Wspólnota Polska
historia
.wspolnotapolska.org.pl

Tadeusz Gawin - Polskość na Białorusi

Republika Białoruś jest państwem unitarnym, położonym w centrum Europy, ze stolicą w Mińsku, ma wspólną granicę z Polską, państwami nadbałtyckimi, Rosją, i Ukrainą. W skład Republiki wchodzi sześć obwodów (województw): mińskie, grodzieńskie, brzeskie, witebskie, homelskie i mohylewskie. Terytorium państwa wynosi 207 tysięcy kilometrów kwadratowych, 10 milionów ludności, z których większa część (70%) mieszka w miastach, z tego 2 miliony w samym Mińsku. Narodowościowy skład zgodnie z ostatnim spisem ludności z 1999 roku wygląda następująco: Białorusini 8.159 tys., Rosjanie 1.142 tys., Polacy 396 tys., (z tego w obwodzie grodzieńskim - 294 tysięcy), Ukraińcy 237 tys., Żydzi 28 tys., inne narodowości - 80 tys. Najwięcej procentowo Polaków mieszka w rejonie werenowskim - 83%. W swoim języku ojczystym na co dzień zgodnie z ostatnim spisem ludności rozmawia tylko 17 tys. Polaków, czyli 1,4%.
Zgodnie z Konstytucją Republiki języki rosyjski i białoruski uznane są za języki państwowe, co znaczy, że białoruski za milczącym przyzwoleniem promoskiewskich władz Białorusi jest dyskryminowany, podobnie jak język polski, ponieważ język mniejszości rosyjskiej zgodnie z prawem jest obowiązkowy dla wszystkich w szkolnej edukacji.
Totalna rusyfikacja na przemian z sowietyzacją

 

Proces niszczenia polskości na Białorusi rozpoczął się, a właściwie został kontynuowany w okresie drugiej wojny światowej, od razu po wyjściu Niemców z Białorusi. W roli najbardziej zagorzałych kontynuatorów niszczenia polskości wystąpili P. Ponomarenko, pierwszy sekretarz KC KPB - twórca rozpoczętego w 1943 roku niszczenia oddziałów AK na Białorusi i były przedwojenny bojówkarz i działacz partyjny Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi S. Prytycki. Sprzyjała temu procesowi także rozpoczęta po wojnie repatriacja inteligencji, księży i najbardziej patriotycznie nastawionych Polaków do Polski i niekończące się, a wręcz odwrotnie, nabierające siłę represje związane z dalszą wywózką elementu polskiego na tereny północno-wschodnie ZSRR. W wielu jeszcze funkcjonujących polskich szkołach zaczęło brakować nauczycieli, którzy wcześniej zmuszeni byli repatriować się do Polski, czy wyjechać i kontynuować pracę nauczycielską na Litwie, gdzie w kwestii polskiej był względny spokój, a szkoły polskie mogły funkcjonować.
Miejscowi Polacy w tym okresie nie wierzyli, że władza sowiecka na te ziemie przyszła na długo i że powrót Polski jest tylko kwestią czasu.
Tymczasem sprawnie działający aparat sowiecki w miejsce polskich szkół otwierał na krótko białoruskie, czym zyskiwał aprobatę miejscowej ludności białoruskiej, by później te szkoły przekształcić w szkoły rosyjskie. Do nowo otwieranych szkół rosyjskich sprowadzano nauczycieli ze wschodniej Białorusi i Rosji. Wszyscy oni należeli do partii lub komsomołu i bezgranicznie oddani byli władzy sowieckiej, natomiast zabrakło miejsca dla przedwojennych nauczycieli polskich.
Proces rusyfikacji był tak gwałtowny, że w pięć lat po wyzwoleniu Białorusi nie zostało ani jednej polskiej szkoły, ostatnią w Grodnie zamknięto w 1949 roku. Wszystko co było polskie czy miało o Polsce przypominać powinno było zginąć. Równolegle trwał proces zamykania kościołów i pozbawienia ludności polskiej opieki duszpasterskiej. Szkoła w rozumieniu władz sowieckich miała stać się kuźnią przygotowującą do wprowadzenia w dorosłe życie Polaków zrusyfikowanych, zsowietyzowanych, pozbawionych znajomości języka ojczystego, kultury i historii polskiej, oddanych władzy sowieckiej, gotowych walczyć o jej ideały i z pogardą ustosunkowanych do wszystkiego co polskie, przy braku godnego stosunku w tej sprawie do swoich rodziców i dziadków, pielęgnujących wbrew propagandzie i naciskom sowieckim swój język ojczysty i kulturę.
Nauczyciele mieli obowiązek prowadzenia pracy ideologicznej także wśród rodziców, by zmusić ich do zaprzestania używania na co dzień w domu języka polskiego, co miało być główną przeszkodą w opanowaniu przez dzieci języka rosyjskiego i pozbawienia ich możliwości dostania się na studia wyższe i wyjścia na ludzi.
Sowietyzacja dzieci była drobiazgowo przemyślana przez władze. Zgodnie z planem wszystkie dzieci miały przymusowo przejść przez działalność w organizacjach pionierskich i komsomolskich. Mimo że wielu rodziców było przeciwnych należeniu ich dzieci do tych organizacji i nie wyrażało na to zgody, to i tak szkoła nie brała tego pod uwagę, a dzieci przymusowo zapisywano do tych organizacji. W ten sposób zmuszane były przez szkołę do życia w kłamstwie, ponieważ fakt przynależności do organizacji musiały ukrywać przed rodzicami.
Po śmierci Stalina powstała możliwość przywrócić na Białorusi funkcjonowania szkół polskich i nauki języka, na co zezwalało Rozporządzenie Ministerstwa Oświaty ZSRR z 1956 roku (na które trafiłem pod koniec lat osiemdziesiątych). Na jego podstawie mniejszości narodowe zamieszkujące republiki sowieckie mogły uczyć się swojego języka ojczystego zamiast języka republiki. Nie wiem, dlaczego wtedy Polacy z tej możliwości nie skorzystali. Mogę się tylko domyślać, że władze nigdy tego dokumentu nie ujawniły.
Gorbaczowska przebudowa

 

W 1985 roku w ZSRR rozpoczęła się gorbaczowska przebudowa, która stworzyła szanse Polakom do rozpoczęcia zmagania z władzami o nasze odrodzenie narodowe.
Jednak długoletnia polityka rusyfikacji na przemian z sowietyzacją okazała się niestety zbyt owocna. Nie było zrywu, który pozwoliłby Polakom utworzyć swoją organizację społeczną i chociaż częściowo odzyskać szkolnictwo polskie. Były natomiast próby wprowadzenia języka polskiego w 1988 roku do nauczania w szkołach rosyjskich, rozpoczęte jeszcze w 1987 roku, które mimo oporu władz zostały uwieńczone sukcesem.
Rozpoczynając wtedy proces wprowadzenia języka polskiego do szkół nigdy nie przyszło nam do głowy, że trzeba równolegle zaczynać tworzyć polską organizację społeczną, która zaczęłaby walczyć o nasze interesy. W 1988 roku M. Gorbaczow miał pojechać z wizytą do Polski. Prawdopodobnie w związku z tym Moskwa zmusiła władze białoruskie w Grodnie do zainspirowania powstania tak zwanej sekcji polskiej przy Towarzystwie Przyjaźni Radziecko-Polskiej w celu pokazania towarzyszom w Warszawie, że Polacy na Białorusi wcale nie są dyskryminowani, a wręcz przeciwnie - dzięki przebudowie mają stworzone warunki dla swojego odrodzenia narodowego. Wyznaczeni przez władze sowieccy Polacy nie zdołali jednak w terminie tego zadania zrealizować i planowana przez władze sekcja polska przed wizytą Gorbaczowa w Polsce mimo wszystko nie powstała.
Inicjatywa władz została przechwycona przez grupę patriotycznie nastawionych Polaków w Grodnie, którzy 10 sierpnia 1988 roku założyli wbrew tymże władzom Polskie Kulturalno-Oświatowe Stowarzyszenie im. Adama Mickiewicza na Grodzieńszczyźnie. Stowarzyszenie od razu za główny swój cel obrało odrodzenie na Białorusi szkolnictwa polskiego, kultury i polskojęzycznej prasy - co zostało oświadczone w pierwszych rozmowach oficjalnych w grodzieńskim Obwodowym Komitecie KPZR, wywołując niezadowolenie. Od tej chwili Polacy na Białorusi rozpoczęli proces swojego odrodzenia narodowego.
Na studia do Polski

 

Kiedy w 1988 roku po raz pierwszy w ZSRR pojawiła się możliwość wyjazdu licznej grupy Polaków z Litwy na studia do Polski, nie byliśmy na to przygotowani i nie mogliśmy być partnerami dla strony polskiej. A jednak na początku 1989 roku Konsulat Generalny PRL w Mińsku zaproponował Stowarzyszeniu przeprowadzenie rekrutacji wśród młodzieży polskiej i wytypowanie 40 osób na studia. Nie było wówczas żadnego porozumienia ani pomiędzy rządami PRL i ZSRR, ani pomiędzy Konsulatem i władzami centralnymi w Mińsku. Myśmy też nie mieli tej propozycji na piśmie. Konsulat poprosił, aby do komisji rekrutacyjnej został wprowadzony ktoś ze strony władz. Gdy przedstawiłem sprawę wyjazdu młodzieży polskiej na studia władzom oświatowym w Grodnie, ich oburzeniu nie było granic. Potraktowały to jako kolejną ingerencję Polski w sprawy wewnętrzne ZSRR i powiedziały, że nikogo do Polski nie wypuszczą. Nie była to z ich strony groźba bez pokrycia. Los każdego obywatela ZSRR był wtedy wyłącznie w ich rękach. Żaden z nas nie miał swobody wyjazdu za granicę. Paszport zagraniczny można było dostać w milicji tylko za zezwoleniem władz. Więc podjęliśmy decyzję, że musimy siłą wymusić na władzach pozytywną decyzję. Strona polska po nieudanych niestety pertraktacjach z władzami białoruskimi również na to liczyła.
W drugiej połowie lutego zawiadomiłem władze oświatowe w Grodnie, że będziemy prowadzić rekrutację młodzieży na studia i poprosiłem o wydelegowanie swojego przedstawiciela do wspólnej komisji. Mimo wszystko przedstawiciel został wyznaczony. Spośród dość licznej grupy młodzieży polskiej wybraliśmy 40 osób. Obecność przedstawiciela władz w komisji rekrutacyjnej pozwalała spodziewać się, że w przyszłości można będzie nazwać tę akcję wspólną i wykorzystać w walce przeciwko tymże władzom.
Nie mając żadnych dokumentów dotyczących studiów w Polsce i poparcia władz białoruskich, podjęliśmy walkę o prawo naszej młodzieży do uzyskania wykształcenia w Polsce. Po dziewięciomiesięcznych bojach, moich telefonach do KC KPZR w Moskwie, po niezliczonych spotkaniach z władzami w Grodnie i Mińsku, po dobrze zorganizowanych protestach, władze w końcu się ugięły i młodzież nasza pierwszy raz po wojnie wyjechała na studia do Polski. To było zarazem nasze pierwsze zwycięstwo w walce z władzami, które otworzyło dla młodzieży Polskę i utwierdziło w przekonaniu, że stanowimy siłę, z którą władza już nie może się nie liczyć.
Konsekwentne burzenie oporu władz w odrodzeniu polskości

Po utworzeniu PSKO im. Adama Mickiewicza, które w 1990 roku zostało przekształcone w Związek Polaków na Białorusi (ZPB) ani na chwilę nie zaprzestaliśmy walki o otwarcie polskich szkół na Białorusi, uważając ten cel za główny w naszym działaniu. Kiedy zorientowaliśmy się, że same prośby do władz zostają przez nie lekceważone, postanowiliśmy przejść do czynnych akcji protestacyjnych.
30 września 1990 roku ZPB zorganizowało wiec protestacyjny z żądaniem do władz otwarcia polskich szkół na Białorusi, w tym i w Grodnie. Po raz pierwszy nasze żądania poparły na tym wiecu także białoruskie partie polityczne i organizacje pozarządowe. Wiec pokazał władzom, że dla osiągnięcia celu Polacy potrafią zbudować szeroką koalicję i że wcześniejsze próby przeciwstawienia sobie Polaków i Białorusinów nie powiodły się.
Nasz protest głośnym echem odbił się na Białorusi i w Polsce. Władze zmuszone były usiąść z nami przy wspólnym stole do rozmów, w rezultacie których dostaliśmy pozwolenie na utworzenie w ośmiu szkołach Grodna pierwszych klas z polskim językiem wykładowym, stanowiących zalążek dla przyszłej polskiej szkoły w Grodnie.
Na działalność zawodową

W odróżnieniu od Litwy, gdzie zawsze funkcjonowało szkolnictwo polskie, my na Białorusi dopiero zaczynaliśmy je odbudowywać. Działając okazyjnie przy braku czasu i fachowców nie można było tak ważnego zadania realizować. W przejściu na działalność zawodową pomogła nam pomoc finansowa otrzymana od Aleksandra Gudzowatego z Warszawy, dzięki której przy Zarządzie Głównym ZPB powołaliśmy wydział oświaty, mający za zadanie doprowadzić do założenia pierwszych polskich klas w Grodnie, a w terenie zorganizować wprowadzenie polskiego do szkół rosyjskich i białoruskich. Zaczęliśmy wówczas regularnie wydawać gazetę "Głos znad Niemna". W 1991 roku z wielkim trudem udało się założyć cztery klasy z polskim językiem wykładowym, a nie osiem, jak planowaliśmy, i zaprosić z Polski nauczycielki. W 2002 roku młodzież zdała maturę w polskiej szkole w Grodnie.
Słusznie obrana strategia

Obrana od początku naszej działalności strategia współpracy z szerokim spektrum białoruskich organizacji demokratycznych i partii politycznych zaczęła wreszcie przynosić owoce. Do sprawowania władzy na Białorusi doszły siły z kręgów demokratycznych, które w naszej działalności nie dostrzegały niczego, co mogłoby zaszkodzić w odrodzeniu niezależnej Białorusi, a wręcz przeciwnie - chcąc wyglądać nowocześnie, zaczęły nam bardziej pomagać.
W 1992 roku delegacja ZPB została przyjęta i wysłuchana przez Stanisława Szuszkiewicza, sprawującego wówczas funkcję głowy państwa białoruskiego. Następnie, 23 czerwca 1992 roku, został podpisany Traktat między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Białoruś "O dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy", który obowiązuje od 30 marca 1993 roku. W 1994 roku siedzibę ZG ZPB odwiedził premier Białorusi Wiaczesław Kiebicz wraz z ministrem oświaty i przewodniczącym państwowego komitetu ds. druku. Podczas tego spotkania zapadła decyzja polityczna, zgodnie z którą dostaliśmy pozwolenie na budowę polskich szkół w Grodnie i Wołkowysku, a premier zobowiązał się, że jego rząd wybuduje drugą polską szkołę w Grodnie ze środków budżetowych państwa białoruskiego.
Autorytet ZPB rósł. Nie było polityka czy znanego działacza społecznego, który będąc w Grodnie by nas nie odwiedził. Prowadzona w 1994 roku prezydencka kampania wyborcza pokazała, że wszyscy kandydaci ubiegający się o fotel prezydenta (łącznie z Łukaszenką) liczyli się z nami, zabiegali o względy Związku Polaków na Białorusi, odwiedzili naszą siedzibę i przeprowadzili z nami rozmowy.
Polityczne zmiany na Białorusi

W lipcu 1994 roku na Białorusi w wyborach prezydenckich zwyciężył były przewodniczący kołchozu Aleksander Łukaszenka, zwolennik odbudowy Związku Sowieckiego i prorosyjsko nastawiony polityk, pogardliwie traktujący kulturę i język białoruski. Poważnym niebezpieczeństwem dla polskiego odrodzenia było otoczenie prezydenta, w którym znalazło się wielu Rosjan, podobnie jak on lekceważących inne kultury i języki.
Naszą działalność komplikował mocno fakt, że Łukaszenka zaczął odwoływać dotychczasowych wojewodów i prezydentów miast, przez co ZPB stracił urzędników, z którymi miał już wypracowane kontakty i porozumienie co do naszej działalności. Obawiałem się wówczas, by nasze poprzednie ustalenia z rządem i władzami lokalnymi nie zostały przez nowe władze białoruskie zakwestionowane. Dlatego od razu po tych zmianach zaczęliśmy odbudowywać kontakty z nowo mianowanymi urzędnikami. Nie było to jednak łatwe zadanie.
Zrusyfikowani i wynarodowieni urzędnicy białoruscy nie mogli być życzliwi Polakom. Każde takie spotkanie utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie będzie łatwo nawet zrealizować ustalenia z poprzednim rządem. Na jednym z takich spotkań w Radzie Ministrów ówczesny wicepremier W. Zamietalin, Rosjanin i były pułkownik rosyjski, w dyskusji na temat otwarcia polskich szkół na Białorusi kategorycznie stwierdził, że takowych nie będzie, tak samo jak nie będzie i szkół białoruskich, bo wszyscy obywatele Białorusi rozmawiają po rosyjsku. Brałem także udział w trzech spotkaniach z prezydentem Łukaszenką, w trakcie których przekonałem się, że wcale nie jest życzliwie nastawiony do naszych potrzeb narodowych. Aby mimo wszystko doprowadzić do budowy i otwarcia polskich szkół na Białorusi musieliśmy udowodnić władzom, że jesteśmy zdecydowani walczyć o nasze interesy narodowe i mamy w tej sprawie poparcie białoruskich organizacji demokratycznych i partii politycznych. Przyznać trzeba, że postawiony wtedy cel został przez Związek w większości osiągnięty, co było potwierdzeniem na to, że jesteśmy liczącą się siłą na Białorusi, która potrafi w tak skomplikowanej sytuacji politycznej realizować swoje zadania statutowe.
Otwarcie polskich szkół na Białorusi

Pierwsza polska szkoła na Białorusi została uroczyście otwarta w Grodnie 21 września 1996 roku w obecności premiera rządu białoruskiego M. Czyhira oraz premiera Polski W. Cimoszewicza. Uroczystość ta była uwieńczeniem ośmiu lat walki o uznanie naszego prawa do kształcenia dzieci w języku ojczystym. Udało się nam związać nić polskiego szkolnictwa na tych ziemiach dramatycznie przerwaną w okresie terroru stalinowskiego. Kończyła się długa, trwająca od czterdziestu ośmiu lat przerwa w działalności szkoły polskiej na Białorusi. Ta szkoła jest w naszym odczuciu symbolicznym pomnikiem, wzniesionym przez współczesne pokolenie tym wszystkim rodakom, którzy za czasów represji stalinowskich i rządów sowieckich byli poniżani, prześladowani, zsyłani na Syberię i do Kazachstanu, mordowani za to, że byli Polakami.
Do budowy i otwarcia szkoły mogło dojść dzięki prawidłowo wybranej przez władze Związku strategii i taktyce działań. Pozwoliło nam to pozyskać dla naszej idei władze obwodowe, na czele z wojewodą Siemionem Domaszem i prezydentem miasta Henrykiem Krupienką. Udało się przekonać do tej idei rodziców, którzy pragnęli, aby w odróżnieniu od nich ich dzieci mogły się uczyć po polsku. Otrzymaliśmy poparcie Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" na czele z jej prezesem prof. Andrzejem Stelmachowskim. Mieliśmy wyczucie, kiedy trzeba wywrzeć nacisk na władze i przeprowadzić wiec czy wystawić pikietę przed urzędem obwodowym, a nawet Parlamentem Białoruskim. Zwolennikami naszej idei uczyniliśmy także Białorusinów - czołowych działaczy białoruskich organizacji demokratycznych oraz wielu parlamentarzystów. Gdyby zabrakło jednego z tych czynników, bez wątpienia można powiedzieć, że do otwarcia szkoły nigdy by nie doszło.
Wracając pamięcią do początku naszej działalności, stwierdzam, że nie brakowało również osób, które nie wierzyły, że można będzie odrodzić polską szkołę.
Szkoda, że uroczystość otwarcia szkoły nie stała się czymś nadzwyczajnym. Nie wiem dlaczego, ale nie miałem wówczas odczucia, że wszyscy wraz z otwarciem szkoły wchodzimy do historii, brakowało podniosłego nastroju świątecznego. Byłem trochę zawiedziony, że święto otwarcia szkoły, tak długo oczekiwanej przez kilka pokoleń Polaków, dla wielu z nich świętem się nie stało. Wielu tysięcy Polaków na tamtej uroczystości zabrakło. Nie potrafiliśmy udowodnić samym sobie i władzom, jak bardzo nam zależy na szkołach polskich. Nie zamanifestowaliśmy naszej jedności, nie pokazali, że należymy do wielkiego narodu, wielkiej kultury, że nasze problemy narodowościowe muszą być brane pod uwagę w państwie białoruskim.
Kilka przemówień naszych zacnych gości z Polski zarówno na uroczystości otwarcia, jak i podczas bankietu zawierało, niestety, kwestie chybione pod względem politycznym, co zmobilizowało później władze do jeszcze większego oporu i sprzeciwu wobec otwarcia następnych szkół polskich. Szkoda, że ci politycy kierowali się bardziej uczuciami ludzkimi niż interesami Polaków na Białorusi.
2 października 1999 roku w Wołkowysku uroczyście została otwarta druga polska szkoła na Białorusi. Zawsze, kiedy powstają tak wielkie inwestycje, nie brakuje ludzi wątpiących w ich sens. Dlatego zawsze ceniliśmy sobie to, że prezes Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" prof. A. Stelmachowski nie dość, że nie wątpił w realizację owego przedsięwzięcia, ale jeszcze potrafił przekonać niedowiarków. Podczas otwarcia szkoły w Wołkowysku dużo mówiło się o zasługach tych, którzy w jakiś sposób przyczynili się do jej powstania, ale zbyt mało mówiło się o roli, jaką w tym całym przedsięwzięciu odegrał ZPB.
Otóż, gdyby nie Związek Polaków na Białorusi, gdyby nie prezes oddziału ZPB w Wołkowysku Anna Sadowska, która potrafiła zmobilizować Polaków do oddania swoich dzieci do klas z polskim językiem wykładowym i tym samym założyła fundamenty przyszłej polskiej szkoły, gdyby nie konsekwentnie prowadzona przez ZPB polityka oświatowa skierowana na uzyskanie od władz pozwolenia politycznego na budowę szkół polskich na Białorusi, to te miliony dolarów amerykańskich byłyby bezużyteczne. O tym nie można nie pamiętać. Ta szkoła to kolejne zwycięstwo Związku Polaków na Białorusi i jego sympatyków w walce o odrodzenie szkolnictwa polskiego na Białorusi.
Wielka przegrana

Trzecią szkołą, która miała powstać na Białorusi powinna była być polska szkoła w Nowogródku. W tym mieście dzięki prężnej pracy naszego oddziału ZPB działały klasy z polskim językiem wykładowym, które wbrew oporowi władz nowogródzkich utworzyła prezes Zofia Boradyn. Praktycznie mieliśmy już wszystko z merem Nowogródka ustalone i w 1997 roku miała zostać podpisana umowa w sprawie budowy szkoły. Niestety, na krótko przed wyznaczonym terminem mer został odwołany, a jego następca był wrogo nastawiony do naszej idei.
Jestem przekonany, że właśnie wtedy władze białoruskie postanowiły przerwać nasze nabierające tempa starania o otwieranie kolejnych polskich szkół na Białorusi, które powinny były doprowadzić do odbudowy zniszczonego po wojnie szkolnictwa polskiego. Nie ulega wątpliwości, że polityczna decyzja niedopuszczenia budowy polskiej szkoły w Nowogródku zapadła w Mińsku. Mimo to była ogromna szansa by ta szkoła powstała. Żal, że nie zabrakło wśród nas tych, którzy poszli na ugodę z władzami i wycofali się z walki, szkoda, że nie wspierał nas Konsulat Generalny RP. Mimo wszystko wierzę, że w przyszłości szkoła polska w Nowogródku powstanie.
Próba delegalizacji ZPB

Na początku stycznia 1999 roku prezydent A. Łukaszenka kolejny raz podjął decyzję, by partie i organizacje społeczne przeszły ponowną rejestrację, a wszystko po to, by utrudnić im działalność. 24 września 1999 roku, w ostatnim dniu pracy Komisji, w piątym podejściu Związek został przerejestrowany. Fakt, iż ZPB przerejestrowano zawdzięczamy także K. Tarasiewiczowi z Mińska, który był w stałym kontakcie z Ministerstwem Sprawiedliwości i operatywnie reagował na ich coraz to nowe wymagania. Byliśmy jedyną organizacją, która do ponownej rejestracji musiała uzyskać pisemne opinie Ministerstwa Edukacji i Nauki RB, Państwowego Komitetu ds. Religii i Narodowości, Akademii Nauk Białorusi, Grodzieńskiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego i innych. Za wszelką cenę próbowano poprzez zmiany w naszym Statucie ograniczyć działalność Związku. To był czas, kiedy zrozumieliśmy kto jest nam życzliwy, a kto utrudnia wszelkie działania. Mnie osobiście mile zaskoczyła postawa wiceministra oświaty G. Dylana, który mimo wywieranych na niego nacisków ze strony Komisji W. Zamietalina (wicepremiera rządu RB) trzykrotnie na piśmie potwierdził, że Ministerstwo nie ma zastrzeżeń do kwestii oświatowych zawartych w naszym Statucie i tym samym nie widzi przeszkód w przerejestrowaniu ZPB. Od życzliwych nam ludzi z kół rządowych wiedziałem wcześniej, że nie chcą nas przerejestrować i przygotowywałem się na najgorsze. Stworzyliśmy nawet plan dalszej działalności pod skrzydłami innej polskiej organizacji. Ale na szczęście rozsądek zwyciężył. O naszych problemach z rejestracją stale informowałem ambasadora RP w Mińsku, Mariusza Maszkiewicza i ambasadora H. G. Wika, przewodniczącego Konsultacyjno-Obserwacyjnej Grupy OBWE w Mińsku, na pomoc których miałem cichą nadzieję.
24 września, o godzinie 14.30 czasu warszawskiego w drodze do Brasławia dowiedziałem się z pierwszego programu Polskiego Radia, że zostaliśmy przerejestrowani.
Polskość na Białorusi nadal zagrożona

Działalność Związku Polaków na Białorusi od samego początku była prowadzona wyłącznie w ramach ustawodawstwa białoruskiego, w oparciu o Konstytucję Republiki Białoruś (art. 22, 50, 53, 59), Ustawę Republiki Białoruś "O prawach dziecka" (art. 4, 19), Ustawę Republiki Białoruś "O mniejszościach narodowych" (art. 1, 3, 4, 5), Ustawę "O językach" (art. 22, 24), Rozporządzenie Ministerstwa Oświaty "Organizacja nauczania dzieci przedstawicieli mniejszości narodowych na Białorusi" oraz decyzję Komitetu Wykonawczego obwodu grodzieńskiego "O realizacji prawa konstytucyjnego obywateli obwodu do nauczania dzieci w języku ojczystym" oraz Traktacie podpisanym między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Białoruś "O dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy" z 1993 roku.
Wszystkie wyżej wymienione dokumenty gwarantują Polakom pełnię praw obywatelskich. Niestety, na Białorusi, podobnie jak kiedyś w ZSRR, droga od ustawy do jej realizacji w praktyce w wielu przypadkach jest nie do pokonania.
Prawa mniejszości polskiej na Białorusi były zawsze łamane, począwszy od 1939 roku. Do 1989 roku działa się to za milczącą zgodą komunistycznych władz PRL, co spowodowało, że w odróżnieniu od Litwy, szkolnictwo polskie w ogóle nie funkcjonowało. Tych strat już nigdy nie da się odrobić. Dzisiaj nasze prawa są także łamane, tym razem za milczącą zgodą nas, mieszkających na Białorusi Polaków, którzy w większości już dawno pogodzili się z przymusową rusyfikacyjną polityką promoskiewskich władz białoruskich, a także wśród tych, którzy pełniąc funkcje kierownicze w organizacjach polskich, nie robią nic, by wymusić na władzach otwarcie nowych polskich szkół.
Trzeba rozumieć podstawową rzecz - tylko polskie szkoły lub nauczanie w języku polskim mogą spowodować, że język ojczysty wróci do polskich rodzin. Jaskrawym przykładem łamania naszych praw jest także fakt, że w ciągu jedenastu lat funkcjonowania polskich szkół na Białorusi władze nie wydrukowały podręczników polskich, a wszystko dlatego by zniechęcić rodziców do posyłania dzieci do szkoły. Przez te wszystkie lata władze białoruskie nie wybudowały także ani jednej polskiej szkoły z budżetu państwowego, a przecież my, Polacy zamieszkali na Białorusi, również jesteśmy podatnikami i coś nam się z tego tytułu należy.
Wieloletnie doświadczenie w pracy na rzecz odrodzenia narodowego utwierdza mnie w przekonaniu, że na Białorusi tak samo jak za czasów sowieckich nadal obowiązuje polityka przymusowej rusyfikacji Polaków i nic bez walki nie można na rzecz odrodzenia polskości uzyskać. W wyniku tej nieustannej walki udało się zbudować struktury ZPB, wprowadzić naukę języka polskiego w różnych formach do prawie 300 szkół na Białorusi, wybudować i otworzyć polskie szkoły w Grodnie i Wołkowysku, rozpocząć regularne wydanie tygodnika "Głos znad Niemna" i funkcjonowanie kilkunastu Domów Polskich, utworzyć kilkadziesiąt zespołów, a mimo to proces rusyfikacji nie został przerwany lecz zaledwie zahamowany - a jak wiadomo hamulce długo trzymać nie mogą i zawsze jest niebezpieczeństwo, że zawiodą.
Dla dobra sprawy

W 1987 roku, w wieku 36 lat, będąc absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Łączności i Wojskowej Akademii Łączności oraz podpułkownikiem Wojsk Ochrony Pogranicza ZSRR, miałem możliwość zrobienia kariery wojskowej, jednak wbrew logice otaczających mnie ludzi włączyłem się z bliskim mi ideowo dyrektorem szkoły Józefem Łucznikiem w odrodzenie polskości na Białorusi. Rok później, gdy panował jeszcze strach z czasów stalinowskich, zostałem wybrany na prezesa PSKO im. Adama Mickiewicza dlatego, że nie było nikogo chętnego do podjęcia tej misji, a wątpiących w sukces naszych zamierzeń było znacznie więcej.
W 1989 roku za działalność w polskiej organizacji zostałem odsunięty przez moje dowództwo wojskowe od dostępu do ściśle tajnych dokumentów, a następnie pozbawiono mnie możliwości wykonywania zawodu. Gdy w 1991 roku służbom specjalnym ZSRR nie powiodła się próba skłonienia mnie do współpracy i podporządkowania działalności ZPB władzom, zostałem w wieku 40 lat zwolniony z wojska.
Przez wszystkie te lata działałem w interesie ZPB i Polaków na Białorusi. Dlatego szczególnie mocno zabolały mnie zarzuty o pracę w swoim prywatnym interesie, dla korzyści finansowych czy dbanie o własną karierę polityczną. W tym czasie nieraz za działalność polską byłem sądzony na karę grzywny, zatrzymywany przez milicję, dostawałem ostrzeżenia. W marcu 2000 roku otrzymałem anonimowy list od Polaków z Grodna, w którym żądali mojej dymisji, uznając, że prowadzę Związek w złym kierunku. Znałem ludzi, którzy bali się nawet pod listem podpisać, ale i z nimi trzeba było pertraktować i udowadniać nasze racje.
Czy popełniałem błędy? Na pewno i to niemało, ale nieświadomie, ponieważ nie miałem doświadczenia w działalności społecznej, bo nikt z nas wcześniej czegoś podobnego nie robił. Czasami też w interesie ZPB musiałem podejmować niepopularne decyzje. Byłem prezesem ponad dekadę. Miałem zwolenników i przeciwników mojej prezesury, którzy uważali, że wszystkie problemy jakich doświadczał Związek podczas naszej walki o odrodzenie polskości były spowodowane przeze mnie. Zarzucano mi brak dyplomacji, zbyt ostre i bezkompromisowe domaganie się praw dla Polaków oraz angażowanie się w politykę poprzez popieranie białoruskich organizacji demokratycznych w ich walce o suwerenną Białoruś i przestrzeganie praw człowieka. Zarzucono mi także brak pomysłów na dalszy rozwój Związku.
W ostatnich latach miałem niedobre stosunki z Konsulem Generalnym RP w Grodnie, który był przeciwny mojej walce o polską szkołę w Nowogródku. Władze białoruskie też czyniły wszystko, by mieć we władzach ZPB osoby lojalne i posłuszne, szczególnie wśród tych, którzy pracowali w państwowych strukturach. Dlatego coraz częściej myślałem o odejściu, chociaż powodów do złożenia rezygnacji z szefowania Związkowi było bez wątpienia więcej. Poza wszystkim byłem po prostu zmęczony i wyczerpany niepotrzebną walką wewnętrzną w organizacji. Kierując się wyłącznie interesem ZPB, chcąc dać szansę przeciwnikom, by udowodnili, że są lepsi i poprowadzą ZPB w lepsze jutro, 5 lipca 2000 roku podjąłem decyzję o wcześniejszej o dziesięć miesięcy dobrowolnej rezygnacji z funkcji prezesa.
Miało być lepiej, ale nie jest. Minęło już prawie dwa i pół roku, odkąd zrezygnowałem z prezesury ZPB i jak się okazało myliłem się, licząc, że po moim odejściu władze białoruskie pójdą na ustępstwa i odrodzenie szkolnictwa potoczy się prędzej.
Jaki mamy wybór

Moja wcześniejsza walka o sprawy polskie na Białorusi i spojrzenie na te sprawy z perspektywy czasu utwierdziły mnie w przekonaniu, że:
1. Obecne promoskiewskie władze białoruskie prowadzą niczym nieskrywaną politykę totalnej rusyfikacji Białorusinów. Równoległa rusyfikacja Polaków to dzieło tej samej polityki.
2. Osiem lat rządów prezydenta Łukaszenki podzieliły społeczeństwo Białorusi na tych, którzy jego politykę popierają i tych, którzy polityki opartej na kłamstwie, przemocy, łamaniu praw człowieka, w tym i mniejszości polskiej, nie popierają. Każdy obywatel Białorusi, zrzeszony czy nie, musi wybrać, po czyjej jest stronie.
Polityczna sytuacja na Białorusi jest odmienna niż w Rosji, na Ukrainie i Litwie, gdzie - lepiej lub gorzej - demokracja się rozwija. Podobna jest do sytuacji na Litwie przed rozpadem ZSRR. Od tego, jak my dziś, Polacy obywatele Białorusi, będziemy postępować, zależy nasz los w przyszłości i czy będzie podobny do losu Polaków na Litwie.
Dlatego ważne jest, by dziś dokonać słusznego wyboru i stanąć tak jak robiliśmy to wcześniej po stronie Białorusinów, we wspólnej walce o demokrację, zagwarantowaną w obecnej Konstytucji Białorusi, ale pogwałconej przez rządzących. Musimy to zrobić właśnie po to, by nie występować w roli petentów przed każdym kolejnym rządem. I nie trzeba się bać, że to może doprowadzić do delegalizacji ZPB. Władze na to po prostu nie pójdą, bo nie ma i być nie może ku temu żadnych podstaw prawnych.
Związek, wspierając Białorusinów w ich uzasadnionym oporze gwałtownej rusyfikacji i sprzyjając białorutenizacji naszej wspólnej Ojczyzny Białorusi, nic nie straci, a zyskać może wiele. Doświadczenie uczy nas, że Związek się rozwijał i szkoły polskie były budowane wtedy, gdy byliśmy razem z Białorusinami i zmagali się z władzami o nasze prawa konstytucyjne. Nigdy nic władze nie dały nam bez długoterminowej walki. Tylko wtedy ustępowały, gdy widziały, że jesteśmy zdeterminowani do końca walczyć o nasze sprawy. Wyraźnym przykładem są polskie szkoły w Grodnie i Wołkowysku.
Tak długo, póki będziemy grzecznie się zachowywać - co obecnie czyni ZPB pod wodzą T. Kruczkowskiego - i czekać, myśląc, że da się wysiedzieć pozwolenia na budowę kolejnych szkół, nic nie osiągniemy. Mam na razie nadzieję, że czyni się to nieświadomie.
Prędzej czy później demokracja na Białorusi zwycięży. Do władzy dojdą wtedy właśnie ci, którzy dzisiaj siedzą w aresztach i prześladowani są za to, że chcą żyć w państwie demokratycznym i wolnym - także od strachu i represji. Dzisiejsze prołukaszenkowskie zachowanie Tadeusza Kruczkowskiego nie jest - jak on sam twierdzi - wyrazem odpowiedzialności za wielotysięczną rzeszę Polaków. To wielce szkodzi wizerunkowi Polaków mieszkających na Białorusi obecnie, a jeszcze więcej zaszkodzić może w przyszłości. Nie sądzę, by przez niepełne cztery lata, które pozostały prezydentowi Łukaszence do rządzenia można było tak wiele osiągnąć, korzystając z jego dobroci dla nas, której na razie brak, że przyszłość nas już kompletnie mogłaby nie interesować. Jestem przekonany, że aby nie pozostawać w roli wiecznych petentów, trzeba w życiu postawić na wartości. Historia nam, Polakom na Białorusi, taką szansę daje. Od nas zależy, czy ją wykorzystamy.
Tadeusz Gawin