to wielość sytuacyjnych splotów i różnych ukrytych złożoności, które wynikały z kolonialnej polityki wobec tego obszaru. Wpisanie się Polaków w ten katalog wielu działań poznawczych, cywilizacyjnych oraz gospodarczych zapomnianych przez lata w naszej historiografii, a dzisiaj coraz częściej przypominanych uczyni tę pamięć bardziej sprawiedliwą, a związki polsko-kazachskie wzbogacone zostaną o różne elementy naszego dziedzictwa w tym kraju i ujawnią nieuchwytne oraz mniej znane dotąd więzi. A było ich nie mało na płaszczyźnie etnograficznego poznania kazachskiej kultury, przyrody tego kraju i jego zasobów naturalnych, wreszcie działalności gospodarczej i cywilizacyjnej, posługi lekarskiej oraz służby weterynaryjnej.

    Powróćmy więc do wspomnianej już powyżej konstatacji o zesłańczych losach naszych rodaków w tym rozległym stepowym krajem. Rozpoczynają się one w drugiej połowie XVIII stulecia i wiążą z losem konfederatów barskich, z których część osadzono w twierdzy orenburskiej skąd w składzie rosyjskich wojsk wyprawiali się oni nieraz na tereny dzisiejszego Kazachstanu. Ich losy są niestety mało znane i ostały się jedynie w lakonicznych zapisach źródłowych, w większości jednak "czas zatarł".

    "Pierwszymi wygnańcami za sprawą narodową w Orenburgu byli konfederaci barscy. Ilu ich tam było, jak tę drogę odbyli, nie wiemy" - pisał zesłaniec Bronisław Zaleski - informując zarazem, że "Orenburg od samych prawie początków cierpień i pokuty naszej należał jakby do miejsc uprzywilejowanych wygnania; wyjąwszy Syberię, której nieobjęte przestrzenie chłonęły niezliczona prawie liczbę naszych braci, tam może przez czas jakiś największą ich liczbę posyłano. Położony na wschodnim krańcu imperium, wśród ludności różnoplemiennej, a przeważnie mongolskiej, był istotnie miejscem najstosowniejszym na żywy grób dla nas. Tam najmniej wpływu polskiego obawiać się mógł rząd i rachował na to, że tam marnie wyginiemy. […] Przy samym Orenburgu - pisał on dalej - gaj jeszcze na drugim brzegu Uralu, a dalej po Morze Aralskie z jednej, po Kaspijskie z drugiej strony, step tylko głuchy i pusty. Na przestrzeni tysiąca wiorst - jedno drzewo. Malutkie wzgórza i rozdoły jak fale lekko pofałdowanego morza ciągną się nieskończonym szeregiem, a piaski ruchome, wiatrami przesypywane ciągle, zajmują często pasy do wiorst trzystu długości. Rzadkie strumienie urywanymi jeziorkami płyną, to przepadają w ziemi, a ta znowu w wielu miejscach lśni się kryształkami soli, szeroko ją pokrywającymi nieraz. Latem upały wielkie i znojne, zimą dokuczliwsze daleko od naszych mrozy. Jak powierzchnia ziemi i postać nieba odmienna, tak różne tam wszystko od naszego, rośliny inne i zwierzęta, prócz konia i psa, nie takie jak nasze.
    […] A ludzie? Kirgiz przyrosły do konia, z namiotem swoim podróżnym, z napojem z kobylego mleka, z całym swym życiem koczowniczym. Z mongolskimi rysami twarzy, gospodarz dotychczasowy tych pustyń, który przez tyle wieków jako jedyną pamiątkę egzystencji tam swojej zostawił kilka wykopanych studni i nieco rozwalających się pomników grobowych - oto co spotkali wygnańcy nasi. Wszystko tam nie tylko inne, ale zupełnie i postacią, i duchem swoim różne i obce. Nic dokoła, co by rzeźwiło, wszystko zmuszało wejść w siebie i nowe rozpoczynać życie"II.

    Tak pisał Bronisław Zaleski jeniec z twierdzy orenburskiej, znawca kazachskich stepów i ich tubylczych plemion. Historia tej ziemi i jej ludów, to nieustająca wędrówka różnych plemion. W zamierzchłych czasach II i III wieku terytorium obecnego Kazachstanu zamieszkiwały liczne ludy. Potem jego część zajęli Hunowie, włodarzyli też tam Turcy i Mongołowie. Ta wielowiekowa dominacja obcych elementów uniemożliwiała tworzenie się stałych związków o charakterze kazachskim. Raz najeźdźcy wyniszczali miejscowych, kiedy indziej znowu miejscowi wyniszczali się wzajemnie. Procesy integracyjne nie przyszły tu szybko, chociaż w wieku XV niektóre plemiona zjednoczyły się i w dorzeczu rzeki Czu utworzyły samodzielny chanat i przyjęły nazwę Kazachów. Z czasem też na innych terenach Kazachstanu utworzyły się trzy ordy: Wielka (Siedmiorzecze), Średnia (Centralny Kazachstan) i Mała (Zachodni Kazachstan), na czele których stali chanowie. Nadal jednak sytuacja polityczna była chwiejna, przejściowa a interesy poszczególnych chanów prowadziły do międzyplemiennych waśni. W wieku XVII na ziemie te najechali Dżungarowie, a po rozgromieniu ich przez Chiny (1756-1758) Kazachowie znaleźli się między dwiema potęgami: Chinami i Rosją. Zwłaszcza Rosja zainteresowana pełniejszym urealnieniem swej ekspansywnej polityki zarówno na Syberię, jak i w głąb Azji Środkowej przejawiała wielkie zainteresowanie kazachskimi ziemiami. Przez nie bowiem wiódł szlak handlowy ku Chinom. Na karawanowych drogach było jednak nadal niespokojnie. To właśnie sprawiło, że historia tych ziem była pełna różnorakich konfliktów. Rozboje, bezprawie, nędza z jednej strony i bogate fortuny z drugiej. To zawsze musi doprowadzić do konfliktu. Dualizm taki był szczególnie wyrazisty na tych terenach. Głównymi zajęciami Kazachów były: koczownicza hodowla bydła, kóz i koni, prymitywne rolnictwo a także handel wymienny. Nic więc dziwnego, że z racji swego położenia ziemie te były obszarem, na którym mieszały się od wieków polityczne, kulturalne i gospodarcze wpływy arabskie, mongolskie i tureckie. W wieku XVIII natomiast zaznaczył się wyraźny wpływ imperialnej polityki rosyjskiej. Ta zacofana peryferyjna prowincja popadała coraz bardziej pod rosyjskie wpływy. Panujące tam stosunki patriarchalno-feudalne powodowały bezwzględne posłuszeństwo koczowniczej ludności okazywane swym władcom zwanym bejami. Ci natomiast mamieni obietnicami Rosji dobrowolnie uzależniali się od jej polityki i gospodarki. Doszło do tego, że w 1731 r. Mała Orda, w 1740 Średnia, a poczynając od 1819 stopniowo Wielka Orda przyjmowały protektorat Rosji. Umocniwszy swe wpływy w 1822 r. Rosja zlikwidowała tam władzę chanów rozpoczynając powolną kolonizację. Najlepsze obszary uprawnej ziemi odebrano tubylcom oddając je na osiedlenie wojskom kozackim. Stał się więc Kazachstan wewnętrzną kolonią Rosji i tworzył jej swoiste zaplecze. Tak było przez cały wiek XIX, a później w innych układach ustrojowych przez prawie osiemdziesiąt lat w wieku XX. Gwoli obiektywności przyznać trzeba, że oprócz niewoli dała także władza rosyjska/radziecka Kazachstanowi nowe wzorce kultury i podstawy gospodarczego bytu. Kto wie jednak jak potoczyłyby się losy Kazachstanu gdyby nie owa październikowa rebelia w Petersburgu? Postawić tu należy otwarte pytanie, które z państw Azji Środkowej miałoby tutaj największe wpływy, a może Kazachstan rozszerzyłby swoje panowanie na sąsiednie obszary?III

    Pozostawiając na uboczu domysły i rozważania wróćmy do historycznych realiów związanych z rosyjskim włodarzeniem na tych obszarach. Otóż od początku zainteresowania ziemiami kazachstańskimi Rosja sposobiła się do ekspansji w tym kierunku. Na ziemiach Kraju Orenburskiego i Syberii Zachodniej, graniczących z Kazachstanem, pojawiło się wiele twierdz, których załogi były w stałej gotowości do marszów na rozległe stepy tego kraju. W Omsku zaś znajdowała się Kancelaria Zarządu Granicznego Kirgizów Syberyjskich, w której opracowywano plany podbojów i uzależniania stepowych ludów od Rosji. W niej pracował polski zesłaniec Adolf Januszkiewicz, dobry znawca tych terenów. Tamże też pracował zesłaniec Wiktor Iwaszkiewicz, który z poruczenia naczelnika guberni tobolskiej, generała Nikołaja Wiszniewskiego przeprowadził spis ludności i inwentarza Starszej Ordy (często zwanej też Wielką Ordą) przed oficjalnym poddaniem się jej pod panowanie rosyjskie.

    Z całej gęstwiny faktów odnoszących się do związków polsko-kazachskich można wyłuskać wiele nazwisk i zdarzeń. Powody tych kontaktów miały w zasadzie zesłańczy charakter i związane są z historią rosyjskiego panowania w tym kraju. W historii zesłań Polaków w głąb Rosji wyraźnie jawi się wspomniany już poprzednio los konfederatów barskich. Ponad pięć tysięcy jej uczestników popadło w niewolę rosyjską, z których część znalazła się w Kraju Orenburskim, rozlokowana w twierdzach okalających od północnego wschodu ziemie kazachskie. O losie ich wiemy bardzo mało, a wspomniany już B. Zaleski pisał, iż nie wiadomo ilu ich tam było, jak tę droga tam dotarli z Orenburga bowiem "o ile wiemy, nie powrócił, kto by dał o tym świadectwo - ale dotychczas stoi mur kamienny, otaczający orenburską twierdzę, rękami konfederatów naszych wzniesiony i ten wymownie świadczy, że być ich musiało niemało i że do ciężkiej pracy używani byli. […] Przed niewielu laty założony, Orenburg zagrożony był nieraz przez Baszkirów i Kirgizów, przez miejscową ludność tatarską; a jak były usposobione masy żyjące na tych przestrzeniach, najlepiej dowodzi fakt, że tam właśnie powstały i tak bardzo wzrosły bandy Pugaczowa. W walce z nimi mieliśmy mimowolnie nawet udział. Gwałtem w Syberii wcieleni do wojska konfederaci przyszli wtenczas z tamecznymi pułkami do Orenburga; 400 ich w bitwie z Pugaczowem poległo - wielu, razem z całą załogą Troicka, po wzięciu tego miasta wyrżniętych przez niego zostało"IV.

    Skoro jesteśmy przy orenburskiej twierdzy dodajmy, iż przebywający w niej konfederaci stanowili masę żołnierską, która podlegała surowym prawom regulaminowym. To byli ludzie przeznaczeni do ataku na pierwszej linii. Warunki bytowania w twierdzy były okropne i więźniowie wymykali się nieraz by zasmakować wolności w rozległych stepach. Opisując te warunki, w których znaleźli się ludzie niejako na styku dwu cywilizacji, w cytowanym powyżej artykule czynił B. Zaleski uwagę, iż wiadomo, że niektórzy konfederaci, chcąc ulżyć swej doli, szukali "związków z powstającymi plemionami, być może długo jeszcze potem łudzili się myślą znalezienia sprzymierzeńców, a przynajmniej niebezpiecznych dla Rosji wrogów, i tam - oceniając podług naszych pojęć te plemiona zupełnie od nas różne, nic z Europą wspólnego nie mające i żadną europejską ideą nie dające się poruszyć. Podejrzewanych o chęć połączenia się z powstańcami czterech konfederatów w Orenburgu powieszono - ale więcej śladów nawet zamiaru podobnego nie ma; że w masach ani współczucia znaleźć, ani zrozumianymi przez nie być nie mogli, to niezawodna. Rząd używał ich do robót, brał gwałtem do pułków liniowych, gdzie kijami zmuszał do wykonania przysięgi na wierność carowej, zapewne więc i do stanic kozaczych wcielać ich musiał".

    W czasach oświeconego absolutyzmu rosyjskiego, gdy wszechwładnie panowała w Rosji szczecińska księżniczka Zofia Augustyna Anhalt-Zerbst, czyli imperatorowa Katarzyna II srogo potraktowano konfederatów. Memoriał w sprawie ich położenia i powrotu do Polski złożył w Warszawie po powrocie z niewoli, pułkownik francuski w służbie konfederacji, Thesby de Belcour. Wstawiając się za pozostającymi w niewoli towarzyszami broni, informował on w 1774 r. króla i sejm o ich położeniu. Ilu z nich powróciło nie wiemy. Wiadomo także, iż część konfederatów brała także udział po stronie powstańców Pugaczowa, za co byli szczególnie karani, gdy dostali się w ręce wojsk rządowych. Szeroki, piaszczysty step nie znającykresu wchłaniał tych ludzi, którzy wyruszali weń by pacyfikować tubylcze osady, ich mieszkańców zaś podporządkowywać administracji rosyjskiej. Mimo woli więc wmieszani zostali polscy jeńcy w służenie rosyjskiej sprawie. Kto dzisiaj jest w stanie przedstawić ich rozterki, gdy sami niewolni musieli walczyć z tubylcami by uczynić z nich rosyjskich poddanych. Ot paradoks historii, jakich wiele.

    W starych materiałach źródłowych odnoszących się do rosyjskiego panowania nad Azją wiele jest podobnych przykładów. Nieraz dochodziło do krwawych walk z tubylcami, bywało że i wśród kozackiej masy żołnierskiej wybuchały bunty. Wygłodniali żołnierze napadali na osady kolonistów. Jednym słowem służba w takich oddziałach była niebezpieczna. Często najeźdźcy i tubylcze plemiona wyniszczały się nawzajem. Pewne pogłosy tej sytuacji można też znaleźć we wspomnieniach konfederata barskiego Karola Lubicz Chojeckiego, a jego wspomnienia zatytułowane Pamięć dzieł polskich. Podróż i niepomyślny sukces Polaków przez urodzonego Karola Lubicz Chojeckiego, wydane w Warszawie w 1789 roku są pełnym dramatyzmu i kulturowych realiów opisem zesłaniaV. Ich autor zesłany w głąb Rosji i wcielony został do Korpusu Dragonów Syberyjskich, w którym służyli także inni konfederaci barscy pojmani w niewolę. Przez pewien czas przebywał on w Omsku. Potem walczył przeciwko powstańcom Jemieliana Pugaczowa. Po stłumieniu powstania został odkomenderowany do Bachmuckiego Pułku Kozaków i w jego szeregach walczył przeciwko burzącym się Tatarom nohajskim nad Morzem Azowskim. Podczas przemarszów i częstych dyslokacji udało mu się zbiec i powrócić do kraju. Jego wspomnienia zawierają wiele realiów z otaczającego go wówczas świata, odnoszących się do obszarów syberyjskich. Pisze w nich o klimacie i przyrodzie, charakteryzuje uciążliwości żołnierskiego życia, opisuje mniejsze i większe miejscowości. Podaje, że w Tobolsku, Kazaniu i wielu innych okolicach spotykał "wiele naszych Polaków, starych już mocno, w różnych tam stanach znajdujących się od kilkudziesiątków lat zabranych, którzy w rewolucji Stanisława Króla Leszczyńskiego dostawszy się w niewolę, nie mieli już swego wybawienia; przerażał nas strach niejednego, obawiając się podobnego niebezpieczeństwa"VI.

    Szczególne jednak jego zainteresowanie budziły nieznane mu ludy Wotiaków, Czeremisów, Kirgizów, ich życie codzienne, ubiory, mieszkania, zwyczaje i obyczaje. Oto np. jak scharakteryzował Kazachów: "Naród ten mieszka w stepie pustym - pisał on - bez żadnych budynków, chleba nie jedzą, ani żadnego rolnictwa nie znają, szczególnie tylko mlekiem i mięsem żyją, bydła mają aż nazbyt wielki dostatek, ponieważ gospodarz jeden może mieć 5000 baranów, 2000 bydła rogatego, 1000 lub więcej koni i 300 lub 400 wielbłądów. Mieszkania ich per modum namiotów, wojłokami nakrywane, mają takowe płoty drewniane na sprężynach żelaznych składane, które dokoła stawiają, na wierz zaś mają krokwie z żerdzi na sprężynach zrobione, które także wojłokiem nakrywają z zostawioną dziurą do wychodzenia dymu ogniowego, który na środku palą. Mają kotły najwięcej żelazne, w których mięso gotują i miseczki małe na podobieństwo filiżanek, drewniane chińskie, którymi, gdy się ugotuje mięso rosół piją, a potem same mięso jedzą. Niedługo oni na jednym mieszkają miejscu, gdyż bydła ich wielkość dla wypasania trawy potrzebuje częstego przeprowadzania się, a wtenczas dopiero gdy się przeprowadzają, zbierają domy swoje i te na wielbłądy kładą i wynalazłszy mil kilka lub kilkanaście dostatek trawy na inne z bydłem swoim prowadzą się miejsce. Gospodarzów też nie mieszka w jednym miejscu nad sześciu lub siedmiu, gdyż ci wielka swaliczbą bydła na mil kilka zabiorą obszerności. Pieniędzy żadnych nie znają ani ich biorą, gdyż wszystkie potrzebne sobie rzeczy na zamianę bydła swego nabywają. Z Moskalami ustawicznie jarmarczą na zamian rzeczy z czasem kilkanaście, a bardziej kilkadziesiąt tysięcy bydła nad Irtysz rzekę przypędziwszy, przeprawiają się też Moskale do nich za Irtysz i tam z nimi na różne wymieniają towary za jedno tylko bydło, barany i konie, z niewypowiedzianym jednak zyskiem"VII.

    Powróćmy jeszcze na chwilę do tej relacji, która oddaje wiernie ówczesny sposób życia tubylczej ludności Kazachstanu z zaznaczeniem okoliczności jakie już wówczas tam zachodziły wskutek rosyjskiej kolonizacji Zachodniej Syberii. Owo napomknienie, że Kazachowie przeprawiali się za Irtysz na jarmarki jest potwierdzeniem istnienia wówczas ich osad w północnym rejonie kraju, czyli zasięgu ich osadnictwa przed rosyjską ekspansja na te obszary. Wszystko to są sądy, z którymi wypada się zgodzić bowiem ich ogólnikowość nie wyklucza prawdziwości informacji o ludności kazachskiej spotkanej na szlakach, którymi wędrował autor tych opisów. Opisy te są słuszne, a świat przedstawiony przez autora wydaje się trochę sztuczny, nie brak w nim jednak blasku autentycznego obrazu życia ludności tubylczej.

    Wspomniano poprzednio o konfederatach barskich, którzy otarli się o kazachskie stepy. O ich następcach z końca XVIII i początków XIX stulecia nie zachowało się za wiele informacji. Wiadomo jedynie, iż część wziętych do niewoli żołnierzy napoleońskich dotarła w te strony. Jeden z nich Melchior Witkowski w swym Pamiętniku prostego żołnierza z lat 1812-1816, Wrocław 1961 wspomina, że wieźli ich aż do "miasta Omska, leżącego nad rzeką Irtyszem, gdzie ta rzeka graniczy z Syberią rosyjską i księstwem kirgiskim. Tam w tym mieście przenocowaliśmy. Nazajutrz poszliśmy do fortecy omskiej, gdzie pomiędzy miastem Omskiem a fortecą płynie rzeka pod nazwiskiem miasta Om. I ta rzeka wpada w Irtysz rzekę. W samym narożniku tej rzeki wpadającej jest forteca z czterema bramami. Idąc od miasta do fortecy nazywa się brama omska. We fortecy będąc miasto jest na północ i taż brama także na północ. Na wschód brama nazywa się irkucka, na południe tatarska brama nazywa się, na zachód nazywa się tobolska. […] Gdyśmy już byli przewiezieni przez rzekę Irtysz do księstwa Kirgizów, jakeśmy przyszli w ich stepy, widzieliśmy wiele wielbłądów stadami pasących się po stepach, średnich i małych. Gdy ten inwentarz na tym placu wyje trawę, powieszają sakwy na wielbłądy i wsadzają też w sakwy dzieci swoje i zajmują resztę inwentarza i pędzą dalej w stepy. I tak z miejsca na miejsce z całą familją. Te stare wielbłądy tak są uczone, gdy kto chce na nie wsiąść, to klękają na przednie nogi, jak tylko zawołają Kirgizy na nie szałajkit. My także jeździli na nich, gdyśmy szli przez ich księstwo, przez któreśmy szli tylko dni cztery. Przy granicy Syberii rosyjskiej ciż Kirgizy chleb znają, ale w oddaleniu mil pięć lub sześć tam nie znają, tylko mięsem żyją, jako to końskim i wołowym; z mleka zaś kobylego robią napoje tak mocne, którymi się można upić, tak są tęgie. Dawali nam je do próbowania. Mają je w skórzanych sądeczkach ci pochodzacymi od jeńców z wojsk napoleońskich Kirgizy. Niektórzy mają na sobie adamaszkowe tołuby, w zawojach po turecku, z ogolonymi głowami, na wierzchu głowy cokolwiek włosów"VIII.

    Przez stepy kazachskie niewielu wówczas chadzało Polaków. Nie znajduje się też u nas innych opisów z tego okresu, który na użytek porządkujący nazwijmy tu umownie napoleońskim. Już jednak nieco później zupełnie jaśniej rysuje się przebywanie w tych stronach członków Towarzystwa Filomatów i Zgromadzenia Filaretów (Uniwersytet Wileński) skazanych na służbę wojskową i osiedlenie, tj. Jana Czeczota, Adama Suzina i Tomasza Zana. Osadzono ich w twierdzy Kizył, a więc w zupełnie innym rejonie aniżeli zawędrowali napoleońscy żołnierze, o których wspominał M. Witkowski. W l824 roku zesłano także do Kazachstanu Alojzego Pieślaka, Jana Witkiewicza i Wiktora Iwaszkiewicza, członków patriotycznego Stowarzyszenia Czarnych Braci z gimnazjum w Krożach na Litwie. Wszyscy oni zapisali się w dziejach tej krainy pozostawiając do dni naszych żywy ślad w jej badaniach przyrodniczych, etnograficznych, geologicznych i dążeniach wolnościowych tubylcówIX.

    Tomasz Zan po opuszczeniu kizylskiej twierdzy przybył do Orenburga w 1824 r. i trafił do kancelarii generała-gubernatora. Można powiedzieć, iż los mu sprzyjał, bowiem oprócz urzędniczych obowiązków mógł zajmować się obserwacjami z zakresu geologii i przyrody rozległego Kraju Orenburskiego. A to interesowało go bezgranicznie, przeto przez Kazachów nazywany był "zbieraczem kamieni". Interesował się występowaniem piasków złotonośnych w stepach kazachskich, które zlokalizował i przebadał ich procentową wydajność. Kolekcjonował także okazy flory i fauny, zabytki etnograficzne i historyczne oraz różnorodny materiał geologiczny - skały górskie, rudy, minerały, skamieliny. Wedle pewnych przekazów gdy w l837 roku T. Zan został ułaskawiony, zbiory które pozostawił w utworzonym muzeum w Orenburgu składały się z 1500 okazów skał górskich, l50 rud i kopalin 610 minerałów, 13 zielników, w których było l800 roślin, 2000 owadów, a także różnych spreparowanych okazów ptaków, owadów i zwierząt oraz map i rękopisów. Nic przeto dziwnego, że uważany jest za postać wielce zasłużoną dla tej ziemi przypominaną od czasu do czasu w publikacjach jej poświęconych. Zyskawszy przyjaźń w osobie znanego w Orenburgu pułkownika Stanisława Ciołkowskiego - który zaangażował T. Zana do nauki języka polskiego i francuskiego swych dzieci - został on wprowadzony w środowisko miejscowych autorytetów, którzy mimo, iż zesłani Polacy określani byli często buntowszczykami, okazywali im swą przyjaźń i współczucie. W jednym z listów pisanych do filarety Onufrego Pietraszkiewicza, T. Zan informował że "Znajomy jestem z całym Orenburgiem, który dla mnie okazuje się być gościnnym, uprzejmy i cywilizowańszym. Wyższych jego mieszkańców składają urzędnicy wojskowi, naszemu krajowi obowiązani i z najlepszej strony jego charakter znający. Tak ujęty i jestem ich przyjmowaniem serdecznym, żem musiał zapominać srogości, jaką mnie uciskać z obowiązku swojego powinni byli i być nawet wdzięcznym niektórym".

    Pozycja społeczna T. Zana w Orenburgu miała niepoślednie znaczenie dla jego działalności badawczej. Mógł swobodnie przenosić się z miejsca na miejsce. Często bywał w stepach prowadząc obserwacje o charakterze etnograficznym, przede wszystkim wśród Kałmuków i Kazachów. Wspólnie z księdzem Michałem Zielonką, prefektem szkół dominikańskich na Litwie i Białorusi, zesłanym do Orenburga w latach trzydziestych, założył Muzeum Przyrodnicze, w którym znalazły się zbiory geologiczne, okazy botaniczne, zoologiczne oraz etnograficzno-historyczne, jak: odzież tubylcza, okazy broni, zbiory archeologiczne, numizmaty, mapy, sztychy i portrety, różne rękopisy i inne. Wielość eksponatów nadawała tej placówce znaczący charakter w tej części ówczesnej Rosji a sława T. Zana niosła się daleko w step i do urzędów gubernatorskich. Spełniał swoje obowiązki ze starannością, był lubiany i szanowany. "Zlecano mi zajęcia i przedmioty odpowiadające moim wrodzonym zamiłowaniom, rozwiniętym przez studia - wspominał w swych notatkach. Cieszę się dobrą opinią, szacunkiem i życzliwością wyższych sfer w Orenburgu, w którym z woli losu znalazłem swoją ojczyznę, który wzbudził we mnie uczucia skłaniające do pozostania w nim na zawsze. Czułem się tu tak dobrze i spokojnie, że prosiłem ojca, aby przeniósł się do mnie i on obiecał wkrótce spełnić mą prośbę…"

    Oto jak wspomina T. Zana późniejszy zesłaniec w te strony Bronisław Zaleski. Pisze on, że "Zan prędko znajomy był bardzo wielu, pracował, a oddawszy się naukom przyrodzonym, głównie zaś geologii, niejedną usługę oddał władzom miejscowym w kraju tak bogatym, a o którym one nie wiedziały nic zgoła. Robił częste wycieczki do stepu i Kirgizów jako dzieci natury lubił, przez nich też lubiany znany był w aułach pod nazwaniem "miłośnika kamieni", bo te w wycieczkach swoich zbierał. Szanowany powszechnie przez Humboldta, nawet po jego podróży po Azji Centralnej, Mikołajowi zalecany jako największa tych stron osobowość, przebywał w Orenburgu lat blisko dwadzieścia i ledwo wtenczas, za wielkim staraniem, przez Petersburg wrócić potrafił. Dla towarzystwa rosyjskiego natura jego tkliwa, poetyczna, do mistycyzmu skłonna, nie była pojętną, wielu nazywało go marzycielem i rzadko kto mógł to życie prawdziwie ewangeliczne ocenić, wszakże w kilkanaście lat jeszcze po jego wyjeździe z Orenburga, spotykały się tam osoby z zapałem utrzymujące, że gdyby takich ludzi pięciu było na ziemi jak Zan, to by świat cały przetworzyli, nie wylawszy kropli krwi".

    Co do wspomnianego powyżej wybitnego uczonego niemieckiego A. von Humboldta, to istotnie spotkał się on z T. Zanem podczas swych podróży po Rosji. Wiemy, iż zwiedził on wówczas Ural, Ałtaj i tereny leżące nad Morzem Kaspijskim. Z kalendarium wypraw wynika, iż słynny przyrodnik, geograf i podróżnik niemiecki od lipca do września 1829 r. przebywał w Omsku, Troicku, Złotauście, Orenburgu, Uralsku, Buzułuku oraz w twierdzach tanałyckiej, orskiej i wielu innych. Jeden z polskich zesłańców z kręgu Czarnych Braci, krożanin Alojzy Pieślak pisze o spotkaniu z uczonym, informując, że "Kiedym przyjechał do twierdzy orskiej, zgłosiłem się do niego, on natomiast wypytał mnie szczegółowo o prowadzone przeze mnie prace w dziedzinie nauk przyrodniczych. Był niepomiernie zdziwiony, gdy w bibliotece mojego towarzysza Witkiewicza zobaczył 18 tomów swoich dzieł i gdy dowiedział się, że studiuje on języki wschodnie i że w sumie zna 19 języków łącznie z europejskimi".

    Biografowie T. Zana podkreślają także, iż bardzo istotnym wydarzeniem w jego życiu było spotkanie się ze wspomnianym wyżej uczonym niemieckim, który poznawszy T.Zana i jego pasje badawcze zwrócił się do władz o uwolnienie go z niewoli. Prośba Humboldta została spełniona i w 1837 r. wyjechał on do Petersburga. Pracował tam w Bibliotece Instytutu Górniczego. Jednakże jego zdrowie, nadwerężone ciężkimi przejściami i niedostatkiem, bardzo się pogorszyło; otrzymał urlop i pojechał na Litwę w celu dalszego gromadzenia materiałów. Do ostatnich dni życia zajmował się opracowywaniem materiałów zgromadzonych w terenie. Zmarł w 1842 r. Jego pamiętniki wydała z autografu Maria Dunajówna jako: Z wygnania. Dziennik z lat 1824-32, Wilno 1929. Ponadto jeszcze w XIX wieku ukazały się w Krakowie (1863) jego listy kierowane do różnych osób zebrane w tomie Żywot i koresopondencje Tomasza Zana. Kilkadziesiąt listów drukowano także w czasopiśmie "Kronika Rodzinna" (1883-1888), pod ogólnym tytułem Listy Tomasza Zana do Karola Chodkiewicza. W listach tych, obrazujących jego zesłańczy los, jest wiele innych informacji dotyczących miejsc, które poznał będąc na zesłaniu. Są w nich także informacje przyrodnicze i etnograficzne, te ostatnie odnoszą się do Baszkirów i Kirgizów.

    Wiernym przyjacielem T. Zana stale wspomagającym go w terenowych eksploracjach był wspomniany już Adam Suzin, filareta przebywający początkowo przez 5 lat w Orsku, potem zaś do 1838 r. w Orenburgu, gdzie był urzędnikiem w biurze komisji granicznej. Z ramienia tej instytucji nadzorował stosunki handlowe z południową Azją oraz sprawował nadzór nad plemionami koczowniczymi, których szacunek i przywiązanie zdobył sobie przez sprawiedliwe i ludzkie postępowanie. Wędrując po kazachskich stepach pilnie obserwował życie i obyczaje Kazachów, zabytki ich przeszłości i stosunki społeczne. W 1834 r. wyjechał z Orenburga w dłuższą podróż po stepach by tam spotkać się z Baj-Muhamedem, synem chana małej Ordy, żywiącym przyjazny stosunek do władz rosyjskich. Mianowanie Baj-Muhameda w pięć lat potem (1839) sułtanem Średniej Ordy pozwala przypuszczać, że podróż ta miała na celu pełniejsze poznanie poglądów tegoż na sprawy stosunków rosyjsko-kazachskich, a także przygotowanie innych lokalnych wodzów do akceptacji tego wyboru. Pobyt w stepach pozwolił Suzinowi zapoznać się z niektórymi zwyczajami koczowników, widział ich wesela, uczty połączone z wyścigami, poznał warunki bytowania i układ stosunków społecznych. Był świadkiem różnych sytuacji wypełniających życie rodzinne i stosunki rodowe. Ich opis zawarty w artykule Wycieczka w Stepy Kirgiskie odbyta w 1834 r. przez Adama S., opublikowanym na łamach "Kroniki Rodzinnej" (1870), świadczy niewątpliwie o zainteresowaniach A. Suzina realiami kulturowymi tych ludzi stepu. Sądzę, iż nie będzie przesadą jeśli uznamy go za pierwszego polskiego profesjonalnego obserwatora kultury Kazachów.

    By utrzymać chronologiczny ciąg tego tekstu wspomnieć też trzeba o wyróżniających się postaciach z grona Czarnych Braci zesłanych na tzw. linię orenburską, którzy pozostawili żywy ślad w historii Kazachstanu. Należał do nich Alojzy Pieślak, przebywający przez dłuższy czas w twierdzy orskiej. On to rozmiłowany w przyrodoznawstwie badał stepową roślinność i gromadził kolekcje botaniczne. W swoich wspomnieniach pisał, że wystarał się o to, by z uniwersytetu wileńskiego przysłano mu podręczniki na ten temat. Otrzymał je, a ponadto "przysłano mi zasiłek pieniężny i niezbędne podręczniki przyrodoznawcze - wspomina - które jednak zabrano mi, przy czym zabroniono także zbierania roślin i owadów. […] W czasie wolnym od obowiązków służbowych uczyłem dzieci czytania i pisania pobierając 10-12 kopiejek na miesiąc od ucznia. Po trzech latach zabroniono mi dawania lekcji. Dla zarobku szyłem buty, robiłem na drutach rękawiczki i pończochy, z dla satysfakcji duchowej zająłem się studiowaniem przyrodoznawstwa i gromadzeniem kolekcji botanicznych".

    Do interesującego nas kręgu postaci należy także krożanin, gimnazjalista, twórca związku Czarnych Braci Jan Witkiewicz. Wspomnijmy może w celu dopełnienia faktograficznego, iż ów związek młodzieży gimnazjalnej w Krożach na Litwie uznany został przez carski aparat represji za buntownicze sprzysiężenie, zatem i wyroki w odniesieniu do jakże młodych "spiskowców" były srogie. Zakuto ich w kajdany i zesłano do Orenburga, gdzie wędrowali przez siedem miesięcy doświadczając po drodze wielu upokorzeń i mąk. Z wspomnień A. Pieślaka wiadomo, że do miejsca przeznaczenia szli oni "zakuci w ciężkie pudowe [pud = 16,38 kg] łańcuchy, które przyczyniały nam w drodze okrutnych mąk, zarówno wskutek nie przywyknięcia do ich noszenia i używania, jak i na skutek zbyt dużej wagi w stosunku do naszych osłabionych sił, co dawało się we znaki w czasie długich marszów etapowych". Po przybyciu do Orenburga czterej przyjaciele zostali rozdzieleni i przekazani do służby w ramach Samodzielnego Korpusu Orenburskiego. Wiktor Iwaszkiewicz przekazany został do Troicka, Alojzy Pieślak do Wierchnie-Uralska, Mikołaj Suchocki do Zwierinogołowska nad rzeką Tobol, zaś Jan Witkiewicz do twierdzy w Orsku. Wprawdzie nie była to katorga, do której zsyłano wielu polskich patriotów, ale służba w fortecznych batalionach nie należała też do łatwych. Żołnierzy srogo karano za naruszanie surowej dyscypliny, niekończące się musztry i bezsensowne zajęcia koszarowe były często przyczyną psychicznych załamań. W książce W. Diakowa i G. Sapargalijewa, poświęconej dziejom Polaków w przedrewolucyjnym Kazachstanie, napisano między innymi, że roboty katorżnicze wytrzymywali nie wszyscy. Ale życie w twierdzach, dokąd zsyłano Polaków skazanych na służbę w szeregach żołnierskich, było podobne do katorgi. Drogą niekończącej się musztry i nieustannymi drobnymi przyczepkami osiągano cel jeden - pozbawić więźnia możliwości myślenia o czymkolwiek poza perspektywą wielu lat służby. Za nieznaczne naruszenie dyscypliny wojskowej powiększano lata służby liniowej, dodatkowo zaś winni byli poddawani karze chłosty. Pierwszym dozorcą zesłanego był podoficer z dziesiątki, następnie sierżant, który regularnie składał raporty dowódcy o jego zachowaniu się. Te raporty były kierowane do dowódcy batalionu, stamtąd - do sztabu korpusu, gubernatorowi, a następnie do III Oddziału Jego Cesarskiej Wysokości Cesarzowi meldowano o miejscu służby każdego "politycznego przestępcy" i bez jego wiedzy żaden z nich nie mógł być awansowany nawet do stopnia podoficeraX.

    Młodzi krożanie narażeni byli na jeszcze większe dolegliwości w żołnierskiej służbie. Oto bowiem skazano ich na dożywotnią wojaczkę, bez prawa awansu i z pozbawieniem szlachectwa, co nie chroniło ich od kar cielesnych, zwłaszcza chłosty wymierzanej kijami przez dwuszereg żołnierzy, przez który przechodził skazany. Na szczęście żaden z nich nie podpadł pod ten szczególny rodzaj kary. Opisy takich egzekucji są dość realistyczne i dają ponury obraz kaźni. Przy dużej liczbie uderzeń ofiara traciła przytomność i lekarz kazał przerywać egzekucję. Gdy żołnierz wracał do zdrowia ponownie kierowano go pod rózgi by odebrać wcześniej orzeczoną ich ilość. Nieraz egzekucja kończyła się śmiercią.

    Wcieleni do sołdackich szeregów młodzi ludzie poddani zostali surowemu regulaminowi. Przypomnijmy, iż najmłodszy z nich miał 16 lat i orzeczone sądownie "dozgonne przebywanie w wojsku bez prawa awansu". Koszmar!. Rozlokowani w batalionach na tzw. linii orenburskiej narażeni byli nie tylko na surowość dyscyplinarną żołnierskiego życia lecz również na ciągłe wymarsze w stepy by chronić rubieże carskiej monarchii przed napadami plemion kazachskich. Ponadto stepy kazachstańskie stanowiły obszar, przez który wiodły szlaki komunikacyjne z Rosji do państw Azji środkowej. Kupieckie karawany, wyprawy dyplomatyczne, wędrówki eksploracyjne uczonych wymagały żołnierskiej ochrony. Przeto i służący w tych batalionach Polacy często wyruszali na ten niebezpieczny szlak.

    Wędrując tzw. bucharskim szlakiem karawany narażone były ciągle na rabunek. W celu ochrony posiadały one konwoje wojskowe, nieraz dobrze uzbrojone i liczne. Bywało jednak, że to nie pomagało w odstraszeniu rabusiów znających wybornie teren i przystosowanych do walki na otwartym polu. Wiadomo np., że w 1824 r. wyruszyła z Orenburga do Buchary duża karawana, którą osłaniała eskorta wojskowa złożona z 625 żołnierzy, posiadająca na wyposażeniu dwie armaty. Mimo, iż tubylcy bali się ognia z dział, nie udało się uchronić karawany. Oddziałem chroniącym karawanę dowodził pułkownik Stanisław Ciołkowski, Polak w służbie rosyjskiej. Mimo, iż ochrona była mocna, karawana została napadnięta przez Chiwańców, Kirgizów i Turkmenów. Walczono przez trzynaście dni, wreszcie zdecydowano się na porzucenie towarów i cofnięto się. Podobnych przypadków było więcej na tym szlaku, a ponadto bywało i tak, że rozzuchwalone zwycięstwem tubylcze hordy napadały na osiadłych wzdłuż linii orenburskiej kolonistów rosyjskich. Być może, iż w niejednej z takich wypraw brali udział młodzi krożanie, z całą pewnością zaś niejeden Polak wcielony do carskiej armii walczył na tym stepowym teatrze. W każdym bądź razie na przełomie roku 1829/1830 w warunkach życia trzech zesłańców, tj. A. Pieślaka, W. Iwaszkiewicza i J. Witkiewicza zaszły duże zmiany. Zostali bowiem mianowani na podoficerów z prawem pobierania żołdu, a co zatem idzie także zmiany statusu żołnierskiego. O całej zaś sprawie zadecydował przypadek, tj. kontakt ze wspomnianym już uczonym niemieckim Aleksandrem von Humboldtem. Otóż w Orsku, dnia 7 września 1829 r., przedstawiono mu sołdata Jana Witkiewicza jako znawcę języków tubylczych ludów, geografii i stepów kazachskich. Niemiecki badacz zafascynowany zdolnościami młodzieńca oraz wszechstronną znajomością przez niego życia i spraw tubylczych, zapragnął pomóc żołnierzowi. Mniejsza o szczegóły związane z tym spotkaniem. Interesująco przedstawił to Władysław Jewsiewicki w książce: Batyr. O Janie Witkiewiczu 1808-1839, Warszawa 1983. W każdym bądź razie zachowały się do naszych dni prośby A. Humboldta, które skierował on do cara Mikołaja I w sprawie ulżenia polskim zesłańcom, wyrażając zarazem podziw dla ich hartu i poziomu intelektualnego. W pierwszej z nich, datowanej 25 listopada 1829 r., pisał:

    "Pięć lub sześć lat temu troje młodych ludzi ze szlachty. wychowanków gimnazjum w Krożach, w guberni wileńskiej, zostało zesłanych w sołdaty do oddalonych twierdz, w których dotąd znajdują się: w orskiej Iwan Witkiewicz, mający wówczas 14 lat, w wierchouralskiej Jelisiej [Alojzy] Pieślak, siedemnastoletni i w troickiej - trzynastoletni Wiktor Iwaszkiewicz [wiek zesłańców został mylnie podany]. W czasie ubiegłych pięciu lat wykonywali wszystkie obowiązki służbowe ku zadowoleniu swoich zwierzchników. Wyrażając skruchę za swoje winy pokładali nadzieję w szlachetności i łasce monarszej". Dalej prosił A. Humboldt o darowanie im kary, wskazując na to by J. Witkiewicz, który posiadł wielką wiedzę o kulturze stepowych koczowników i ich języki miał możliwości do rozwoju swych zainteresowań. Po otrzymaniu odpowiedzi od cara z obietnicą ulżenia doli zesłańców, pisał ponownie: "W złożonej przeze mnie petycji upraszałem o łaskę szybkiego awansowania na podoficerów następujących zesłańców, służących w twierdzach: Jana Witkiewicza w twierdzy orskiej, Alojzego Pieślaka w twierdzy wierchnieuralskiej, Wiktora Iwaszkiewicza w twierdzy troickiej. Wasza Cesarska Mość raczył mnie powiadomić, że los ich zostanie złagodzony. Prócz tego ośmielam się upraszać o łaskę przydzielenia do utworzonej w Orenburgu Komisji Graficznej Witkiewicza, który posiada wiele wiadomości, zdąży nauczyć się języków kirgiskiego i perskiego i jest lubiany przez zwierzchników"XI.

    Wstawiennictwo A.von Humboldta, wielkiego autorytetu moralnego i naukowego skutecznie odmieniło los sołdatów. J. Witkiewicz otrzymał zatrudnienie w Komisji Granicznej w Orenburgu wykonując z jej ramienia różne misje, wykraczające daleko poza rolę tłumacza, którą oficjalnie pełnił. Rozsądzał spory plemienne, obserwował handel z Bucharą, obsługiwał obce poselstwa i sam posłował do kazachskich bejów. Żywe zainteresowanie wzbudza do dzisiaj jego podróż do Afganistanu w latach 1837-1839 na polecenie władz rosyjskich rywalizujących z Anglią o wpływy w Azji Środkowej. Gdy wrócił z niej do Petersburga popełnił tam samobójstwo lub został zamordowany. Śmierć ta była dla wszystkich zaskoczeniem, zarówno dla przyjaciół, jak i dla dworu carskiego.

    Wspomnijmy, iż J. Witkiewicz służył jakoby w pierwszej linii mającej za zadanie zapewnić Rosji jej interesy w Azji Środkowej. Utrzymywał bliski kontakty z władcami kazachskimi - łagodził spory między poszczególnymi żusami, pośredniczył w interesach handlowych i zwalczał nadużycia. Znając język kazachski umiejętnie oceniał przeróżne sytuacje społeczno-polityczne właściwe kazachskiej społeczności. Przedstawiały one dużą wagę dla administracji rosyjskiej - zarówno cywilnej jak i wojskowej - dążącej do powolnego acz konsekwentnego opanowania tego rejonu Azji Środkowej. Z różnych notatek J. Witkiewicza wynika jednoznacznie, iż zdawał on sobie sprawę z tej formy ekspansji terytorialnej, widział też nieuchronność tego procesu, starał się jednak o to, by złagodzić do maksimum związane z tym uciążliwości spadające na tubylczą ludność. Był zdecydowanym przeciwnikiem ekstensywnej formy kolonizacji i jak tylko mógł dbał o to, by oręż był w tym przypadku zupełnie zbędny. Posiadał rozległe stosunki wśród starszyzny kazachskiej. Godził zwaśnione ordy, które bezwzględnością w walce o lokalne prawa wycinały się wzajemnie. Stosował zasadę dialogu dla załatwiania tych spraw, inspirował spotkania bejów by nakłonić ich do pokojowego załatwiania konfliktów. Cieszył się dużym autorytetem wśród starszyzny kazachskiej, która uznawała go za człowieka uczciwego, gardzącego przemocą. W raportach składanych swym zwierzchnikom akcentował konieczność włączenia się Rosjan do ustalenia pokojowych stosunków na rozległych obszarach stepowych. Zdecydowanie przeciwstawiał się tym, którzy utrudniali ułożenie poprawnych stosunków między Rosjanami i Kazachami. Nakłaniał też Rosjan by podległe imperium plemiona kazachskie otrzymały osłonę przed napadami Chiwańców. W tym celu dostarczył informacje dotyczące wojskowej sytuacji chanatu Chiwy, podkreślając, że warowne budowle miast i twierdz chiwańskich są niedostatecznie przygotowane do obrony i przy zdecydowanym ataku rosyjskim legną w gruzach. W jego opinii Kazachowie byli zainteresowani wyprawą wojsk orenburskich przeciwko Chiwie, mając na względzie położenie kresu trwającym od lat grabieżom i stad i mienia. Sugerował, by wojska rosyjskie przeszły na rubież w pobrzeżu Syr-Darii, tam bowiem Kazachowie czumiekiejewskiej ordy wędrowali na zimę ze swoimi stadami by zapewnić im karmę. Często nie przygotowani do walki z Chiwańcami tracili stada, a poniesione straty w inwentarzu i sprzęcie osłabiały ich gospodarstwa z każdym rokiem.

    Pracując w Orenburskiej Komisji Granicznej wypełniał także J. Witkiewicz wiele sekretnych misji. Urząd ten bowiem miał w swych zadaniach gromadzenie informacji o sytuacji społecznej, gospodarczej i ekonomicznej rozległych chanatów środkowo-azjatyckich. Zadania te wynikały ze stałej dążności Rosji do poszerzania swoich wpływów w tych rejonach. Ponadto nie zaniedbywano gospodarczej penetracji podejmując eksploracje o charakterze geologicznym, przyrodniczym, etnograficznym, mających stanowić oparcie dla umocnienia rosyjskiego panowania. W pracach tych polscy zesłańcy zapisali także swój wkład. Skoro mowa o penetracji polityczno-wojskowej nie od rzeczy będzie wspomnieć o ekspedycji J. Witkiewicza do Buchary. Wyjechał tam w składzie karawany kupieckiej w listopadzie 1835 r. Miasto to było w owym czasie centrum handlu niewolnikami, wśród których było także wielu Rosjan. Już sam udział w kupieckiej karawanie pozwala domniemywać, że misja ta miała agenturalny charakter. Sprawozdanie z niej obfituje w różne informacje o charakterze politycznym, jak np. wiadomości o działających w Bucharze agentach angielskich, a także wykaz osób mogących pełnić te role na rzecz Rosji. Są w nim także wiadomości o wojsku bucharskim i jego uzbrojeniu, o jej władcach i panujących w mieście nastrojach politycznych. Podając skład narodowościowy niewolników uczynił także uwagę o pewnym Polaku o nazwisku Michalski. pochodzącym spod Zamościa, który pojmany w niewolę, gdy uciekł z twierdzy w Orenburgu, został uwięziony przez Kajsaków a następnie sprzedany do Buchary. Widocznie Polak ów był nieprzeciętną osobą, skoro po pewnym czasie mianowano go "naczelnikiem" rosyjskich niewolników przebywających w Bucharze.

    J. Witkiewicz należy do kontrowersyjnych postaci, a jego krótkie acz burzliwe życia stało się kanwą wielu opracowań, w których opisy mają odniesienie do rzeczywistości i tchną dużym stopniem wiarygodności, aczkolwiek są i takie, gdzie wyraźnie zostały one zmodyfikowane do wersji bliskiej opowieści przygodowej. Z literatury tej sam bohater jawi się w pozytywnych barwach, a jego życie spowite jest pasmem przedziwnych losów. Czyż nie one legły u podstaw jego tajemniczej śmierci w Petersburgu w maju 1839 r.?

    Wreszcie czas wspomnieć o ostatnim z krożan zesłanym na tzw. linię orenburską, tj. Wiktorze Iwaszkiewiczu. Podobnie jak dwaj poprzedni i on służył w jednym z batalionów fortecznych, skąd dzięki wspomnianemu już wstawiennictwu A.von Humboldta, przeszedł do służby w Orenburskiej Komisji Granicznej. Szybko awansował - w marcu 1830 otrzymał stopień podoficerski, w kwietniu 1835 awansował na stopień chorążego, zaś w lipcu 1939 r. został mianowany porucznikiem. Począwszy od 1830 r. wykonywał funkcje urzędnicze we wspomnianej już Komisji Granicznej, w ramach której opracowywano różne warianty gospodarczo-wojskowego penetrowania stepów kazachskich i dalszych obszarów Azji Środkowej. Najprawdopodobniej służba ta szła mu nieźle, skoro w kwietniu 1842 r. został mianowany adiutantem szefa sztabu Samodzielnego Korpusu Syberyjskiego stacjonującego w Omsku. Ze względu na chorobę wystąpił ze służby wojskowej pozostał jednak urzędnikiem ze specjalnymi zadaniami przy naczelniku Zarządu Granicznego Kirgizów Syberyjskich. Od 1848 r. dysponował zgodą monarszą na zatrudnienie w służbie cywilnej na terenie Syberii Zachodniej pod warunkiem, że pozostanie na jej obszarze na zawsze poddany tajnemu nadzorowi ochrony. Ożeniony z Polką pozostał na terenie Syberii. Posiadał rangę radcy tytularnego i pracował jako asesor w tobolskim zarządzie gubernialnym. Nie posiadamy pełniejszych danych źródłowych by móc dokładniej przedstawić biogram tej postaci. To co jej dotyczy odnosi się w większości do okresu pozostawania w służbie wojskowej. Jej charakter - poza okresem przebywania w batalionie liniowym - związany był z pracą o charakterze administracyjnym. Z różnych papierów urzędowych zachowanych w Kazachstańskim Archiwum Państwowym w Ałma-Acie wnika, iż W. Iwaszkiewicz włączony był w sprawy związane z penetrowaniem stepów kazachskich pod względem gromadzenia informacji o stosunkach zachodzących między Kazachami a Rosjanami, o różnicach dzielących różne kazachskie rody w sferze ich poglądów na kwestie rosyjskiego władztwa na tych obszarach. Wiemy, że uczestniczył on w ekspedycji naczelnika Zarządu Granicznego Kirgizów Syberyjskich generała Mikołaja Wiszniewskiego, związanej z przyjęciem Kazachów Wielkiej Ordy w skład imperium carskiego. Był organizatorem uroczystości, podczas której odbierano przysięgę sułtanów i naczelników rodów Starszego żusa, zgromadzonych na uroczysku Kzył-Agacz. Przysięgali oni wówczas "wiernie i szczerze służyć" carowi rosyjskiemu, stosować się do wszystkich praw i nakazów, być posłusznym we wszystkim jego woli, nie "szczędząc życia do ostatniej kropli krwi". W. Iwaszkiewicz, "który uczestniczył w ostatecznym prawnym uregulowaniu przyłączenia Starszego żusa do Rosji, wykazał przy tym niepospolite zdolności dyplomaty i administratora".

    Z wielkiej gęstwiny spraw polskich na syberyjskim zesłaniu w okresie do powstania listopadowego można wyłuskać wiele innych nazwisk prostych żołnierzy służących w twierdzach na pograniczu z Kazachstanem. Ich służba nie wyróżniła się czymś szczególnym, zatem i pamięć o nich zetlała po latach wielu. Jedno jest pewne, iż służyli tam nasi rodacy w sposób najbardziej użyteczny. Głowy też nadstawiali za "ruskie sprawy, choć nie szukali śmierci na obcej ziemi". Wręcz odmiennie, służba ich była poniewolna. Przybyli tu z dalekiego kraju, o którym w kazachskich stepach nikt nie słyszał. Zniewoleni przez Rosjan, za Rosjan byli uważani przez Kazachów, którzy niejednokrotnie wielu z nich pojmali w niewolę. Czy popadli na targ niewolników do Buchary? Nikt o tym jednoznacznie zaświadczyć nie może, ale odnalezienie w tym mieście przez J. Witkiewicza, owego Michalskiego spod Zamościa, dowodzi, iż i tędy wiodły polskie drogi do niewoli, na poniewierkę i zatracenie. Jest to szczególnie prawdziwe w wypadku Polaków służących na tzw. linii orenburskiej, uczestniczących nieraz w konwojowaniu rosyjskich karawan do Chiwy i Buchary. Wtenczas bowiem najwięcej z nich popadało w niewolę, gdyż łupieżcze bandy Turkmenów, Kajsaków czy Chiwańców wybornie radziły sobie w stepowym kraju i mało kiedy napadnięta karawana obroniła się skutecznie od nich. Łupem padały nie tylko towary ale i ludzie, którzy na bucharskim targu niewolnikami byli także towarem, towarem o szczególnej wartości. Można przyjąć za pewnik, że z tak odległych stron już się nie wracało.

    Wspomniano poprzednio o konfederatach barskich, żołnierzach napoleońskich, Czarnych Braciach oraz Filomatach i Filaretach, którzy jako zesłańcy znaleźli się na tzw. kazachskiej ścieżce i zapisali się nawet w dziejach utrwalili Kazachstanu. Zdaniem Jerzego Kozłowskiego, zesłania lat l815-l830 nie były liczne i zamykały się w granicach maksymalnie do 100 osób "i to łącznie z karnie odesłanymi do służby wojskowej na czas nieokreślony. Objęły one wyłącznie ziemie "zabrane", to jest położone na wschód od Królestwa Polskiego, bądź też Polaków pochodzących z tych ziem i uznanych za poddanych rosyjskich. W większości była to młodzież uniwersytecka i szkolna oraz niżsi rangą oficerowie, członkowie tajnych lub półtajnych organizacji, którzy płacili wysoką cenę za swą patriotyczną gorliwość i ideową postawę"XII.

    Dodajmy zaraz, że po powstaniu listopadowym kazachską ścieżkę odnowili jeńcy rozesłani, podobnie jak ich poprzednicy, do twierdz przygranicznych, jak Kizył, Orenburg, Orsk, Omsk i innych stanowiących spójny system umocnień rosyjskich. Ilu ich było, nikt do tej pory nie zdołał ich policzyć rozesłanych po wielu rejonach azjatyckiej części imperium. Wiadomo jednak, że część trafiła do wojska, sporo skazano na osiedlenie, a byli i tacy, którzy trafili na katorgę. Wszyscy oni, i ci znani z imienia i nazwiska, i ci którzy bezimiennie utonęli w żołnierskiej masie, przyczynili się w jakimś stopniu do umocnienia rosyjskiego włodarzenia zauralskimi obszarami, a bywało i tak, że przyczynili się do poznania historii i kultury krajów leżących na rosyjskim kierunku kolonizacyjnej polityki.

    Do takich właśnie postaci należy Adolf Januszkiewicz, który stał się wspólną własnością nauki polskiej i kazachskiej, mimo iż w tej części Azji reprezentował jednoznacznie interesy rosyjskie. Zesłano go na Syberię za udział w powstaniu listopadowymXIII. Początkowo przebywał we wsi Żylakow w guberni tobolskiej, a potem przez parę lat mieszkał w Iszymie. Wreszcie od 1841 r. osiadł w Omsku, gdzie pracował w kancelarii Zarządu Granicznego Kirgizów Syberyjskich. Urząd ten zainteresowany penetracją ekonomiczną i polityczną stepów kazachskich często wysyłał swych pracowników w teren. Szli w dzikie ostępy by tam nieść obietnicę carskiego imperium o wielorakiej pomocy dla krajowców. Nieraz zostawali w stepach na zawsze, osaczeni przez Kazachów broniących swej ziemi. Byli wśród nich także Polacy służący w oddziałach wojskowych stacjonujących w twierdzach okalających kazachską ziemię od północy. Rzadko tylko wspomina się z imienia i nazwiska owych bohaterów codzienności. Stanowili oni jednak silne oparcie dla rosyjskiej kolonizacji północnego Kazachstanu. Pod ich naporem plemiona kazachskie cofały się ku południowi. Wytyczając kolonizacyjny szlak tworzyli warunki do powstawania osiedli rosyjskich, rozwoju handlu i rzemiosła. Żyzne stepy północne, na których wypasały się wielbłądów oraz owiec i koni, zazieleniły się teraz łanami zbóż, pobudowano młyny i gorzelnie, zapewniające regularne dostawy żywności do twierdz. Powstało zaplecze kolonizacyjne. Trudne były to czasy, w których odmienny był nie tylko język, ale tradycje, zwyczaje i obyczaje, sposób bycia i mentalność. Mało się wie o tamtych odległych czasach. W każdym bądź razie spory procent ludności rosyjskiej w dzisiejszym północnym Kazachstanie, a także w jego centrach administracyjnych - dawniejszych twierdzach - to z całą pewnością spadek po carskiej jeszcze kolonizacji tych ziem. Problem to niesłychanie ważny dzisiaj, gdy Kazachstan stał się wolnym państwem. Dawniej stosunki rosyjsko-kazachstańskie układały się rozmaicie i zawsze pozostawały pod wpływem imperialnej polityki rosyjsko-radzieckiej.

    Wróćmy jednak do postaci A. Januszkiewicza, związanej w jakiś sposób z rosyjską polityką kolonialną na tym obszarze. Pracując w kancelarii Zarządu Granicznego Kirgizów Syberyjskich włączony był w szereg spraw związanych z realizacją zadań administracji rosyjskiej na rzecz pełniejszego powiązania Kazachstanu z imperium. Rzecz jasna, że łączyło się to z wieloma wyjazdami do kazachskich aułów, by mieć pełniejszy wgląd w atmosferę społeczno-polityczną panującą wśród tubylców. Zdajemy sobie sprawę, iż pertraktacje z poszczególnymi władcami stanowiły zbyt wielkie ryzyko dla mediatora. Trudno jest tutaj rozważać wszystkie subtelności carskiej polityki w tym względzie, jej podstawę stanowiło jednak to, że w przeciwieństwie do obszarów syberyjskich, które kolonizowano siłą, w Kazachstanie zachowywano pewne pozory dyplomacji. Odmienności w tym względzie podyktowane były również odmienną sytuacją demograficzną panującą na tych obszarach. Ludy Azji Środkowej posiadały pewną formę organizacji państwowej i trudno było ją podporządkować Rosji na zasadzie siły, chociaż było to możliwe z uwagi na przewagę militarną imperium. Groziło to jednak wojną partyzancką, ciągłym nękaniem najeźdźców, niszczeniem ich osad itp. Umyślono więc sobie w Petersburgu, że o wiele radykalniejsze będzie zastosowanie polityki powolnych działań. W tym celu penetrowano dokładnie teren rozległych stepów, by wiedzieć kiedy i gdzie wybuchają jakieś konflikty międzyplemienne, przekonywano poszczególnych władców do rosyjskiej polityki, obiecywano im zobowiązanie się Rosji do pilnowania kazachskich interesów i obrony plemion przed napadami sąsiednich ludów. Wysyłano do tubylczych osad lekarzy, by zwalczali oni epidemiczne choroby, wspomagano materialnie władców w pozyskiwaniu przez nich artykułów zaopatrujących domowe gospodarstwo.

    I tu wchodzimy niejako w sedno spraw załatwianych przez A. Januszkiewicza na rzecz Rosji. Zajęcie swe wykonywał przez ponad dziesięć lat. Był sumienny w tej pracy i otrzymał za nią godność radcy tytularnego. Znał wielu naczelników kazachskich rodów i cieszył się ich zaufaniem. W raportach składanych swym zwierzchnikom obiektywnie informował o sytuacji panującej wśród Kazachów. Widział duże rozwarstwienie społeczne właściwe dla tego ludu. Podkreślał bezwzględną wadzę naczelników rodów i często współczuł biedocie cierpiącej nędzę i głód. Wskazywał na środki zaradcze postulując np. wysłanie w step lekarzy by ograniczyć praktyki miejscowych znachorów przyprawiających ludność o duży procent śmiertelności. Stał na stanowisku, że w każdej gminie powinien być felczer wyposażony w podstawowe lekarstwa. Od tego uzależniał powodzenie w leczeniu i skłonieniu się Kazachów do przyjmowania pomocy od kafyrów, czyli niewiernych, tj. niemuzułmanów. Czy mu się to udało? W pewnym stopniu tak! Przebywając w stepach ze wspomnianym już W. Iwaszkiewiczem, wspomina, iż "Na wieść o tych cudownych lekarstwach mego improwizowanego Hipokratesa, zbiegały się tłumy chorych z okolicznych aułów. Przywożono ich na koniach, krowach, wielbłądach, a najsłabszych na dwukołowych taradajkach, arbami zwanych. Wszyscy prosili o te proszki, co większy skutek przynosiły niż modlitwy mułłów i zaklęcia buksów [znachorów i szamanów w jednej osobie - A.K.]; uzdrowieni zaś składali swe dzięki w najczulszych wyznaniach. Mąż nawet jednej młodej i wcale nieszpetnej rekonwalescentki, posunął do tego stopnia uczucie wdzięczności, że na wyjeździe w drogę żegnając się z nami i dziękując Wiktorowi za pomoc okazaną żonie, prosił, aby w czasie nieobecności jego, nie robił sobie żadnej ceremonii i raczył go zupełnie zastąpić.
    Ta wielka liczba chorych na febrę niczem jest atoli w porównaniu z syfilityczną zarazą, której straszne spustoszenia ciągle się nam nasuwają przed oczy; zresztą febra, jak nas zapewniano, grasuje tu tylko z początku wiosny; latem zaś sam wpływ powietrza, ruch, kumys, uwalniają od niej chorego i bez pomocy lekarskich środków"
.

    Zarówno A. Januszkiewicz, jak też i materiały archiwalne przechowywane w kazachskich archiwach potwierdzają jednoznacznie, że polscy lekarze pracowali wśród Kazachów niosąc im pomoc w trudnych chwilach choroby. Wymienia on np. lekarzy Sokołowskiego i Jerzykowskiego, którzy cieszyli się wielką estymą w wielu aułach. Gdy była potrzeba to dziesiątki kilometrów wieziono do nich chorych a gdy już się pojawili, to niezliczone tłumy przychodziły do nich ze swoimi dolegliwościami. O sprawach tych ciekawie napisał współczesny historyk kazachski, dobry znawca źródeł o stosunkach kazachsko-polskich W.Z. Galijew, w książce zatytułowanej Medicinskaja dejatelnost ssylnych rewoljucjonerow w Kazachstanie (wtoraja połowina XIX wieka), Ałma-Ata 1982. Wspomnijmy tu jeszcze, iż w czasach współczesnych A. Januszkiewiczowi w Stepie Turgajskim prowadził działalność lekarską Polak Rogala-Lewicki, który uczestniczył między innymi w zwalczaniu malarii. Dzięki jego poświęceniu i przedsięwziętym środkom zdołano opanować epidemię w tym rejonie. Znana jest także jego działalność przy zwalczaniu cholery, podczas której zaraził się tą chorobą i zmarł. Jeszcze przez długie lata po tym wydarzeniu niosła się po kazachskich aułach legenda o tym człowieku, który niosąc pomoc bliźnim sam został powalony tą śmiertelną chorobą.

    Co się zaś tyczy A. Januszkiewicza, to jakkolwiek jego działalność w stepach nie nosiła charakteru humanitarnej walki z trapiącymi Kazachów chorobami, mimo to znano go na tej ziemi. Trudno dzisiaj dociec czy w rozmowach z władcami plemiennymi skłaniał ich ku łagodniejszemu traktowaniu poddanych, w każdym bądź razie w zapiskach swoich pozostawił wiadomości o biedzie panującej wśród prostego kazachskiego ludu. Pisał między innymi, iż "rzadko w której [jurcie - A.K.] nie spotykał wzrok mój smutnych obrazów nędzy i chorób trapiących biedną ludność. We wszystkich prawie czarnych jurtach (bo majętniejsi mieszkają w białych) febra… na dzieciach ospa, krosta, wrzody, i wszystko to własną tylko siłą musi pasować się z cierpieniem, bo nauka Eskulapa, złożona tutaj w rękach głupich i zabobonnych buksów, podaje środki ratunku po największej części nacechowane piętnem szarlatanizmu i guślarstwa. Serce się rozdziera na widok tylu męczenników wołających o pomoc. […] Jak bogatsi pogardzają uboższymi, dał przykład Kirgiz jeden, zaproszony na herbatę do jenerała. Widząc, że mnóstwo jego ziomków stało koło jurty i tak cisnęło się, że ledwo jej nie obalili, obrócił się do nas i ze śmiechem i pogardą rzekł: to szubrawcy. Trzeba było widzieć jego dumę i głupotę".

    Żywił współczucie dla tego ludu, wierząc, iż przyjdzie czas, "że i koczujący nomada zaszczytne zajmie miejsce wpośród ludów, co nań patrzą teraz z góry", pisał w jednym z listów. Przekazy A. Januszkiewicza tyczące się różnych spraw związanych z jego pobytem na zesłaniu odbiegają daleko od konwencji zwykłych sybirskich pamiętników i utworów epistolarnych. Wiele bowiem w nich etnograficznych i historycznych realiów tyczących się kazachskiego narodu. Był obiektywnym kronikarzem stosunków społeczno-politycznych panujących w kazachskich aułach. Nieco informacji poświęcił sułtanowi Barakowi, który był jednym z wodzów Średniej Ordy. Podał ciekawe informacje o cieszącym się sławą wśród plemion kazachskich twórcy ludowym Kunanbaju, wielkim wówczas autorytecie moralnym, nota bene ojcu najwybitniejszego poety kazachskiego Abaja (którego spotkał podczas swych wędrówek po stepie, ba nawet wyleczył z ciężkiej choroby). Interesował się folklorem, zwłaszcza ludowymi pieśniarzami-improwizatorami (akynami) i dwu z nich - Orynbaja i Dżanabaja o